Sagę tę polecam wszystkim nowożeńcom.
Wydawnictwo Image dołączyło do wielkiej trójki największych potentatów komiksowych za oceanem, deklasując jednocześnie Dark Horse. Podstawą tego sukcesu są oryginalne historie, pokazywanie medium graficznego, jakim jest komiks, w nowym świetle. Może nie od razu rewolucyjnym, ale zmieniającym perspektywę. „Saga” niewątpliwie należy do tego typu serii, nowatorskich, świeżych, z odrobiną zacięcia. To sukces komercyjny właśnie takich tytułów jak ten przełożył się na prestiżowy wynik firmy. Pokazuje to, jak bardzo zmienia się rynek, jak nie stoi w miejscu, ale cały czas się rozwija. Tak właśnie wyglądał rok 2013 dla Image. Teraz polski czytelnik może dowiedzieć się, dlaczego to był tak dobry rok dla komiksu.
W drugim tomie polskiego wydania „Sagi” już okładka wita nas ciekawym, niebanalnym koncepcyjnym rozwiązaniem. Oryginalnie publikacje zeszytowe składające się na to ekskluzywne wydanie ukazały się dwa lata temu i wywołały niemałą burzę. Grafiki w wykonaniu Fiony Staples nie pozostawiają złudzeń, że album przeznaczony jest dla dojrzałego czytelnika. Okładka klasyczna, z epatującą przemocą postacią skąpaną we krwi poza gwarantująca bardzo mocne, brutalne otwarcie. Pierwsza strona przyprawiłaby o palpitacje serca Fredrica Werthama, autora „Seduction of the Innocent” książki, która na wiele lat napiętnowała komiks w oczach społeczeństwa amerykańskiego. Artystka jednak nie poprzestaje na tym, by szokować w oczywisty sposób przeciwników swojego medium. Uderza w najbardziej zatwardziały bastion fanów, bo ta męska, silna postać jest przez nią przedstawiana na niezwykle ciepłym, różowym tle. Wszystko zamknięte spójną artystyczną wizją, bo nic w tym tomie nie jest przypadkowe.
„Saga” nadal jest space operą, która garściami czerpie ze spuścizny swojego gatunku. Nadal najbardziej widoczną analogią jest nawiązanie do „Romea i Julii”. Dwa zwaśnione rody wciąż walczą ze sobą, w cieniu wielka miłość, która połączyła tytułowych bohaterów. To, co nadal pozostaje nowatorskie, a czego nie doświadczymy w dziełach Szekspira, to wkradająca się w kadry codzienność. Na prawie każdym panelu mamy do czynienia z niezwykle prawdziwą wizualizacją codziennego życia. Brian K. Vaughan ma doskonałe wyczucie dramaturgii. Jego wizja piętrzących się, narastających problemów głównych bohaterów w sposób wprost fenomenalny odbiega od tego, do czego przyzwyczaił nas komiks. Amerykanin jest świadomy medium, w którym pracuje, niezależnie od tego, skąd czerpie inspiracje. Drugi tom „Sagi” utwierdza nas w tym przekonaniu już od pierwszych stron. Opowieść dziecka i jego perspektywa nie została zagubiona gdzieś pomiędzy fantastycznymi pościgami i kadrami pełnymi akcji. Narratorka, czyli nowo narodzone dziecko Marko i Alany, świadomie łamie czwartą ścianę, zwracając się bezpośrednio do odbiorców. Robi to nie w sposób subtelny, ale niezwykle zdecydowanie. Jest głosem, który chce być dokładnie zrozumiany, nie pozostawia niedomówień w kluczowych kwestiach. To jest właśnie dojrzałość scenarzysty, jego wartość. Najpierw historia, dopiero potem wielkie wybuchy w tle. Nigdy na odwrót. Album jest niezwykle spójny. Vaughan nawet na moment nie traci z oczu drogi, jaką sobie wytyczył.
