BATMAN DCU: MROCZNY RYCERZ, POWRÓT – CZĘŚĆ 2
Mrok jeszcze nie opuścił miasta Gotham. Choć Two Face jest za kratkami, a przywódca mutantów został upokorzony, Bruce Wayne i jego „nowy” Robin muszą stawić czoła innym zbliżającym się zagrożeniom. Gangi młodocianych nazistów czy powrót Jokera to małe piwo, gdy chcący utemperować Batmana rząd postanawia poprosić o pomoc samego Supermana. Wszystko stare i znane, ale w animowanej formie, niosącej nieco świeższe spojrzenie…
Zacznę od małej spowiedzi: jak każdy szanujący się fanboy, darzę dzieło Franka Millera przeogromnym szacunkiem, a scenariusz uważam za mistrzowski. Jednocześnie nigdy nie ukrywałem się z faktem, że w tej lekturze trafiło się parę rzeczy, które mi przeszkadzały bądź były zwyczajnie drażniące. Mam na przykład mieszane uczucia co do Millerowskiej kreski. O ile uważam, że jego styl wyglądał wybornie w np. „Year One”, tak tu przez większość czasu zwyczajnie mi się nie podobał. Część postaci była zbyt uproszczona, groteskowa albo po prostu dziwna, tym bardziej że rysunki były nieczytelne, a sposób, w jaki całość była kadrowana, nie zawsze działał na korzyść narracji. Jak już mowa o tym ostatnim, to w opowieści nie obyło się bez pewnego chaosu. Być może myślę zbyt filmowo i wolę, gdy sceny mają jasny początek, rozwinięcie i koniec. Tu Miller stosował chwilami zbyt silne uproszczenia, by przekazać, co się właśnie stało. Kilka scen było zbyt szybkich, inne niepotrzebnie przeplatały się ze sobą, wprowadzając zamęt. Pojawił się również znienawidzony przez wielu zabieg polegający na tym, że autor zamiast pokazać coś, co właśnie miało miejsce, po prostu pozwala jakiemuś reporterowi streścić całe wydarzenie. Czasem działa to na korzyść, lecz tu nie zrobiło na mnie wrażenia. Co więcej, można autorowi wytknąć typowo komiksowe głupotki (mówiące lalki? Szminka do kontroli umysłów?), ale to już moje mądrzenie się. Są też pewne aspekty, z których fani robią więcej niż jest (np. cała satyra medialna).
Nim zostanę ukamienowany na jakimś konwencie – jak wspomniałem, uważam dzieło Millera za genialne. Wady, które wytknąłem, to naprawdę pikuś w odniesieniu do bogactwa całości. Tak, to być może najlepszy komiks definiujący postać Batmana, choć portrety Gordona, Jokera czy „nowego” Robina zasługują na równie wielkie oklaski. Nawet jeśli czytając, chwilami odnosiłem wrażenie, że scenariusz prezentowałby się lepiej, gdyby został przeniesiony na papier przez innego rysownika, nie da się ukryć, że historia co stronę zaskakuje nową serią fenomenalnych, zapadających w pamięć momentów, tekstów czy motywów.
