Najnowszy film od Warner Bros, który jest kolejną odsłoną kinowego uniwersum DC Comics, to chyba najlepsza dotychczasowa produkcja w tym cyklu. Widowisko olśniewa wizualnie, a i główny bohater grany przez Jasona Momoę wzbudza w widzu sympatię. Niestety „Aquaman” nie jest pozbawiony wad, ba, ma ich na tyle sporo, że nie jest to film, który mogę polecić.

Wizualnie fantastyczny

Zacznijmy od pozytywów. O grze aktorskiej Jasona Momoy nasłuchałem się do tej pory wielu negatywów że jest drewniana czy też aktor gra wszystko na jedno kopyto. Biorąc pod uwagę, jak bardzo jednorodne są role, w których jest osadzany, uważam, że powyższe zarzuty są nieco na wyrost. Ot, Momoa, ze względu na swój wygląd, dostaje pewien typ roli do grania i ją gra. W  „Aquamanie” się to sprawdza. Naprawdę, jego bohater jest sympatyczny i pozostawia pozytywne wrażenie. Widać, że wcielanie się w jednego z herosów uniwersum DC sprawia mu przyjemność i czuje więź z tą postacią.

Kolejnym plusem jest z pewnością strona wizualna filmu. Jeśli ktoś ten film chce zobaczyć, to warto wybrać się na niego do IMAX-a, bowiem na takim ekranie jest co podziwiać. Podwodny świat  królestwa Atlantydy wygląda wręcz urzekająco, cudownie. Naprawdę, to zasługa zarówno części efektów specjalnych, jak i projektów – ras, miejsc, a także maszyn. Mnie osobiście zapadły w pamięć wielka arena, na której odbywa się pojedynek między Aquamanem a jego przyrodnim bratem, a także jedna z wizji ukazujących, jak wyglądała Atlantyda przed upadkiem. Było to naprawdę przepiękne.

O fabule słów kilka

Fabuła „Aquamana” jest prosta. Arthur, nasz główny bohater, jest synem księżnej Atlantydy (cyfrowo odmłodzona Nicole Kidman) i zwykłego latarnika. Wychowywany był przez obydwoje rodziców, aż do momentu, gdy po księżną upomniało się jej przeznaczenie i obowiązki wobec podwodnego królestwa. Została zmuszona do tego, by powrócić do Atlantydy i wyjść za mąż za jednego z arystokratów.

Owocem tej relacji jest Orm – obecny pretendent do tronu Atlantydy. Nie nadaje się on jednak zbytnio do sprawowania władzy, a przede wszystkim chce wywołać wojnę z ludźmi zamieszkującymi powierzchnię. Dlatego do naszego głównego bohatera przybywa Mera i prosi Arthura o to, by upomniał się o swoje dziedzictwo. Wszak jest pierworodnym. Proste to nie będzie, bo nasz bohater nie dość, że jest mieszańcem, to jest Atlantom właściwie nieznany. Musi więc udowodnić swoją wartość.

Wątek ten jest prosty, ale nie to jest problemem tego filmu. Nikt bowiem nie oczekuje, że od tzw. blockbustera dostaniemy zaangażowaną fabułę, po obejrzeniu której będziemy przeżywać rozterki intelektualne czy moralne. Owszem, może tak być, ale nie to jest głównym założeniem. Problem w tym, w jaki sposób podano nam tę fabułę. Zanim dojdziemy do głównych wydarzeń, dostaniemy przedłużoną historię dzieciństwa Aquamana i tego, jak jego rodzice zakochali się w sobie. Do tego także genezę powstania drugiego wroga naszego bohatera – Mantisa, trochę o dorastaniu Arthura, a także Orma. Pamiętacie koniec „Władcy pierścieni”, gdy dostaliśmy kilka scen finałowych? Tutaj jest nieco podobnie, tylko że na początku filmu. Zanim dotarliśmy do właściwej akcji, byłem już  znudzony. Jest coś takiego jak ekspozycja, a tutaj scenarzyści i reżyser popisali się nieznajomością jej zasad.