Gdy mój przyjaciel pierwszy raz, za moją namową, sięgnął po ten tom, zadał mi jedno proste pytanie: „Czy scenarzysta i rysowniczka pisali to, jak sami mieli dziecko?”. Mój przyjaciel nie jest fanem komiksu, nie wie, co te wszystkie wielkie dla mnie imiona na tych wszystkich okładkach oznaczają. Jest za to młodym ojcem. Dla mnie nie ma lepszej rekomendacji. Jeżeli komiks dociera ze swoim przekazem do osób spoza środowiska fanów, musi być dobrą historią. Nie bronią go wielkie nazwiska, sława, tylko i wyłącznie treści, jakie sobą przekazuje. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, „Saga” nie jest jakimś przesłodzonym obrazem małżeńskiej sielanki. Nie, jest za to bardzo brudnym, wulgarnym obrazem tego, jak wygląda pożycie młodych par zwłaszcza w drugim tomie. Skupia się na prawdziwych problemach, jakie stawiane są przed dwójką ludzi, którzy niespodziewanie wchodzą w nowy etap swojego życia. Mają stać się rodziną. Album ukazuje cały proces z wielkim kunsztem, wraz z nieprawdopodobnym tłem, w które tak łatwo uwierzyć. Dialogi, tragikomiczne sytuacje są wyjęte prosto z życia do tego stopnia, że są naprawdę bolesne, naprawdę żenujące. W drugim tomie poznajemy rodziców Marka. Są oni jak inwazja wojsk radzieckich, jak huragan. Jak teściowie, którzy wpadają z niezapowiedzianą wizytą w najgorszym możliwym czasie. Jest taki moment w życiu każdego dorosłego człowieka, kiedy poznaje swoich przyszłych „rodziców”. Módlcie się o to, by nie robić tego tylko i wyłącznie w samym ręczniku. To jest niezwykle niefortunne i krępujące zarazem. Jedyne, co mogłoby być gorsze, to robienie tego bez ręcznika. I nie oszukujmy się, zdarzyło się niejednemu z nas.
Alan Moore w którymś ze swoich wywiadów powiedział, że dzisiejsze nowele graficzne przeznaczone są dla starzejącego się społeczeństwa nastolatków, które osiągnęło trzydziestkę. Drugi tom „Sagi” właśnie na tym się skupia. Komiks skierowany do dojrzałego czytelnika opowiada o dojrzałych problemach, z którymi ten czytelnik boryka się coraz częściej w swoim codziennym życiu. Przede wszystkim o budowaniu rodziny. Od szaleńczej miłości, która kończy się prozaicznie w łóżku, przez niekontrolowaną ekscytację podczas wulgarnego, wyuzdanego seksu, gdzie oddajemy się we władanie własnego id, do momentu gdy przychodzi opamiętanie i wredne podszepty racjonalności. Duet odpowiedzialny za „Sagę”przedstawia nam ten cykl z prawdziwym kunsztem, nie unikają trudnych tematów, nie markują ciosów. Są szczerzy aż do bólu zarówno w momentach szczęścia swoich bohaterów, jak i tych największego smutku. Od początku do końca, ze wszystkimi etapami przejściowymi. Wszystkie wzloty i upadki, przysłowiowe negatywne nastawienie teściowej do wybranki jej jedynego syna. Te małe sprzeczki o to, kto tak naprawdę rządzi w domu. Wszystko to podane w zgrabnym, niezwykle realistycznym opakowaniu. To właśnie stoi za sukcesem „Sagi” świadomość własnej widowni. To, co Moore określił pejoratywnie, Vaughan i Staples zamienili w swoją broń. Niezwykle skuteczną.