To komiks, po przeczytaniu którego aż chce się wybiec na ulicę i polecać go wszystkim… Jednak tu niestety rodzi się inny problem, który mam z fenomenem tej opowieści. Chodzi o coś, co nie jest nawet winą Franka Millera, a samych fanów. Mianowicie notorycznie spotykam się z sytuacją, w której ktoś, kto w życiu nie trzymał Batmana w ręku, chce „wkręcić się w ten komiks” i jakiś zagorzały fanboy na dzień dobry proponuje mu zacząć od „Powrotu Mrocznego Rycerza”. To naprawdę fatalny pomysł! By docenić czy nawet zrozumieć ten komiks trzeba mieć nieco bardziej zaawansowaną batwiedzę, a sama znajomość filmów Nolana nie wystarczy. Rozumiem, gdyby chodziło o siódmą czy ósmą pozycję, ale nie pierwszą! Mało tego, pamiętajmy, że to elseworld! To trochę jak podrzucić komuś jako pierwszego Supermana „Whatever Happened to the Man of Tomorrow?” albo „Red Son”. Lektura tego komiksu tylko nowicjusza zdezorientuje…
Zapytacie, czemu poświęcam tyle czasu, wylewając moje żale na temat problemów, które miałem z komiksem, zamiast od razu przejść do filmu. Cóż, sprawa jest prosta – to niezwykle wierne oddanie dzieła. Podobnie jak w przypadku pierwszej części, przemieszano to i owo, dzięki czemu więcej uwagi można było poświęcić starciu Batmana z Jokerem, a następnie Supermanem. Tu i ówdzie coś zmodyfikowano, by lepiej służyło językowi filmowemu, ale były to zmiany tak nikłe, że uważam wytykanie ich za czepialstwo. Batman nie wygłasza co prawda ciągłych monologów wewnętrznych, ale wiele z jego najlepszych tekstów zostało sprytnie wplecionych w dialog. Darowano sobie pewne „perwersje” autora, jak bluzgające lalki czy swastyki na pośladkach Bruno, ale nowe niuanse, które wprowadzono, wydają się pozostawać w duchu opowieści. Batman daje pokonanej przez Supermana Bruno w zęby, a Joker osobiście zabija swojego terapeutę, podrzynając mu gardło. Scena, w której Batman motywuje ludzi na ulicy do ugaszenia pożaru, sprawia, że moment jest robi jeszcze większe wrażenie niż w komiksie.
Film ma także pewien atut, który eliminuje jeden z największych problemów, jaki miałem z komiksem. Kreska w animacji nie tylko wydaje się lepiej pasować do opowieści, ale dodaje wszystkiemu zupełnie nowy poziom dynamiki. Nie mówię tu wyłącznie o scenach bijatyki, ale też o nadaniu indywidualnych cech każdej postaci. Głos Jokera jest może trochę… no cóż, zbyt rażąco „homoseksualny”, ale patrząc na jego zachowanie w komiksie, pasuje to do Millerowskiej wersji jak ulał. Pewna zniewieściałość (jak nie kruchość) w głosie, która towarzyszy tak sadystycznej i zwyrodniałej postaci, tworzy dziwny kontrast, przez który postać wydaje się zwyczajnie bardziej upiorna.
Nie chcę, by zabrzmiało to tak, jakby animacja w jakiś sposób rzucała cień na pierwowzór, ale fakt faktem, od strony plastycznej uważam tę wersję za o niebo czytelniejszą, nawet jeśli tu i tam jest to wynikiem pewnych uproszczeń. Nie ukrywam, że przy wyrażaniu ogólnej opinii ciężko nie popaść w skrajność, jakiej pozycji by się nie obrało. Wielu fanów z góry przekreśli film, bo Joker nie pali w jednej scenie papierosa i, szczerze mówiąc, uważam takie pretensje za nieco zabawne. Przywodzi mi to na myśl osoby, które bluzgają na filmowych „Watchmenów”, choć scenariusz jest w większości scena w scenę przeniesiony z komiksu, a wychwalają „Batmany” Nolana, choć ten na każdym kroku wprowadza zmiany do pierwowzoru. Tym bardziej dziwię się, gdy napotykam ostrą krytykę animowanej adaptacji „Powrotu Mrocznego Rycerza”. Nie sądzę, by dało się zrobić dzieło wierniejsze oryginałowi, a drobne zmiany to tylko krople w morzu.
Podsumowując, druga cześć animowanej adaptacji jest równie dobra i spektakularna co pierwsza, nawet jeśli w polskim wydaniu DVD poskąpiono jakichkolwiek dodatków. Być może wolałbym, gdyby obie części połączono w jedną, epicką – takie coś byłoby godne kinowej dystrybucji – ale to, co mamy, jest i tak wyborne. Pozwolę sobie na stwierdzenie, że to najlepsze, co zrobiono z Batmanem od czasu zamknięcia filmowego uniwersum Bruce’a Timma i Paula Diniego.
Dziękujemy dystrybutorowi wydania DVD, firmie Galapagos, za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Maciek Kur
Batman. Powrót mrocznego rycerza – część 2
Tytuł oryginalny: Batman: The Dark Knight Returns, Part 2
Reżyseria: Jay Oliva
Wersje językowe : Polska, angielska, rosyjska, węgierska
Scenariusz: Bob Goodman, Frank Miller (autor komiksu)
Muzyka: Christophr Drake
Czas trwania: 76 minut
Dystrybucja: Galapagos