„Cała Galia jest podzielona na trzy części”. To zdanie rozpoczyna pamiętniki wojenne Juliusza Cezara i jak każdy, kto czytał Asteriksa, wie, są to wyssane z palca dyrdymały. Galia dzieli się tylko na dwie części: tę podbitą i małą wioskę w Armoryce, która ciągle stawia opór najeźdźcom. Cezar to jednak nie pierwszy lepszy Rzymianin, któremu wystarczy podzielenie się swoimi komentarzami na forum. Postanawia wydać swoje zapiski w formie książki, jednak za radą doradcy Promoplusa ostatecznie wycina rozdział opisujący starcia z nieposkromioną wioską. To zbyt wielka hańba. Na nieszczęście Promoplusa ostatnia niezniszczona kopia trafia w ręce galijskiego aktywisty Ostropolemiksa, a następnie zostaje przekazana w ręce Asteriksa i jego przyjaciół. Jak jednak mogą sprawić, by zatuszowane fakty historyczne rozeszły się do masowej świadomości bez udogodnień Internetu, telewizji czy powszechnie znanego słowa pisanego? Panoramiks zna sposób! Muszą tylko odnaleźć pewnego druida mieszkającego w odmętach Puszczy Karnuckiej…
okladka-600
Nie będę się tego wstydził: do pomysłu kontynuacji serii o Asteriksie byłem nastawiony z ogromnym sceptycyzmem. Zwyczajnie nie podobało mi się, że seria podobnie jak Tintin nie może po prostu pozostać zamknięta i być legendą stanowiącą przykład wzorowego komiksu humorystycznego oraz pięknym owocem twórczego duetu dwóch z największych geniuszy franko-belgijskiej sceny. Nie będę też ukrywać, że widziałem sporo serii próbujących pociągnąć znanego autora, które choć same w sobie nie takie najgorsze, zwyczajnie prezentują się jak siódma woda po kisielu, gdy przyrówna się je do oryginału. Brakuje tego samego natchnienia, tej pasji, świeżości i zwyczajnie czuć, że to wszystko tworzone jest na siłę, by zarobić kilka groszy na rozpoznawalnej marce. Z czasem jednak moja niechęć zaczęła opadać. Ostatecznie Goscinny nie miał monopolu na pisanie zabawnych i pomysłowych scenariuszy, a przez lata widziałem wiele adaptacji jego twórczości, które choć zawierały nowe wątki, znakomicie oddały ducha i poziom oryginału (chociażby animowane Osiedle Bogów, które w tym roku chwaliłem w mojej recenzji). Argument, którego lubiłem używać: „komiks to każda inna literatura, a kto by przy zdrowym umyśle ciągnął na siłę dzieła największych pisarzy”, także szybko umarł. Przecież robi się to na okrągło, znów – z bardzo różnymi efektami i często dekady po śmierci autora. Tu przynajmniej nowy duet Jean-Yves Ferii i Didier Conrad zostali osobiście naznaczeni przez Uderzo, a ten ciągle żyje, może mieć wgląd w ich pracę i w razie jakiegoś bluźnierstwa zaprotestować: „Hola, hola! Obeliks by nigdy czegoś takiego nie zrobił”.
skan1-600
Koniec końców przełamałem moją niechęć, akurat na premierę przedostatniego albumu. „Asteriks u Piktów” okazał się całkiem sympatyczną historią, ale być może zbyt sympatyczną. Czuć było, że scenarzysta Ferii starał się być ostrożny, by komiks spodobał się wszystkim odbiorcom, przez co nie pozwolił sobie przysłowiowo „pojechać po bandzie”. A przecież poprawność polityczna nie jest cechą, z której Asteriks był znany. Zabrakło więc naprawdę uszczypliwych żartów czy akcentów satyrycznych, a wielu recenzentów zarzuciło komiksowi schematyczność. Z drugiej strony wszyscy fani, obojętnie czy „Piktowie” się podobali, czy nie, wiedzieli, że nowy duet będą mogli przekreślić bądź zaakceptować dopiero po kolejnym albumie. Ostatecznie teraz, gdy już dobrze się zadomowili i przełamali pierwsze lody, będą mogli pokazać, czy byli warci tego, by kontynuować najpopularniejszą europejską serię komiksową.

