Christa może zostać zapomniany
wywiad z Kapralem i Łamignatem, autorami bloga Na Plasterki!!!
KZ: Zacznijmy od kwestii zasadniczej: jak to się stało, że trzech dorosłych facetów zajmuje się komiksami?
Łamignat: Jak rozumiem, chcesz postawić tezę, że komiks jest dla dzieci? Z tym że w Polsce jest akurat odwrotnie. Komiks na pewno nie powinien być tylko i wyłącznie dla dorosłych albo tylko dla dzieci. Jest przede wszystkim rozrywką, a dobrze bawić można się w każdym wieku.
Kapral: A ja się zgadzam z opinią, że komiks jest dla dzieci i infantylnych dorosłych (śmiech). I my prawdopodobnie zaliczamy się do tej drugiej grupy.
KZ: To w takim razie komiksy Janusza Christy są dla dzieci czy dla dorosłych?
K: Moim zdaniem jest to przede wszystkim komiks dla dzieci, a jeżeli przy okazji dorosły coś fajnego w nim znajdzie, to tylko plus dla Christy. Myślę, że gdybyśmy się z tym komiksem nie zetknęli w dzieciństwie, na pewno dziś byśmy się nim nie zajmowali.
Ł: Nie wiem, czy Christa to sobie zaplanował, czy tak mu po prostu wyszło, ale ten komiks mogą czytać dorośli dzieciom i też się bawić przy okazji. Tak jak istnieje kino familijne, istnieje też komiks familijny i Christa się w tę kategorię doskonale wpisuje.
KZ: Dlaczego zajęliście się akurat twórczością Christy?
K: Ja jako dziecko mieszkałem w Łodzi i tam w 1973 roku zaczął się ukazywać „Złoty Puchar”; był to pierwszy komiks, z jakim się zetknąłem, i zadziałało „prawo pierwszych połączeń”. Następny był „Kajtek i Koko w kosmosie” i poszło, zacząłem zbierać komiksy ze „Świata Młodych”, interesować się innymi komiksami. W liceum uznałem, że w tym wieku już nie wypada, więc dałem sobie spokój. Na studiach natomiast zacząłem z kolegami chodzić na stadion i na giełdy, gdzie można było kupić różne trudno dostępne rzeczy i tam odkryłem, że komiksy Christy pojawiły się w formie albumów. Nakupowałem ich od groma i przekonałem się, że to jest ciągle fajne.
Ł: Ja z kolei jestem krajanem Janusza Christy, pochodzę z Sopotu i jako dziesięciolatek miałem okazję się z nim spotkać. Taki osobisty kontakt z autorem sprawia, że bardziej się z nim identyfikujesz. Choć cenię wszystkich mistrzów polskiego komiksu z czasów PRL, to zawsze miałem wrażenie, że estetyka, w której poruszał się Christa, była wyjątkowa. Zresztą Christa realizował taki mój ideał komiksu, bez pretensji i udziwnień. Nie podoba mi się, kiedy twórcy nie potrafią rysować, nie rozumieją języka komiksu, a biorą się za ważne tematy. I kiedy potem takie dzieło otrzymuje nagrodę za komiks roku, to ja czuję, że coś jest nie tak. Do tej pory dorośli nie czytali komiksów, bo wstydzili się, że to produkt dla dzieci. Teraz udało się przekonać czytelników, że komiks nie jest rozrywką, tylko trudną elitarną Sztuką, więc tym bardziej będą go omijać z daleka.
K: Mam wrażenie, że polski komiks próbuje zamęczyć przeciwnika. To się może udać.
KZ: Jak połączyliście siły i doszło do powstania bloga?
