BATMAN: POWRÓT MROCZNEGO RYCERZA

HEROSI WYGNANI Z RAJU


Kiedyś kultura popularna była prostsza. Pozytywny bohater jaśniał prawością i – przy wszystkich swych supermocach – normalnością, skrojoną na miarę kraju twórcy komiksu. Zaś negatywny bohater skupiał w sobie złe cechy zagranicznych wrogów i rodzimych stygmatyzowanych mniejszości. Wszelkie rysy na tym obrazie budziły emocje, jak np. nieustanne „lustrowanie” relacji Batmana z Robinem. Starcie dobra ze złem było wyraźne, jak w ocenzurowanych baśniach dla dzieci, gdzie nie zostawało wiele miejsca na skomplikowaną psychologię, mechanizmy polityki czy porażkę. A tym bardziej na dwuznaczności czy moralną szarą strefę. Te czasy już dawno mamy za sobą. Gatunki się rozmyły, a światy popularnych tekstów wzajemnie się przenikają. Obcy walczą z predatorami, kowboje z kosmitami, a wampiry konkurują z wilkołakami o klasową piękność. Ale na tym nie koniec. Coraz więcej autorów odczuwało pokusę, aby do – być może groteskowego – ale zarazem na swój sposób czystego i prostego świata superbohaterów dorzucić trochę naszego codziennego brudu, wybranego ze świata polityki, psychiatrii czy gospodarki. Nie doprowadziło to do tego, że komiks stał się bliższy powieści realistycznej. Należałoby raczej powiedzieć, że superbohaterowie zostali wygnani z raju od czasu, gdy zakosztowali owocu z drzewa wiadomości o prawdziwym życiu. Tracąc niewinność zaczęli wikłać się w problemy psychiczne, depresje, polityczne zależności i trudne wybory mniejszego zła.

Przyczyniła się do tego z pewnością powieść graficzna Franka Millera. „Batman: Powrót Mrocznego Rycerza” jest już pozycją klasyczną. Jego oryginalne wydanie z 1986 roku wstrząsnęło światem komiksu. W 2002 roku Wydawnictwo Egmont Polska udostępniło polską wersję komiksu. Niedawno ukazało się drugie wydanie (w nowym przekładzie Tomasza Sidorkiewicza), które prowokuje do powrotu do tego komiksu, który przez lata obrósł siecią intertekstualnych komentarzy i nawiązań. Tym bardziej, że do tej pory każdy wielbiciel komiksów zapoznał się już zapewne z fabułą tej wersji losów Batmana.

O czym jest zatem ten komiks? Jakie tematy skrywają się pod wartką, powierzchniową akcją? Łatwo zauważyć, że jest to komiks o starości i związanych z tym problemach. Batman dobiega sześćdziesiątki, narzeka na bóle mięśni i problemy ze zdrowiem. Przebywający od dziesięciu lat na emeryturze, traktowany jako mit przez mieszkańców Gotham City, którzy nie mieli okazji zapamiętać jego akcji, zmaga się sam ze sobą. Rozpamiętuje śmierć rodziców, której był bezpośrednim świadkiem. To traumatyczne wydarzenie, wzmacniane przez pamięć wpadnięcia do jaskini z nietoperzami (zwolennicy Junga mieliby co analizować), nieustannie powraca przez cały komiks. Nie pomaga topienie skutków w alkoholu („Mam nadzieję, że kolejne pokolenie rodziny Wayne’ów nie odziedziczy pustej piwniczki na wino” – zauważa złośliwie wierny Alfred). Batman jest niczym druga tożsamość stworzona przez przerażonego chłopca, by chronić jego psychikę. W końcu Bruce Wayne eksploduje. Bardziej pod wpływem swych koszmarów na jawie, niż informacji o szerzącym się w Gotham terrorze cyberpunkowego gangu mutantów postanawia wrócić do akcji. Nie ma w tej decyzji wiele z racjonalnej kalkulacji czy troski o los spanikowanych mieszkańców. Walka z przestępcami jest kompulsywnym rytuałem dziecka, które nie wyszło z traumy, nałogiem, którego nie da się zagłuszyć alkoholem.