„Papirus Cezara” pokazuje, że obaj panowie wzięli sobie do serca powierzone im zadania. Nim jednak przejdę do scenariusza, zacznę od tego, co zaskoczyło mnie najmilej: rysunki. W „Piktach” Dider Conrad zrobił kawał dobrej roboty, oddając estetykę i styl Uderzo, jednak każdy fan mógł z łatwością wyłapać różnice i niuanse. To ciągle rysunek na wysokim poziomie, ale jeśli już coś się różniło, szybko rzucało się w oczy. Najwyraźniej Conrad nie robił nic przez ostatnie dwa lata poza maniakalne kopiowanie kreski i manieryzmów Uderzo, gdyż osiągnął piorunujący poziom precyzyjnej perfekcji. Poza Panoramiksem, który wydaje się nieco bardziej zniedołężniały niż zazwyczaj, są tu całe strony, które mógłbym zobaczyć, nie znając kontekstu, i z miejsca kupiłbym jako kolejny komiks Uderzo. Co najważniejsze, poza replikowaniem kreski, Conrad nie spoczywa na laurach, starając się zaprezentować każdy kadr jak najciekawiej i wykorzystać wizualny potencjał antycznego świata. Ujęcia orszaku podążającego za Promoplusem czy wnętrza pałacu Cezara wyglądają po prostu wspaniałe. Postaci z kolei nie powtarzają tych samych min z komiksów, tylko mamy przyjemność doświadczyć zupełnie nowych ekspresji (ten ziewający Obeliks na stronie 18 jest genialny!!!). Z kolei okładka ma w sobie coś przyjemnie „oldschoolowego”. Nie ma tu jakiegoś dramatycznego ujęcia czy epickiej batalii Galów z rzymskim legionem. Ot, symboliczne nawiązanie do fabuły, które przywodzi mi nieco na myśl prostotę „Asteriksa na Korsyce” czy „Podarunku Cezara”. Plusik.

Scenariusz to także spory krok do przodu i nareszcie dostaję to, czego zabrakło mi w pierwszym tomie, czyli całą lawinę zabawnych odwołań do współczesnych realiów. Motywem przewodnim są tu media z prasą i Internetem na czele, a także nawiązania do pewnych głośniejszych kontrowersji (aż dziwne, że Ostropolemiks nie nazywa się „Wikiliks”).
skan2-600
Żarty o przyrównywaniu gołębi pocztowych do e-maili czy tweetera nie są być może szczytem oryginalności (Ba! Pojawiły się już w filmowych Asteriksach), ale wypadają całkiem sympatycznie. Ferii zresztą robi kawał dobrej roboty, by wzbogacić album tego typu żarcikami , przez co nawet jeśli nie każdy dowcip rozbawi czytelnika, doceni on ich mnogość. Fabuła z kolei nie trzyma się schematów tak mocno jak „Piktowie”. Owszem, są znajome akcenty (rybne bójki, piraci), ale traktuję je bardziej jako „tradycję” serii niż wałkowanie oklepanych motywów. Tak jak spodziewam się, że James Bond po raz enty będzie miał nową dziewczynę i samochód, tak oczekuję, że Kakofoniks oberwie od kowala młotkiem, a Obeliks zdewastuje z uciechą legion rzymski i będzie zły, że znów nie dostał magicznego wywaru.

Co jednak istotne, scenarzysta bawi się też postaciami, próbując dać im coś nowego do roboty, dzięki czemu unika wrażenia, że bohaterowie ograniczeni są tylko do kilku cech charakteru, a to problem, który przytrafiał się samemu Uderzo. Jak dziwnie zresztą zobaczyć Długowieczniksa i jego (młodszą o jakieś siedemdziesiąt-sześćdziesiąt lat) żonę śpiących razem w jednym łóżku. Zresztą postać tego staruszka oraz wodza Asparanoiksa i jego lepszej połowy wydają się być póki co ulubieńcami scenarzystyFabuła jest także przyzwoicie urozmaicona. W „Piktach” miałem wrażenie, że po połowie album robił się bardzo linearny, tu nie mam tego problemu, zwłaszcza na plus jest Obeliks przeżywający co powiedział jego horoskop. Nie chcąc zbyt wiele spoilerować, dodam tylko, że zakończenie jest słodkie niezwykle czarującym akcentem.

Czy są zatem jakieś zgrzyty? Kilka, jednak nic co jakoś szczególnie obniża ocenę albumu. Cały wątek wizyty Galów w Karnuckim Lesie wydaje się być z kompletnie innej bajki. Druidzi rozmawiający z wiewiórkami, tajemniczy mistrz Panoramiksa mający dom wewnątrz gigantycznego drzewa czy pojawiające się na chwilkę (eh) jednorożce, dodatkowo wszystko ubrane jest w „mistyczno-baśniową” otoczkę. Jak pięknie by te sceny nie były narysowane (a są!), wyglądają jak ze świata fantasy i nieco gryzą się z antyczno-historycznym uniwersum, które podziwiamy przez resztę albumu, co chwila miałem zresztą skojarzenie z Radagastem Burym z filmowego „Hobbita” Petera Jacksona. Pojawiające się tu motywy wywołują też dziwne déjà vu z pewnym niesławnym wątkiem pierwszego aktorskiego „Asteriksa i Obeliksa” (kto ten film pamięta, wie, o czym mówię). Czyżby chęć uzasadnienia jego egzystencji w tym uniwersum?