K: Bloga wymyślił Hegemon, którego znałem od lat jako kolekcjonera komiksów. Wpadł na ten pomysł, żeby dotrzeć do innych kolekcjonerów, pochwalić się naszymi zbiorami, a wtedy może ktoś inny pochwali się swoimi i w ten sposób poszerzymy wiedzę o Chriście. Na początku blog był po prostu platformą do kontaktu z innymi zbieraczami, zresztą był to pomysł zerżnięty od Wojtka Jamy, dyrektora Muzeum Dobranocek, który utworzył swoją stronę i ludzie masowo zaczęli mu przesyłać zdjęcia rzeczy, o których nie miał w ogóle pojęcia. U nas na początku nie bardzo to zadziałało, ale z czasem blog okrzepł, stał się bardziej popularny i ludzie zaczęli się do nas zgłaszać.
Ł: Mnie z kolei od zawsze brakowało porządnej strony o Januszu Chriście, więc kilka lat temu zacząłem przygotowywać własną stronę internetową o jego twórczości. Szło mi to dość opornie, aż pewnego dnia natrafiłem na blog Na Plasterki!!! i to było to, o co mi chodziło: wyczerpujące informacje, fachowo podane, różne ciekawostki itd. W końcu z pewną taką nieśmiałością skontaktowałem się z autorami, bo znalazłem kilka ciekawostek, których nie było na blogu. Okazało się, że nie są wszechwiedzący, że znalazłem jedną rzecz, potem drugą i tak od maila do maila zaczęliśmy bliższą współpracę. Początkowo pisałem jako człowiek z zewnątrz, potem zostałem zaproszony do bliższej współpracy i tak już zostało.
K: Nam w pewnym momencie zaczęły kończyć się pomysły, więc Łamignat naprawdę spadł nam z nieba.
KZ: Dlaczego posługujecie się pseudonimami? Celowo ukrywacie swoją tożsamość?
K: Tak, to był celowy zabieg. Wymyśliliśmy to z Hegemonem, żeby nie prowokować ludzi do osobistych wycieczek pod naszym adresem. Polski internet jest wyjątkowo brutalny, bardzo łatwo komuś podpaść i narazić się na agresję. Okazało się, że to dobra metoda, właściwie zupełnie uniknęliśmy awantur na blogu; mieliśmy chyba ze dwóch trolli, ale dali się łatwo spacyfikować.
Ł: Istotny też jest fakt, że na tym blogu nie są ważne nasze nazwiska, tylko nazwisko Christy; staraliśmy się uniknąć zarzutów, że lansujemy się kosztem twórcy, że podpinamy się pod jego sukces. Fani piszą o Mistrzu i to Mistrz jest istotny.
KZ: Obecnie blog obrósł szeregiem inicjatyw, jak np. klocki LEGO z postaciami ze świata Kajka i Kokosza.
Ł: Temat twórczości Janusza Christy nie jest nieskończony, w zasadzie już go wyczerpaliśmy, staramy się więc tworzyć inicjatywy okołokomiksowe. Pierwszym takim pomysłem było zrobione przez Kaprala porównanie „Kajtka i Koka w kosmosie” z „Gwiezdnymi wojnami”, zatytułowane „Jak Kajtek i Koko zostali rycerzami Jedi”, które okazało się zresztą absolutnym hitem. Wszędzie na świecie środowiska komiksowe i fanów „Gwiezdnych wojen” czy LEGO się przenikają. A w Polsce jest inaczej, fani komiksów mają swoje konwenty, fani „Gwiezdnych wojen” swoje i fani LEGO też swoje. I kiedy połączyliśmy dwa światy, nagle okazało się, że jest ogromne zainteresowanie.
K: Informacja o artykule na gwiezdnowojennych forach i Wykopie spowodowała, że liczba wejść skoczyła nam o kilka tysięcy dziennie, łącznie ten materiał miał dwadzieścia sześć tysięcy odsłon. Sytuacja powtórzyła się kilka miesięcy później, kiedy opublikowaliśmy materiał o postaci Jacka Gmocha w „Wojach Mirmiła” i na bloga trafili użytkownicy forów piłkarskich. Zaczęliśmy szukać możliwości dotarcia do ludzi z zewnątrz.
KZ: Jak doszło do stworzenia suplementu do „Kajtka i Koka w kosmosie”?