I dlatego ten komiks jest także o szaleństwie. Gotham, kreślone w ciemnych barwach, pełne neogotyckiej architektury i brudu właściwego estetyce noir, jest ociężałe nie tylko od występku, ale i psychopatów. Niczym system naczyń połączonych działania jednych, podnoszą adrenalinę drugich. „Szaleństwo, jak wiesz, jest jak grawitacja. Wystarczy małe popchnięcie” – mówi przecież Joker w „Mrocznym rycerzu” w reżyserii Christophera Nolana. Wypuszczony ze szpitala psychiatrycznego Harvey Dent (Two-Face), choć z nową twarzą, która zyskał dzięki pieniądzom Bruce’a Wayne’a i wiedzy chirurga plastycznego (laureata Nagrody Nobla), wraca na drogę terroru. Telewizyjne informacje o powrocie Batmana budzą pogrążonego w katatonii Jokera (podobnego do wypacykowanego Davida Bowie), którego twarz zaczyna zdobić psychotyczny uśmiech. Ale Miller nie ogranicza się do szaleństwa jednostek. Pokazuje także psychozę tłumów, które podążają za swoimi idolami. Sfrustrowana i głupawa młodzież podąża za silniejszym. Gdy Batman pokonuje w walce wręcz lidera mutantów, stają się „Synami Batmana”, ścigając przestępców. Oczywiście, przekraczają przy tym wszelkie granice, które narzucał sobie mroczny mściciel – oszustów grających w trzy karty rozpędzają na przykład… napalmem. Inny odłam podąża natychmiast za Jokerem. Szaleństwo rozprzestrzenia się jak epidemia. Komentujący dla telewizji wypadki „światowej sławy ekspert od wpływu, jaki wywiera Batman na społeczeństwo” doktor Bartholomew Wolper mówi, że „nic już nie można zrobić, by powstrzymać tę psychosocjalną infekcję”. Miller zdaje się podążać za pesymistyczną diagnozą Gustave’a Le Bona, który w „Psychologii tłumu” oskarżał masy o irracjonalność i uleganie popędom.

Komiks jest także o mediach jako nowym środowisku życia ludzi, którzy zanurzeni są w telewizyjnym szumie, gdzie sprawy ważne przeplatają się ze śmieciowymi informacjami. Przez cały komiks przewijają się kadry telewizyjne, gdzie m.in. „gadające głowy” nieustannie komentują postępowanie Batmana. Wypuszczenie z zamkniętego zakładu Harvey’a Denta czy Jokera staje się telewizyjnym show, które zresztą w tym drugim przypadku kończy się masową śmiercią zgromadzonej w studiu publiczności, zabitej gazem rozweselającym. Trudno nie dostrzec tu ironicznego komentarza Millera do poziomu telewizji, tego „wroga demokracji”, jak głosił choćby Neil Postman. Telewizja staje się opium znękanych mieszkańców Gotham, odciągając ich od społecznej aktywności.

W telewizji królują także głupawi i sztuczni politycy, w tym – jak można się domyślać, bo jego nazwisko nie pada – prezydent USA Ronald Reagan. Docieramy tym samym do jednego z ciekawszych tematów komiksu, który można także czytać jako traktat o władzy. Gotham City nie jest zamkniętym światem, jak w wielu innych komiksach o Batmanie. Uderzają w nie tsunami wielkiej polityki. Komiks powstał w czasie bardzo gorącego okresu zimnej wojny i przedstawia konfrontację supermocarstw. W czasie rozwijającej się fabuły czytelnik dostaje skąpe informacje o kryzysie na Corto Maltese między USA a ZSRR. Do kulminacji tego wątku dochodzi w księdze czwartej, gdzie eskalacja napięcia prowadzi do konfliktu zbrojnego. Dodać trzeba od razu, że USA ma tajną broń, a jest nią… Superman. W odróżnieniu od Batmana nie postarzał się, ale przycięto mu skrzydła – nie spada w rajtuzach na przestępców w światłach jupiterów, ale wykonuje zlecenia rządu niczym agent CIA z licencją na zabijanie. Jego starania prowadzą do zwycięstwa Amerykanów, Sowieci jednak odpalają międzykontynentalną rakietę balistyczną. Superman zmienia tor jej lotu, okazuje się ona jednak tajną bronią, która oprócz eksplozji termojądrowej wyzwala impuls elektromagnetyczny, który niszczy elektronikę w USA. Do tego prowadzi do emisji do atmosfery sadzy, która skrywa oba kontynenty amerykańskie, prowadząc do zimy nuklearnej. Drastyczne skutki ataku sprawiają, że czwarta księga to zarazem swoiste postapo, z brutalną walką mieszkańców Gotham o jedzenie i powszechną anomią społeczną. Dodajmy, że to Batman na czele gangów zaprowadza w mieście porządek. Tym razem nie działa sam. Samotny jeździec nie podoła klęsce na taką skalę. Konieczne jest działanie zbiorowe. Szkoda, że ta obiecująca krytyka skrajnego indywidualizmu Batmana jest tu ledwie zarysowana.