Banalni złoczyńcy

To niestety nie koniec problemów. Główni antagoniści naszego bohatera są mało przekonujący. Wiadomo, że „tych złych” zawsze ciężko jest napisać i dobrze przedstawić, tak by nie byli postaciami z dykty. Niestety tym razem się nie udało. I to nawet bardzo. Orm jest bardzo stereotypowy w swojej żądzy władzy, zaś Mantis… w swojej chęci zgładzenia Aquamana jest nudny i kartonowy. I jeszcze to wprowadzenie do jego historii, przekazanie noża przez ojca w trakcie napadu i wykład o dziadku. W żaden sposób nie byłem w stanie znaleźć w nich niczego, co spowodowałoby, że mógłbym się nimi przejąć. Jednak ta dwójka to pół biedy, po prostu nie było czasu na ich porządne zarysowanie. Może przy kolejnej części, o ile WB nie zrobi jakiegoś restartu DCU, dostaną kolejną szansę.

Jest też kilka scen czy też rzeczy po prostu głupich. One może by przemknęły niezauważone, gdyby reszta była na swoim miejscu. Jednak widz znudzony czy też rozczarowany pewne niekonsekwencje łatwiej wyłapuje. Np. Aquaman jest kuloodporny niczym Superman. Jego skóra wytrzymuje pociski, odłamki, uderzenie granatu. Jednak pomimo tego jego ciało zdobi spora liczba tatuaży. Jakim cudem zostały więc wykonane? Za tym idzie jeszcze jedna rzecz – o tym, że Aquaman jest totalnie niezniszczalny, dowiadujemy się w ciągu pierwszych minut filmu. Skoro jest niezniszczalny i nie ma żadnych słabości, to czy coś może go w ogóle pokonać? Wiem, że to czepialstwo, ale znużony nie mogłem się nie zastanawiać. Albo fakt, że mamy do czynienia z kilkoma rasami Atlantów. I znowu pytanie, jakim cudem tu tak szybko doszło do ewolucji, czy też deewolucji. Chociaż pewnie odpowiedzią mogłoby być jakieś magiczne rozwiązanie. Do tego jest jeszcze gigantyczna ośmiornica grająca na bębnach.

Drętwe dialogi…

Największymi problemami tego filmu są dialogi i dźwięk, a dokładniej jego reżyseria. Te pierwsze są strasznie papierowe, niezdarne, czasem pompatyczne, a przede wszystkim brzmią jak zbitek klisz. Dźwięk… Udźwiękowienie w filmie jest bardzo ważne, odpowiednie tony mogą wzmocnić to, jak odbieramy scenę, jej dramatyzm. Jednak nie wolno z tym przesadzić. Tutaj to zrobiono. Już na samym początku, w ciągu kilku minut przy walce Aquamana ze współczesnymi piratami, dostajemy kilka razy gitarowy riff mający podkreślić napięcie sytuacji. Tylko że przez ciągłe powtarzanie traci on kompletnie na wartości. A to tylko jeden przykład. Niestety przesadzono.

„Aquaman” to najlepszy film DC, jaki widziałem, od kiedy Warner Bros próbuje stworzyć nowe spójne uniwersum. Jednak niestety wciąż ma wiele wad, które powodują, że oglądanie go było męczące. To pozycja dla fanów, a może raczej nawet fanatyków. Jednak, jeśli zamierzacie się na niego wybrać, to jeśli już, to od IMAX-a. Bo wizualnie jest co chłonąć.

„Aquaman”
Reżyseria: James Wan
Scenariusz: Will Beall, David Leslie Johnson McGoldrick
Obsada:
Jason Momoa
Amber Heard
Nicole Kidman
Temuera Morrison
Patrick Wilson
Yahya Abdul-Mateen II
William Defoe
Dolph Lundgren
Muzyka: Rupert Gregson-Williams
Montaż: Kirk Morri
Zdjęcia: Don Burgess
Scenografia: Danielle Berman, Beverley Dunn
Kostiumy: Kym Barrett
Czas trwania: 143 minut