K: Współpracowaliśmy dość mocno z Arkiem Salamońskim przy tworzeniu nowej wersji albumu. Według początkowego zamierzenia wszystkie materiały, które znalazły się w suplemencie, miały wejść do albumu. Chodziło o to, aby stworzyć całość zawierającą zarówno historię pierwotną – w wersji z „Wieczoru Wybrzeża” – jak i wszystkie dodatki, które ukazały się później, ilustracje, ciekawostki. Ostatecznie zabrakło trochę czasu, bo Egmont narzucił konkretny termin ukończenia prac.
Ł: Poza tym album miał podobno z góry określoną objętość i zabrakło miejsca. Uznaliśmy, że według nas ten komiks nie jest pełny, że brakuje nam tych dodatków, więc postanowiliśmy sami zrobić suplement zbierający wszystko, co się nie znalazło w albumie, a według nas znaleźć się powinno, i jako PDF-a umieścić na blogu.
KZ: To też był chyba przebój?
K: Zgadza się, w kilka dni przekroczyliśmy tysiąc ściągnięć. Szacujemy, że łącznie z naszego hosta i serwera Egmontu ściągnięto plik pięć tysięcy razy.
Ł: Sądzę, że gdyby to wydrukować i sprzedawać powiedzmy po 10 zł, to tysiąc bądź dwa tysiące egzemplarzy by poszło. Ale cały projekt był oczywiście od początku niekomercyjny, choć pod szyldem Egmontu, który ma prawa do komiksu.
KZ: To wy jesteście pomysłodawcami podzielenia najnowszego wydania „Kajtka i Koka w kosmosie” na rozdziały?
Ł: Tak, zdawaliśmy sobie sprawę, że tego komiksu nie da się przeczytać od deski do deski. Stwierdziliśmy, że lepiej go podzielić na części, które można czytać niezależnie, w zależności, czy ktoś woli klimaty kosmiczne, czy średniowieczne.
K: Łatwiej się po prostu czyta taki duży komiks, kiedy jest podzielony. Oczywiście większość tytułów rozdziałów musieliśmy wymyślić, bo Christa pozostawił po sobie tylko pięć. Trzy tytuły wzięliśmy od samego autora: „Bohaterskie sny” wypatrzyliśmy na jednej z teczek z paskami, wydaje nam się zresztą, że początkowo to miał być w ogóle tytuł całego komiksu. „Dwór Apodyktusa” był napisany na jakiejś karteczce, zaś „Robot BX-27” to tytuł komiksu Christy z „Expressu Ilustrowanego”. Szukaliśmy jakiegoś klucza, według którego Christa tytułował rozdziały, i okazało się, że patent był bardzo prosty: podmiot i przydawka (np. „Zabłąkana rakieta”), w kolejnym tytule szyk odwrotny – przydawka i podmiot (np. „Twierdza tyrana”) i znów na odwrót.
KZ: A skąd wzięły się klocki LEGO?
K: LEGO to taka nasza fanaberia. Zaczęło się od przypadku – zobaczyłem figurkę LEGO z Mikołajem i skojarzyłem, że czapkę można by wykorzystać u Kajka. Przy czym muszę zaznaczyć, że ja się nigdy w życiu klockami LEGO nie bawiłem, nie załapałem się po prostu, kiedy byłem dzieckiem, to tego w Polsce jeszcze nie było.
Ł: Za to dla mnie w dzieciństwie LEGO było drugą po komiksach pasją. Potem o niej zapomniałem, ale teraz do niej powracam. Udało nam się zrobić minifigurki Kajka i Kokosza i okazało się, że to fajnie wyszło, że są nawet podobni do komiksowych pierwowzorów. Padł pomysł, żeby robić to dalej, więc robimy i końca nie widać.
K: Trochę testowaliśmy swoje możliwości, czy np. uda się zrobić Łamignata? I tak to szło.