Zimna wojna w tej perspektywie jawi się jako konfrontacja szaleńców na skalę globalną. I nie chodzi tylko o to, że system wzajemnego odstraszania określano mianem „strategii szaleńca”, od akronimu MAD (Mutually Assured Destruction). Reagan jawi się trochę jak joker polityki, który powtarzając wytarte frazesy eskaluje napięcie, prowadząc świat ku totalnej wojnie nuklearnej. Strach przed nią był w latach osiemdziesiątych powszechny. Ale to nie znaczy, że groźbę zażegnano – nadal potencjał nuklearny mocarstw, utrzymywany w gotowości bojowej, może cofnąć cywilizację na Ziemi do epoki kamiennej. Zimna wojna się skończyła, gra jokerów globalnej polityki – nie. Nie jest zatem prawdą, że komiks jest w tym zakresie nieaktualny, jak napisał jeden z recenzentów. Zresztą, wystarczy przyjrzeć się bogactwu popularnych tekstów postapo, aby dostrzec, że także wojna nuklearna zaprząta zbiorową świadomość. Diagnoza Millera ukazuje przede wszystkim irracjonalność globalnej polityki, która nieustannie opiera się na wojnie, mogącej ześlizgnąć się w atomową zagładę. Wiara w racjonalność polityków, w ich wyważony osąd i wiedzę „niedostępną maluczkim” jest jak podążanie za Jokerem, który obiecuje mieszkańcom Gotham zbawienie, po czym sprowadza na nich masową śmierć.

Superman powraca także jako wykonawca woli Reagana, który ma dość spektakularnych akcji Batmana. W obecnych czasach nie ma już możliwości, aby superbohaterowie działali na własną rękę. Aby uzyskać licencję, muszą się podporządkować władzy, salutować mundurowi i wykonywać plany strategów z Białego Domu i Pentagonu. W finale dochodzi do starcia obu superbohaterów, w którym – jak się wydaje – Batman ginie, doznając zawału serca. Ale to tylko pozór. Schodzi on bowiem do podziemia, gdzie w mrocznej jaskini razem z wiernymi gangami organizuje nową społeczność. Mroczny rycerz jeszcze powróci, acz imię mu będzie legion.

Wszystkie opowieści o superbohaterach można oskarżyć o to, że oparte są na fałszywej zasadzie uspołecznienia. Bierne masy są atakowane przez szalonych naukowców, mutantów i przybyszy z kosmosu, a przeciwstawia się im samotny superbohater, który czasami dobiera sobie do pomocy szczególnie doświadczonego lub uzdolnionego człowieka. Miller wprowadza zresztą jako pomocnicę Batmana dziewczynę, która… przebiera się w strój Robina. Prowadzi to do zabawnych sytuacji, gdy brana jest za chłopca. Tymczasem w realnym życiu liczą się ruchy społeczne. Bez zaangażowania zwykłych ludzi trudno liczyć na sanację sytuacji, nawet gdy nie jest to mroczne Gotham. Bez kapitału społecznego nawet legion mrocznych rycerzy nie pomoże. Miller porusza ten wątek, otaczając Batmana rzeszą zauroczonych gangów, które pomagają mu uratować Gotham. W końcowej scenie planuje stworzenie armii z tych młokosów, która „nada sens światu opętanemu przez coś gorszego od złodziei i morderców”. Ale to tylko hasła, słabo osadzone w strukturze komiksu wątki, sproblematyzowane o wiele słabiej, niż psychiczne rozterki superbohaterów. Miller zdetronizował herosów, ale nie zaktywizował mas, które nadal są rozentuzjazmowanym tłumem, podążającym za wodzem.

Batman Millera jest gęstą powieścią graficzną, z której można wyczytać o wiele więcej. Miller ironicznie komentuje wątki nie tylko właściwe uniwersum Batmana czy komiksowi o superbohaterach w ogólności, ale także bawi się stylistyką i narracją. Dla wielbicieli Batmana jest to lektura obowiązkowa. Jednak również wszyscy zainteresowani dynamiką kultury popularnej muszą się z nią zapoznać, gdyż odbija się w niej logika późnokapitalistycznej globalnej kultury popularnej, z właściwą sobie skłonnością do tworzenia alternatywnych fabularnych światów, przepracowywania kanonicznych wątków czy włączania, często na zasadzie pastiszu, tematów debat publicznych.

Lech M. Nijakowski – doktor socjologii, wykłada w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz w Collegium Civitas. Jest autorem m.in. książki „Pornografia. Historia, znaczenie, gatunki” (Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2010 r.).

„Batman: Powrót Mrocznego Rycerza”
Tytuł oryginalny: „Dark Knight Returns”
Scenariusz i rysunki: Frank Miller
Współpraca: Klaus Janson, Lynn Varley
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca polski: Egmont Polska
Wydawca Oryginalny: DC Comics
Rok wydania oryginału: 1986
Pierwsze polskie wydanie: 2002
Drugie polskie wydanie: 2012
Liczba stron: 208
Format: 170×260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 978-83-237-4787-1
Wydanie: II
Cena z okładki: 89,99 zł