Nowy sezon anime ruszył wraz z początkiem lipca. Na miłośników japońskiej animacji czeka ponad trzydzieści nowych pełnometrażowych serii, kilka pozostałych poprzedniego kwartału, nie wspominając o tych krótkometrażowych, filmach czy OVA. Po obejrzeniu pierwszych odcinków kilkunastu z nich już wiem, które będę kontynuował, z którymi się rozstanę, a także które mogę tutaj z czystym sumieniem polecić. Co niniejszym czynię.

Overlord, czyli jak zostałem królem

Pierwszym anime, które zasługuje w mojej opinii na uwagę, jest Overlord. To ekranizacja light novel Kugane Maruyamy, a za produkcję odpowiada słynne już studio Madhouse (znane chociażby z takich tytułów jak Animatrix, Beck, Cardcaptor Sakura, Chobits, Death Note, Hajime no Ippo, Parasyte czy X, a to tylko ułamek ich ponad 40-letniej pracy).

O czym jest Overlord? Wyobraźcie sobie grę MMO u schyłku jej istnienia, gdy do zamknięcia serwerów pozostały minuty. Ostatnią osobą w grze Yggdrassil jest tutaj Momonga, w życiu prywatnym pracownik biurowy, a w grze przywódca największej i najpotężniejszej gildii. Mija czas wyłączenia serwerów, ale… dzieje się coś dziwnego. Gra się nie kończy, NPC zaczynają żyć, mówić i czuć jak ludzie (zgodnie jednak z opisami postaci), a Momonga staje się liderem, tytułowym Overlordem tej opowieści. Uwięziony póki co pod postacią licza (co oznacza, że nie potrzebuje ani jeść, ani spać, nie można go otruć, ani zabić metodami konwencjonalnymi), postanawia stać się legendą w nowym świecie.

Całość serii zamknie się w 13 odcinkach. Gdy to czytacie, za nami 3-4 epizody. Polecam to anime, gdyż nie często zdarza mi się uczestniczyć w dobrze zapowiadającej się opowieści związanej z grami, wciąż otoczonej nimbem tajemniczości.

Ranpo Kitan: Game of Laplace, czyli jak (nie) zabiłem swojego nauczyciela

Zdarzyło wam się kiedyś obudzić się na środku swojej klasy w szkole podstawowej i ujrzeć oparte o ścianę pod tablicą ciało swojego nauczyciela w niezwykle groteskowej pozie? Mi też nie, ale tak właśnie rozpoczyna się Ranpo Kitan. Niefortunnym bohaterem tej opowieści jest Kobayashi, który jest wszystkim, tylko na pewno nie typowym uczniem. Uwielbia zagadki, a sama myśl o rozwiązaniu sprawy śmierci swojego nauczyciela wywołuje u niego uśmiech na twarzy i w sercu. Kobayashi bywa często mylony z dziewczyną, co prowadzi momentami do komicznych sytuacji. Ale i nie tylko.

Anime opowiada o nietypowych zagadkach kryminalnych, rozwiązywanych przez Kobayashiego oraz 17-letniego detektywa Akechiego, z którego usług korzysta również i miejscowa policja. Dwoje inteligentnych nastolatków kontra przestępcy – kto wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku?

Warto wspomnieć, że seria ta powstała w nawiązaniu do utworów literackich znakomitego japońskiego pisarza, Edogawy Ranpo, który zmarł w lipcu 1965 roku, dokładnie 50 lat temu, co stało się okazją do ekranizacji jego dzieł. Już pierwsza historia „The Human Chair” nawiązuje do opowiadania autora o tym samym tytule. Edogawa Ranpo jest do dzisiaj postrzegany jako jedna z ważniejszych postaci japońskiej literatury kryminalnej z dreszczykiem, a Kogoro Akechi jest wykreowanym przez niego detektywem.

Ushio and Tora, czyli jak uwolniłem demona

Ushio and Tora to najważniejsze dzieło mangaki Kazuhiro Fujity (publikowane w latach 1990-1996). Przyznam się, że ta manga nie była mi wcześniej znana, co – po obejrzeniu pierwszych trzech odcinków anime – uznaję za wielkie niedopatrzenie ze swojej strony. Dawno żadna seria o współpracy demona i człowieka (a z pewnością od czasów Kuroshitsuji, chociaż tam mamy bardziej mroczny klimat) nie zainteresowała mnie w taki sposób, jak właśnie opowieść o zamkniętym przez 500 lat w piwnicy demonie i synu opiekuna świątyni, który miał pilnować, by ten demon nie uciekł.