Ł: Kapral zajął się figurkami, więc ja postanowiłem, że do tych figurek coś zbuduję. Kapral odkrył wśród klocków LEGO pieniek, a wiadomo, że na pieńku stoi chata Jagi, więc ją zrobiłem. Okazało się to zresztą wcale nie takie proste, musiałem się ostro nakombinować, szczególnie nad okrągłym dachem. Zajęło mi to parę miesięcy, ale zbudowałem. Potem padło na warownię zbójcerzy i tak dalej. Problem jest tylko taki, że wyszukiwanie odpowiednich klocków jest bardzo czasochłonne, a zakup sporo kosztuje. Powiem szczerze, że bez fachowej pomocy czy sponsoringu ciężko nam będzie dalej jakieś większe rzeczy budować.
KZ: Jak oceniacie politykę wydawniczą Egmontu w stosunku do Christy?
K: Przydałoby się trochę więcej aktywności, Egmont jest zbyt pasywny, zadowala go wydawanie w kółko tych samych reedycji „Kajka i Kokosza”. Nakłady są zdaje się spore, więc jest zysk i Egmont nie czuje presji, żeby cokolwiek robić.
Ł: Paradoksalnie problem polega na tym, że sam komiks Christy na tyle się broni, że wydawnictwo czuje się zwolnione z jego wspierania. Żałujemy, że nie ma np. puzzli czy plakatów.
K: Wyszły dwie gry planszowe i gra komputerowa, więc coś tam się jednak dzieje, ale za mało. Egmont robi dużo dla dorosłych kolekcjonerów, np. wydaje kolekcję „Kajtka i Koka”, natomiast kompletnie nie widać żadnego ruchu w kierunku dzieci. Nie ma na przykład książeczek z przygodami Kajka i Kokosza dla najmłodszych, żeby przyciągnąć ich potem do komiksu, który przecież tak naprawdę do dzieci jest adresowany. Ileż razy można sprzedawać te same dziecięce komiksy dorosłym ludziom?
KZ: No właśnie, Egmont wyraźnie planował w oparciu o „Kajka i Kokosza” stworzyć ofertę komiksu dziecięcego, pytanie tylko, czy te reedycje kupowane są przez dzieci?
K: Widać, że to się kompletnie nie udało. Myśmy to przetestowali na ostatnich Warszawskich Targach Książki, gdzie wystawialiśmy po raz pierwszy nasze figurki. Wyglądało to tak, że podchodziły do nas całe rodziny, ale dorośli reagowali: „O, Kajko i Kokosz!”, zaś dzieci krzyczały: „O, LEGO!”. Dzieci w ogóle nie znają tego komiksu, kupują go dorośli z sentymentu, dla siebie albo dla dzieci. Warto zresztą zauważyć, że nawet przy dość niskiej jak na taki album cenie, ten komiks nadal nie jest na uczniowską kieszeń; żeby dziecko samo chciało pójść do kiosku i go sobie kupić, musiałby kosztować tyle co gazeta, czyli 5-6 zł.
Ł: We współczesnym świecie książka czy komiks dla dzieci samodzielnie nie istnieje. Żeby postać się przebiła do dziecięcej świadomości, musi być cały komplet: film animowany, komiks, książeczki, figurki, gadżety. „Kajko i Kokosz” bez tego nie będą istnieli. Dobrze, że TissoToys zrobiło figurki, ale one są dla kolekcjonerów, słabo nadają się do zabawy dla dzieci. Dodatkowym problemem jest fakt, że historia Kajka i Kokosza jest już zamknięta i raczej nie będzie kontynuowana, a nikt nie zainwestuje w produkt, który nie ma możliwości rozwoju. Na razie komiks sprzedaje się dobrze jak na polskie warunki, tylko że niestety do czasu: kiedy nasze pokolenie odejdzie, wraz z nim odejdzie „Kajko i Kokosz”. My właśnie robimy wszystko, żeby tak się nie stało. Staramy się swoimi amatorskimi działaniami podtrzymać pamięć o Chriście, poszerzyć świadomość czytelników. Zawsze największą radość sprawia mi sytuacja, gdy uda nam się trafić do dzieci. Figurkami LEGO udało się to osiągnąć.
KZ: Z tego, co mówicie, wynika, że jest realna groźba, że Christa może zostać zapomniany.
K: Tak się stanie, jeżeli nie będzie żadnych prób dotarcia do nowego odbiorcy.