To zasługa nie tylko doskonałego scenariusza, ale w równym stopniu wizualizacji graficznej koncepcji, które za nim stoją. Fiona Stamples, jedyna rysowniczka serii, po raz kolejny sprostała swemu zadaniu, a zrobiła to z dumnie podniesionym czołem. Jej kadry przepełnione są głębią, subtelnymi zabiegami, jak chociażby minimalizm tła w najstarszych wspomnieniach narratorki. Zapomnijmy nawet o takich detalach. Każdy, kto potrafi przedstawić pół kobietę pół pająka emanującą seksapilem, zasługuje na słowa uznania. Zrobić w to w sposób przekonujący u boku człowieka, stylizując obraz na okładkę taniego romansu – jest po prostu sztuką. Postacie kobiece są niezwykle ważne w „Sadze”. Umiejętne ich przedstawianie od strony wizualnej we wszystkich możliwych scenach jest niezbędne. Męskie postacie również są bardzo ważne. Podkreślanie ich cech samym tylko rysunkiem, nadając charakteru danemu bohaterowi – to wszystko ciężka praca rysownika. Nie wystarczy powiedzieć, że postać jest twarda, ale niezwykle czuła i wrażliwa w swym wnętrzu. Trzeba jeszcze to pokazać. Fiona Stamples potrafi to zrobić i udowadnia to raz za razem w kolejnych rozdziałach.
Za sukcesem polskiego wydania stoi jeszcze jeden człowiek. Słowa uznania należą się Jackowi Drewnowskiemu. Tłumaczenie komiksu z oryginału, gdzie język w strukturze opowieści gra tak znaczącą rolę, jest niezwykle trudne. Po raz kolejny tłumacz mierzy się z tym zadaniem i wychodzi obronną ręką. Ze wszystkich zawiłości językowych oddaje nam przekaz przyjemny, który pomaga w odbiorze. Kilka szczegółów niknie w przekładzie, jednak nie zakłóca to pozytywnego wrażenia z dobrze wykonanej pracy. Vaughan uwielbia zabawy z językiem jako formą. Widać to przede wszystkim w „Sadze” wszędzie tam, gdzie pojawia się Niebieski. Magiczny język wszechrzeczy, tak naprawdę koncept magicznego języka opiera się o hermetyczne teksty i kabalistyczne imiona Boga. Autor jednak poszedł o krok dalej i z tego prostego narzędzia uczynił kolejny element fabularny. Dla ciekawych Niebieski faktycznie opiera się o uniwersalny język, o sztucznie stworzone esperanto. Gratuluję wstrzemięźliwości tłumaczowi, że nie próbował dokonać przekładu, niszcząc przy tym oryginalny zamysł scenarzysty. Czasem mniej znaczy więcej.
Jako odbiorcy komiksów, pokolenie trzydziestolatków, możemy z czystym sercem sięgnąć po drugi tom polskiego wydania „Sagi”. Odpowiadając na zadane wcześniej przez mojego przyjaciela pytanie, miał on w swych spostrzeżeniach trochę racji, Brian K. Vaughan w momencie pisania serii spodziewał się wraz z żoną drugiego dziecka. Mimo że tą żoną nie jest Fionna Stamples, warto kontynuować śledzenie historii życia małej Hazel (ang. leszczyna), gdy snuje swoją opowieść. Nie da się ukryć, że jest to dobra opowieść i ja również dołączam swój skromny głos do chóru, który docenił ten tytuł. Trochę wstyd mi stawiać się na równi z takimi osobistościami jak George R.R. Martin, który niedawno polecił „Sagę” swojemu znajomemu, ale co tam. Ten album na pewno zasługuje na to, by się go czytało, nieskromnie czekam na kolejne. Szczególnie że polski wydawca dołączył więcej materiałów dodatkowych, o czym marzyłem poprzednim razem. Niezmiennie, „Sagę” polecam wszystkim nowożeńcom.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Rafał Pośnik
Tytuł: „Saga” tom 2
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Fiona Staples
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca oryginalny: Image Comics
Wydawca: Mucha Comics
Data premiery: 12.03.2015 r.
Oprawa: twarda
Format: 17 x 26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: 152
Cena: 59 zł