FUGAZI MUSIC CLUB
„Zaskakuje i zagina, co umie maszyna (do rysowania)”
Gdy pierwszy raz usłyszałem o „Fugazi Music Club”, od razu przyszły mi na myśl dwa głośne komiksy Szawła Płóciennika – „Sprane dżinsy i sztama” oraz „Moja Terapia”. Wbrew pozorom wszystkie trzy tytuły mają wiele wspólnego: każdy ze scenariuszy oparty jest na cudzych wspomnieniach, dotyczących życia młodych ludzi w trudnych czasach i prób dążenia do rozmaicie rozumianej wolności dzięki muzyce. Jednak od dwóch (znakomitych zresztą) opowieści Płóciennika najnowszy album Marcina Podolca odróżnia to, że młody twórca nie ogranicza się wyłącznie do ilustrowania anegdot z przeszłości. On wydobywa z chaotycznej, nerwowej narracji własną, artystycznie zinterpretowaną historię.
Fugazi Music Club, założony w 1992 roku, dzisiaj jest legendą pionierskich czasów – muzycznym centrum kraju, gdzie koncerty dawały niemal wszystkie kapele kluczowe dla sceny alternatywnej. W ciągu jego krótkiej, ale niezwykle intensywnej działalności przez gościnne i otwarte 24 godziny na dobę sceny przewinęła się nieprawdopodobna rzesza muzyków, artystów i najrozmaitszych osobistości. Cała ogromna machina funkcjonowała dzięki zaangażowaniu setek wolontariuszy i samych założycieli. Podolec wydobywa z opowieści spiritus movens całego przedsięwzięcia, Waldemara Czapskiego, a także niezwykły i inspirujący klimat panujący w klubie. Mocne brzmienie, tysiące ludzi, niespotykany entuzjazm, upragniona wolność… I straszliwe kłopoty.
Po pięknych, lecz pustych bohaterach „Wszystko zajęte”, w Fugazi spotykamy postaci wyraziste i niebanalne – z jednej strony plejadę wielkich muzyków, budujących swoimi występami renomę klubu oraz tworzących jego swoistą mitologię bywalców z drugiej. Jednak, co interesujące, Podolec nie skupia się na muzycznej stronie działalności Fugazi. Na stronach komiksu ani razu nie zostaje zacytowana płynąca ze sceny piosenka, a same koncerty właściwie nie są prezentowane czytelnikom, poza zaledwie kilkoma kadrami. Można by się spodziewać, że historia skręci zatem w stronę scharakteryzowania grona miłośników i stałych gości klubu, jednak to także nie następuje – właściwie poza jednym, bardzo pobieżnym dialogiem nie poznajemy niemal nikogo z bawiących się tam młodych ludzi. Kilku co bardziej wyrazistych współpracowników (i mieszkańców) Fugazi pojawia się zaś na moment, by za chwilę zniknąć i pozostawić Waldka i resztę samym sobie.
I za to właśnie Podolcowi należą się największe brawa.
Fugazi nie jest historią o muzyce. Nie jest historią o młodzieżowej wolności. Nie jest zbiorem anegdot. Jest czymś zupełnie innym. To opowieść o czasach transformacji.
Zaskakujące, jak doskonale młody twórca, urodzony na rok przed powstaniem (i zamknięciem) klubu, potrafi oddać ducha pierwszych lat ostatniej dekady XX wieku. Krwiożerczy, a zarazem badający dopiero własne granice oddziaływania kapitalizm, wszechobecna mafia, konieczność drastycznych wyborów i zagubienie przedstawicieli starszych generacji w nowym systemie tworzą impresję uderzającą współczesnego czytelnika z siłą eksplozji. Paweł Jurek, z lubością portretujący w swoich utworach pokolenie ery przełomu, do którego należy także Waldek i spółka, mógłby nauczyć się od młodszego od siebie o 20 lat Podolca, jak powinno się opowiadać o tych czasach. Jak, z artystyczną maestrią i subtelnością snuć historię gwałtownych przemian i bolesnych kryzysów.
Oczywiście, autorowi zdarzają się także momenty mało przemyślane (czy wręcz zbędne), jak choćby rażąca do bólu swą oczywistością metafora upadku. Nie jest to jednak nic na tyle przeszkadzającego w lekturze, by wywołać sprzężenie w trakcie doskonałego koncertu, jakim raczy nas Podolec. W najlepszym stylu i z prawdziwą techniczną maestrią.
Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Rafał Kołsut
Fugazi Music Club
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
9/2013
Liczba stron: 240
Format: 165×230 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena z okładki: 59,90 zł