Ł: I nie chodzi tylko o Egmont. Ja żałuję, że nie ma szans, aby powstał film animowany na hollywoodzkim poziomie; bo w wersję aktorską to już w ogóle nie wierzę. Dobrym testem będzie animacja o Diplodoku, przekonamy się, jak ewentualny sukces filmu przełoży się na sprzedaż wznowień komiksu. Oczywiście podstawowym warunkiem jest dobry film, a pierwsze zajawki i szkice są bardzo obiecujące, tylko obawiam się, że Human Ark porwała się z motyką na słońce, że nie dadzą rady go dokończyć, tak jak stało się to z „Kajkiem i Kokoszem 3D”. Inna sprawa, że Christa jest trudny do zanimowania; Diplodoka możesz zinterpretować, Kajka i Kokosza – nie, musisz ich skopiować. Nie wiem, czy w Polsce są graficy, którzy byliby w stanie to zrobić, na dodatek jako trójwymiarowe modele.
KZ: Jaki jest wasz stosunek do pojawiających się pomysłów kontynuowania „Kajka i Kokosza” przez innego twórcę? Czy jako ortodoksyjni fani jesteście przeciw?
K: Jesteśmy bardzo za! Na całym świecie się to robi. Asteriksa czy Lucky Luke’a robią inni autorzy i wychodzi to nieźle. Nie ma powodu, żeby w Polsce było inaczej.
Ł: Tylko że ja nie wierzę, żeby to było wykonalne w naszych realiach. Nawet gdyby znalazł się rysownik, który by mógł temat pociągnąć, to potrzebne są duże pieniądze. Christa był sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem, dzisiaj to nie byłoby możliwe. Musiałaby to tworzyć cała ekipa twórców, na wzór amerykański: rysownicy, zespół scenarzystów. Nawet jeśli komiks odniósłby sukces, koszt się nie zwróci. My mamy troszeczkę inny pomysł, Kapralu możemy o nim powiedzieć?
K: Na razie nie możemy, ale chcemy zaproponować jakąś alternatywę, żeby to nie była kontynuacja „Kajka i Kokosza”, a raczej coś obok. Coś, co nie będzie wymuszało identycznej kreski i takich samych pomysłów scenariuszowych.
KZ: Rozmawiamy podczas Dwutaktu, toruńskiej imprezy komiksowej, w trakcie której otrzymaliście Złoty Puchar, czyli wyróżnienie im. Janusza Christy za wyjątkową aktywność w dziedzinie komiksu polskiego ufundowane przez Paulinę Christę, wnuczkę rysownika. Co to dla was znaczy?
Ł: To bardzo miłe. Zdajemy sobie sprawę z roboty, jaką odwaliliśmy, i nareszcie ktoś to docenił (śmiech).
K: Tylko że to jest taka nagroda za całokształt, więc trochę się boimy, że to sygnał, by już odejść.
Ł: Zaczekaj, Andrzej Wajda też dostał Oscara za całokształt, a od tego czasu zdążył zrobić już chyba trzy filmy.
K: Muszę ci powiedzieć, że jesteś bardzo skromny (śmiech).
KZ: To w takim razie jakie macie plany na przyszłość?
Ł: Cały czas rozważamy pomysł przelania zawartości bloga na papier. To nie miałaby być literatura naukowa, raczej ilustrowany album dla fanów.
K: Wszyscy nas na to namawiają, ale nie rozmawialiśmy jeszcze ani z Egmontem, ani z Pauliną Christą. Na razie to luźny pomysł.
Ł: Kiedyś na pewno to zrobimy, tylko nie wiadomo kiedy, bo brakuje mocy przerobowych.
rozmawiał Michał Siromski
Zapraszamy do odwiedzania Bloga Na Plasterki!!!
http://na-plasterki.blogspot.com/
„Cały czas rozważamy pomysł przelania zawartości bloga na papier. To nie miałaby być literatura naukowa, raczej ilustrowany album dla fanów” -> jestem bardzo na TAK dla tego pomysłu.