Młody Ushio Aotsuki jest totalnie roztrzepany i wszelkie próby przekazania mu informacji na temat demona, przybitego włócznią (specjalną włócznią na demony, dodajmy) od 500 lat spływają po nim jak po kaczce. Chłopak nie wierzy w takie banialuki. Do czasu, gdy sprzątając starą część świątyni znajduje drzwi do piwnicy, które otwiera. W środku – a jakże – demon, przybity włócznią do ściany. To jednak najmniejszy z problemów – otwarcie piwnicy uwolniło aurę demona, która przyciągnęła inne potwory z okolicy, a te – jak to potwory – zaatakowały dwie przyjaciółki Ushio.

Co w takiej sytuacji robi chłopak – uwalnia demona, wyciągając włócznię, aby ten rozprawił się z innymi potworami (nie to, że chwilę wcześniej demon stwierdził, że jak go młody uwolni, to najpierw go zje, a potem resztę ludzkości). Potwór po uwolnieniu oczywiście swoje próbował, ale że moc włóczni sprawiła, że Ushio zamienia się na jakiś czas w obdarzonego wielką (większą od przeciwnika notabene) mocą, demon ulega, ratuje dziewczyny, po czym dodaje, że przy pierwszej chwili nieuwagi zeżre człowieka. Ten nadaje mu imię Tora (jap. tygrys). To dopiero sam początek ich przezabawnej i pełnej humoru historii.

Monster Musume no Iru Nichijou, czyli codzienne życie z potwornymi dziewczynami

Rząd Japonii długo ukrywał przed swoimi obywatelami istnienie mitycznych istot. Kiedy więc poinformowano o tym opinię publiczną i przegłosowano specjalną ustawę o „międzygatunkowej wymianie kulturalnej”, pod opiekę (przez przypadek) Kimihito Kurusu, młodego chłopaka, trafia dziewczyna, a raczej lamia (pół wąż, pół człowiek) płci żeńskiej. Miia, bo tak ma na imię ta urocza dziewoja, zakochuje się w chłopaku. Jak się można domyśleć, połączenie komedii, haremu i ecchi z faktem, iż dziewczyna nie miała by nic przeciwko między bliższym kontaktom cielesnym z chłopakiem, co jest zakazane w świetle obowiązującego prawa, prowadzi do komicznych sytuacji. To jednak dopiero początek. A co jeśli do tego tygla dorzucimy harpirzycę (pół harpia, pół człowiek), która doznaje utraty pamięci po trzech krokach, czy też hojnie obdarzoną przez naturę centaurzycę, która z Kimihiko robi sobie swojego pana?

Z początku myślałem, że będziemy mieli do czynienia z głupim i słabym serialem, jakich niestety sporo w tym sezonie. Mimo iż jest to lekka komedia o zabarwieniu delikatnie erotycznym, doznałem bardzo przyjemnego zaskoczenia. Jest to wbrew pozorom bardzo ciepłe anime o tolerancji, przyjaźni i dojrzewaniu młodych kobiet. Póki co jest to miłe odprężenie i tak też tę serię traktuję.

Ciekawostką jest fakt, że już na przełomie lipca i sierpnia wydawnictwo Studio JG rozpoczęło wydawanie tej serii w formie tomików, które na półki trafiać będą co dwa miesiące.

A gdzie Dragon Ball Super, czyli moje wielkie (?) niedopatrzenie (?)

Wielu z was pewnie dziwi (lub nie) nieobecność na tej liście Dragon Ball Super. Stało się to z trzech powodów. Po pierwsze, nie jest to nowa seria, a jedynie kontynuacja, co wielokrotnie wspominałem, że jest dla mnie bardzo istotną kwestią przy doborze tytułów. Po drugie, nie sądzę, aby Dragon Balla w naszym kraju trzeba było dodatkowo promować. Kto będzie chciał – obejrzy. Po trzecie primo ultimo, po obejrzeniu (na razie) dwóch pierwszych odcinków stwierdzam, że szału nie ma.

Od początku nie ukrywam, że jestem nastawiony sceptycznie i na razie tego sceptycyzmu się nie wyzbyłem. Obejrzę i ocenię, jednak przynajmniej w moim przypadku sama nostalgia i pozytywne wspomnienia z dzieciństwa nie wystarczą, by nowy Dragon Ball wskoczył na piedestał.

Epilog, czyli inne serie, które można rozważyć.

Jeżeli ktoś cierpiałby na nadmiar wolnego czasu, może się zainteresować również takimi seriami jak Aoharu x Kikanjuu, Classroom Crisis, Jitsu wa Watashi wa, Joukamachi no Dandelion, Kangoku Gakuen Prison School, czy Sore ga Seiyuu! Sądzę jednak, że czas ten można spożytkować na obejrzenie wielu innych, znacznie lepszych serii z ostatnich lat, a nawet z poprzedniego sezonu.

A wam która seria z lata 2015 najbardziej przypadła do gustu?

Michał „Emjoot” Jankowski