GREEN ARROW ANNUAL #7


Tę historie opowiadano już po wielokroć. Jack Kirby, Dennis O’Neil, Mike Grell… Każdy z tych zasłużonych twórców miał okazje po swojemu zinterpretować genezę specyficznej kariery jednej z najbardziej fenomenalnych osobowości uniwersum DC. Niby prostą, czy wręcz banalną, bo bazującą na motywie znanym z klasycznej powieści Daniela Defoe „Robinson Crusoe”. A jednak każdy z wspomnianych kreatorów poradził sobie z tym zadaniem nad wyraz udanie, nie wspominając już o Andy’m Diggle’u i jego zaskakująco udanej mini-serii z 2007 roku.

W roku 1995 z tematem początków „Szmaragdowego Łucznika” przyszło zmierzyć się kolejnemu scenarzyście. Mowa tu o Chucku Dixonie, swego czasu jednej z najbardziej zapracowanych osobowości w komiksowym biznesie, bowiem pod jego piórem powstawały skrypty dla takich miesięczników jak „Robin”, „Detective Comics”, „Nightwing vol.2”, „Catwoman vol.1” i wielu innych tytułów DC Comics (a także między innymi w Marvelu, Eclipse, Dark Horse czy CrossGen).

Ów moment dziejowy był szczególnie istotny z punktu widzenia fanów Olivera Queena, bo to właśnie wówczas ten pyskaty bohater – oględnie rzecz ujmując – udał się na spotkanie z Nieskończonością. Spadek zainteresowania poświeconym mu miesięcznikiem oraz brak spodziewanego wzmożenia jego popularności za sprawą sagi „Crossroads” („Green Arrow vol.2” nr 81-90) spowodował, że zarząd DC przeznaczył go, podobnie jak niewiele wcześniej Supermana, Batmana i Hala „Green Lanterna” Jordana, powściągliwie pisząc „do odstrzału”. Niechlubną zaś rolę grabarza tej liczącej sobie przeszło pół wieku postaci wyznaczono właśnie Dixonowi, którą ten podjął rozpisując sagę „Where Angels Fear To Tread” („Green Arrow vol.2” nr 95-100). W jej finale „Szmaragdowy Łucznik” z wielkim hukiem (dosłownie!) pożegnał się z tym światem, a rolę uzbrojonego w łuk pogromcy zbrodni przejął jego niespodziewanie odnaleziony syn Connor Hawke. Aż do kasacji serii „Green Arrow vol.2”, to jest na niemal czterdzieści jej epizodów, stała się ona areną perypetii dla młodocianego herosa, charakterologicznie stanowiącego zaprzeczenie swego ojca. Stąd wielbiciele Ollie’go Queena i jego jedynego w swoim rodzaju profilu osobowościowego (prawdopodobnie kluczowym walorze tej postaci) zmuszeni byli na dłuższy czas pożegnać się ze swym ulubieńcem.

Siódmy epizod „Green Arrow Annual” opublikowano we wrześniu 1995 roku, to jest w zaledwie dwa miesiące po tragicznym „zejściu” samozwańczego obrońcy Star City (a w pewnym okresie również Seattle). Paradoksalnie niniejsza fabuła traktowała o genezie poczynań Ollie’ego Queena jako zamaskowanego łowcy, stanowiąc swoiste pożegnanie z tym bohaterem, a zarazem wpisanie się w ówczesny zamysł decydentów DC, by na łamach wszystkich dorocznych wydań specjalnych zamieścić fabuły osadzone w początkach kariery herosów tegoż uniwersum. Jaki efekt przyniosła niniejsza taktyka w przypadku Green Arrow? Uczciwie trzeba przyznać, że mizerny. Zresztą piszący te słowa spodziewał się takiego właśnie obrotu spraw już w chwili, gdy ujrzał na okładce tegoż komiksu nazwisko „Dixon”.