Scenariusz Feriiego ma też pewne czkawki. W czasie wyprawy na drodze Asteriksa, Obeliksa i Panoramiksa staje rwąca rzeka. Dwaj wojownicy zaczynają więc budować przejście z kamieni, aż druid informuje ich nagle, że dowiedział się o miejscu, gdzie będą mogli spokojnie przejść naokoło i cała procedura jest zbędna. Jaki był więc cel tej sekwencji? Ani to jakaś pasjonująca przygoda, ani nic zabawnego. Ferii mógł zresztą postarać się o bardziej kreatywne przeszkody w trakcie wyprawy trójki Galów. Tu dali wciry grupce szpiegujących ich legionistów… tu zrobili to ponownie. Slapstick to zresztą chyba jedyna rzecz, w której scenarzysta nie potrafi się zawsze odnaleźć. Ot tak w połowie spokojnej rozmowy z Ostropolemiksem kowal dostaje w twarz rybą, bez żadnego konkretnego powodu, i idzie tłuc się z Ahigieniksem. U Goscinnego i Uderzo w rybnych bójkach była zawsze jakaś przyczynowo-skutkowość. Gag, gdzie Długowieczniks oznajmia, że „zawsze wierzy w swoją szczęśliwą gwiazdę” i akurat z nieba spada mu kamień na głowę, z kolei zahacza o banał. Do mniej udanych żartów zalicza się też dziwna fobia Promoplusa związana z chodzeniem po trawie, która nie jest jakoś powalająco zabawna, ale dodatkowo bierze się znikąd w połowie historii. Dlaczego jeden z jego podwładnych jest karykaturą Hitchcocka, także nie miałem początkowo pewności.
skan3-600
Wreszcie, jeśli miałbym wytknąć pewien problem w serii Ferii/Conrad, który dotyczy obydwu albumów – dziwnie w nich mało samego Asteriksa. Tak, jest obecny fizycznie, jednak większość czasu wydaje się być bardziej obserwatorem niż postacią napędzającą własne przygody. Przyznam się, że jeśli byłyby to jedyne dwa Asteriksy, jakie czytałem, nie miałbym za wiele do powiedzenia o tej postaci ponad to, że jest… miły. Asteriks Goscinnego, choć nie był tak barwny jak jego towarzysze, miał silny charakter i zwykle był bardzo aktywny w fabule. Tutaj? Przyłożył paru legionistom, w jednej scenie doradził coś koleżeńsko Obeliksowi i pod koniec dostarczył komuś pewien ważny przedmiot… ot cała jego rola w historii. Zresztą w „Piktach” było niewiele lepiej, przynajmniej miał parę zabawnych momentów, gdzie pokłócił się z kompanem. Podkreślam, nie jest to problem, który by jakoś szkodził lekturze „Papirusa Cezara”, tylko wytknięcie wady, nad którą nowi autorzy muszą jeszcze trochę popracować. Ostatecznie eksponowanie Obeliksa czy Asparanoiksa idzie im wybornie. Może tak skupić się nieco bardziej na tytułowym bohaterze?

Ale odkładając te marudzenia na bok, „Papirus Cezara” był zwyczajnie przyjemną lekturą, do której powrócę któregoś dnia z przyjemnością. Żarty są z głową, jest pomysłowo i jak wspomniałem, rysunkowo jest tylko lepiej i lepiej i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że komiks prezentuje całkiem dobrą formę, rzekłbym nawet, że lepszą od niektórych solowych albumów Uderzo. To jeszcze nie Goscinny, ale dajmy scenarzyście czasu, by nabrał odwagi i pozwolił spuścić siebie z łańcucha i zaszaleć na całego. Ostatecznie poprzednik po prostu pisał, co mu strzeliło do głowy, bez obawy, że będzie porównywany przez krytyków z jedną z największych legend swojej epoki. Tu Ferri nie ma tak dobrze…

Maciek Kur

„Asteriks #36 – Papirus Cezara”
Tytuł oryginału: „Le Papyrus de Cesar”
Scenariusz: Yves Ferii
Rysunki: Didier Conrad
Wydawca: Egmont
Data wydania: październik 2015
Wydawca oryginału: Les Editions Albert René
Rok wydania oryginału: 2015
Liczba stron: 48
Format: A4
Tłumaczenie: Marek Puszczewicz
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Wydanie: I
Cena: 19,99 zł