SKORPION TOM 7 – W IMIĘ OJCA
DŁUGO OCZEKIWANY POWRÓT
„Siódmy tom „Skorpiona” ukazał się… siedem lat po zbiorczym wydaniu tomów piątego i szóstego. Trzeba było zmiany wydawcy, by album „W imię ojca” trafił do polskich czytelników i księgarni. Pierwsze tomy wydawał Egmont, teraz serię kontynuuje Taurus Media.
Żeby spokojnie wejść w lekturę komiksu, musiałem przypomnieć sobie wydarzenia z poprzedniej części, bowiem siedem lat robi swoje, a pamięć człowiecza zawodna i psikusy płata. W poprzednim podwójnym tomie Skorpion udał się do Ziemi Świętej, by odnaleźć krzyż św. Piotra. Przy jego pomocy mógłby odsunąć od władzy Trebaldiego – arcywroga głównego bohatera, który został „wybrany” na papieża drogą oszustwa. Krzyż jednak zostaje zniszczony i szansa zostaje zaprzepaszczona. W finałowej scenie kapitan mnichów-wojowników Rochan wyjawia, że jest jeszcze szansa na dopadnięcie Trebaldiego, ale Skorpion owej szansy musi szukać u… „rodziny swojej matki”.
Siódmy tom to powrót Skorpiona, Huzara i Mejai do Rzymu. Wieczne Miasto nie jest już jednak tym samym miejscem, które opuścili. Trebaldi wprowadził iście autorytarne rządy, paląc i torturując mieszkańców pod byle pretekstem. Skorpion nie zamierza się na to godzić i od razu zabiera się za śledztwo, które pozwoli odkryć prawdę dotyczącą jego rodzicielki i procesu, w wyniku którego spłonęła na stosie.
Scenariusz „W imię ojca” rozgrywa się szybko. Wydarzenia gonią kolejne wydarzenia, raczej nie ma czasu na wytchnienie. Fakt – nie ma tam jakichś głębszych przesłań, dwuznaczności itp., ale przecież nie o to chodzi w komiksach przygodowych z gatunku płaszcza i szpady.
W nich na pierwszym planie ma być akcja. I z tym Stephen Desberg radzi sobie doskonale. Akurat w tej części nie ma za wielu pojedynków, bowiem motyw przewodni komiksu to wręcz detektywistyczna praca Skorpiona. Oprócz tego mamy też rozgrywkę na salonach, gdzie pozostali członkowie rodu Trebaldich próbują zaspokoić swoje władcze zapędy. Belg amerykańskiego pochodzenia stworzył historię, którą naprawdę czyta się doskonale.
Jednak oprócz czytania, w komiksie ważne jest też oglądanie. To działka Enrica Mariniego. Już sama okładka zdecydowanie zachęca do zajrzenia do środka komiksu. A tam jest tylko lepiej. Lekko mangowy styl rysowania Mariniego świetnie oddaje dynamikę akcji – jakże ważną w komiksach awanturniczo-przygodowych. Pojedynki wyglądają doskonale, niemniej dobrze ogląda się także sceny łóżkowe. W tym tomie kreska wygląda nieco subtelniej niż w poprzednich częściach serii. Największe wrażenie wywiera jednak moim zdaniem osiemnastowieczny Rzym. Sceny uliczne wyglądają fenomenalnie, zwłaszcza że autor rysunków sam nakłada kolory, korzystając z klasycznych metodi farb akwarelowych. Dbałość o detale, architektura Wiecznego Miasta, sceny przedstawiające tłumy ludzi – widać, że rysownik jest w szczytowej formie. Scen miejskich życzyłbym sobie jeszcze więcej.
Podsumowując, „W imię ojca”, podobnie jak reszta serii, nie jest może arcydziełem sztuki komiksowej, kamieniem milowym w historii tego medium. Czym więc jest? Z pewnością efektem rzemiosła na bardzo wysokim poziomie. Lekki, dynamiczny scenariusz oraz kapitalne rysunki z pewnością ucieszą każde oko – a zwłaszcza miłośników prozy Aleksandra Dumasa i jemu podobnych. Obyśmy tylko na ósmy tom serii nie musieli czekać kolejnych osiem lat. Strach pomyśleć, co by było z tomami nr 9 i 10. Lekturę „siódemki” zdecydowanie polecam.
Dawid Kukła
Tytuł: Skorpion tom 7: W Imię Ojca
Tytuł oryginału: Le Scorpion tome 7: Au nom du père
Scenariusz: Stephen Desberg
Rysunki: Enrico Marini
Kolorystyka: Enrico Marini
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Wydawca: Taurus Media
Data wydania: styczeń 2013
Wydawca oryginału: Dargaud
Data wydania oryginału: listopad 2006
Objętość: 48 stron
Format: 21,5 X 29 cm
Oprawa: SC
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Dystrybucja: księgarnie, internet
Cena: 37 zł