„Powierzchowność” to słowo najpełniej oddające warsztat pracy wspomnianego scenarzysty. Swego czasu rzeczony pisywał dużo i szybko. I właśnie ów pośpiech jest z miejsca dostrzegalny w niemal każdej opowieści sygnowanej jego nazwiskiem. Ich regułą jest pobieżne traktowanie fabuły, nawet w przypadku, gdy sam jej zarys prezentuje się z czytelniczego punktu widzenia bardzo zachęcająco. Ograne motywy, przewidywalne rozwiązania fabularne, płaskie osobowości, czy w końcu pretekstualne intrygi na stałe wpisały się w „repertuar” Dixona. Widać to między innymi właśnie na przykładzie „Green Arrow vol.2”. Connor Hawke, mimo że nie miał szans dorównać swemu charyzmatycznemu ojcu, to jednak stanowi osobowość o znacznym potencjale i ciekawie „skrojonym” profilu psychologicznym. Niestety ów potencjał został za sprawą Dixona niemal zupełnie zmarnowany i tylko wysiłki scenarzystów odrodzonej w 2001 roku serii o „Szmaragdowym Łuczniku” sprawiły, że Connor nie podzielił losu postaci przypadłych w komiksowym „Limbo”. Temat sam w sobie wart zanalizowania przy innej okazji.

Tymczasem powróćmy do 1995 roku i początków działalności Ollie’go Queena według Dixona. Również w tym przypadku ów scenarzysta nie wniósł niczego odkrywczego. Przyszły mistrz łuczniczego rzemiosła również i tu jest rozkapryszonym dziedzicem rodowej fortuny, obficie korzystającym z uroków życia. Za swą arogancję przyjdzie mu jednak srodze zapłacić. Bowiem w chwili, gdy Ollie wypada za burtę luksusowego jachtu, nonszalancko potraktowany kelner z satysfakcją ignoruje wezwania o pomoc. Tym samym Queen trafia na bezludną wyspę, której próżno szukać na większości map. Zdany na własne siły i pomysłowość, stopniowo nabiera pewności siebie – głównie za sprawą swych łuczniczych umiejętności. Ten, kto spodziewał się w tym momencie zasygnalizowania przez scenarzystę trwałej przemiany Ollie’go i redefinicji jego wcześniejszych priorytetów życiowych (swoją drogą po mistrzowsku rozegranych przez Diggle’a), srodze się zawiedzie. U Dixona po prostu nie ma na to miejsca. Nie tyle ze względu na ograniczoną objętość tego komiksu, co raczej braki pisarskie scenarzysty oraz zdolności do nieco głębszej refleksji. Podobnie jak w większości swych fabuł, także i tu położył on nacisk na z pozoru tylko efektowną akcję. Zaistniały adwersarz Ollie’go jest równie nieprzekonujący jak on sam, a bieg wypadków toczy się według wyzbytych oryginalności tanich i do bólu przewidywalnych chwytów. W zestawieniu z wcześniejszymi, zazwyczaj niezłymi „Rocznikami”, niniejszy tytuł wypada dalece ubogo.

Analogicznie rzecz się ma w przypadku graficznej strony przedsięwzięcia, mimo że przy tej części realizacji zatrudniono aż dwa zespoły ilustratorów. Rick Burchet do spółki z Eduardo Baretto rozrysował sceny „teraźniejsze”; natomiast Chris Reanud i Gerry Fernandez sekwencje obejmujące początki „Zielonej Strzały”. Niestety w obu przypadkach z miejsca rzucają się w oko liczne niedoróbki wynikłe być może z produkcyjnego pośpiechu, bądź też… braku chęci przyłożenia się do tej opowieści. Trudno się jednak temu dziwić, skoro sam scenarzysta nie wykazał pod tym względem choćby minimum entuzjazmu.

Podsumowując: siódmą odsłonę „Green Arrow Annual” – w mniemaniu piszącego te słowa – wypada zdefiniować jako twór wyzbyty fabularnej duszy i polotu, zrealizowany od niechcenia i z wątpliwą finezją odurzonego tanim alkoholem drwala. Szkoda, bo „Green Arrow: Year One” A.D. 1995 miał być swoistym requiem dla tej jeszcze kilka lat wcześniej bardzo popularnej postaci. Zmarnowana okazja na tytuł może nie wybitny, ale z pewnością odznaczający się w sezonowej ofercie DC Comics. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz w przypadku Chucka Dixona…

Przemysław Mazur

„Green Arrow Annual” #7
Tytuł historii: „From The Beginning”
Scenariusz: Chuck Dixon
Szkic i tusz: Rick Burchett, Eduardo Barreto, Chris Renaud i Gerry Fernandez
Kolory: Lee Loughridge
Liternictwo: Albert de Guzman
Wydawca: DC Comics
Czas publikacji: 09.1995
Okładka: miękka
Format: 17 x 26 cm
Druk: kolor
Liczba stron: 48
Cena: $3,95