Kapitan Ameryka Biały”

Captain_America-_White_Vol_1_0

Piszę do Ciebie, mój Drogi Przyjacielu, bo się boję

Piszę do Ciebie, drogi Tomku, w chwili wielkiej potrzeby. Piszę do Ciebie, bo wydaje mi się, że właśnie Ty możesz mnie zrozumieć. Boję się, że nie umiem się cieszyć z najnowszych dokonań komiksu. Boję się, gdyż nie umiem zachwycić się dziełem panów Tima Sale’a i Josepha Loeba. Drogi Tomku, tak jak ty jestem fanem tego duetu. Tak jak Ty bardzo cenię sobie wszelkie prace, które razem tworzą. W naszym pięknym kraju panowie mają ustaloną reputację. A jednak nie mogę odnaleźć tej chłopięcej radości, która towarzyszyła mi kiedyś, gdy śledziłem ich komiksy kadr po kadrze.

Czytając twoją recenzję „Daredevil: Żółty”, mogłem się z Tobą nie zgadzać co do interpretacji i wydźwięku tego albumu. Mimo to dostrzegłem ogromne zaangażowanie i sympatię, jaka biła z Twoich słów. Tu z miejsca chciałbym podziękować Ci, Tomku, że umieściłeś „Daredevil: Żółty” w kontekście tryptyku kolorów. „Żółty” „Niebieski” i „Szary”, tak jak zauważyłeś, to pozycje kultowe. Dziwiły mnie jednak dwie rzeczy. Pierwsza, czyli Twój odbiór „Daredevila”. Powiem, że moje wysokie oczekiwania nie zostały zaspokojone. Nadal byłem chyba pod wrażeniem, jakie wywarł na mnie drugi album serii: „Spiderman – Niebieski”. Został wydany nakładem Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela i spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje. Zabrał mnie w podróż, podczas której zrozumiałem uczucia, jakie targały Peterem. Poczułem, co tak naprawdę kryje się za frazą: „I feel blue”. Komiks ten pozostał ze mną, tak jak i z Tobą, na długo. Pierwsza część serii, kolor „Żółty”, nie wzbudzał już takich emocji. Nie poruszył mnie tak głęboko. A szkoda.

Drugą rzeczą, która wzbudziła moje zdumienie, był czwarty kolor: „Biały”. Powiem szczerze, byłem niezwykle wręcz zafascynowany. Wlałeś nadzieję w moje serce ‒ kolejny tytuł ze sławnej serii! Może właśnie ten album zaspokoi mój niedosyt. Spełni moje oczekiwania i nie pozostawi mnie rozczarowanym. Opisywałeś go wtedy, jakby już został wydany. Według mojej najlepszej wiedzy nie był. Wtedy, w momencie czytania, trzeba było jeszcze długo na to czekać, nawet za oceanem. Jednak dziękuje Ci i za to, że pozwalasz mi się edukować. Przy każdej nadarzającej się okazji jestem wdzięczny za możliwość poszerzania moich horyzontów. Proszę, nie poczytuj tego za złośliwość z mojej strony. Rozumiem, że „Kapitan Ameryka: Biały” został wydany już w 2008 roku ‒ jako album „0” z sześcioodcinkowej miniserii. Tomaszu, od tego momentu ten właśnie album stał się dla mnie moim białym wielorybem. Jak udało mi się dowiedzieć, niezwykły duet miał wznowić prace nad serią już we wrześniu tego roku. Panowie chcieli mi zrobić wspaniały prezent na urodziny. Nie wyobrażasz sobie tego uczucia oczekiwania, które towarzyszyło mi aż do września. Nic to w porównaniu z czasem, który oddziela nr „0” od oficjalnego startu serii. Siedem lat, tyle trzeba było czekać. Nasi ulubieńcy nie spieszyli się z zamknięciem tego projektu. Jaka była moja radość, gdy okazało się, że we wrześniu otrzymam nie jeden, a aż dwa numery z sześciu. I oto są dziś przede mną, pachnące nowością.

Jestem pod wrażeniem, że Ty już z tak krótkiej uwertury wywnioskowałeś tak wiele. Nieoceniony mógł okazać się wywiad z oboma autorami w numerze „0”, ale dla mnie nie zdradzał on wiele. Charakter dalszej opowieści pozostawał dla mnie tajemnicą. Wszystko zmieniło się, gdy skończyłem lekturę obu pozostałych numerów. Piszę więc do Ciebie, bo się boję. Boję się, bo po raz kolejny odczuwam rozczarowanie. Oprócz wspaniałych rysunków, które z pietyzmem starają się odtworzyć realia lat 40. ubiegłego wieku, nie znajduję tam nic wartego uwagi. Nawet zaryzykuję stwierdzenie, że sama warstwa graficzna rozczarowuje. Tak jakby zarówno dla nas, jak i dla Steve’a Rogersa czas stanął w miejscu. Tim Sale nie rozwinął się przez te siedem lat. Widać pomieszanie stylów ‒ pojedyncze plansze mają oddawać wędrówkę przez epoki, a tylko męczą. Nie ma konsekwencji, która przyświecałaby temu pomysłowi. Możliwe, że Tim Sale jest ofiarą własnego sukcesu, ale nie widzę w jego warsztacie żadnego postępu, żadnych nowatorskich rozwiązań. Poszczególne numery nie szokują i wizualnie, dla mnie, drogi Tomku, pozostają naiwną, nostalgiczną historią. Spodziewałem się czegoś znacznie lepszego.

Nie ma tam magii. Nie czuję mojego wewnętrznego dziecka. Kapitan Ameryka nie jest, tak jak obiecywałeś, symbolem niewinności ani nawet szlachetności. Może to właśnie jego największa siła, że jest zwyczajnym człowiekiem, którego wojna najzwyczajniej w świecie przerosła. Mimo to scenariusz pozostawia wiele do życzenia. Z kadrów i plansz przebija banał i sztywność. Nie ma tego, do czego przyzwyczaił mnie Loeb. Temu komiksowi brakuje głębi. Opowiada historię postaci, która była stworzona jako propaganda. Przez trzy numery „Białego” widzimy, jak utalentowany i utytułowany scenarzysta przegrywa walkę z legendą. Przegrywa ją sromotnie. Na każdym kolejnym kadrze, na każdej kolejnej stronie. Zamiast historii wartej zapamiętania otrzymujemy ‒ przynajmniej w tych trzech pierwszych numerach ‒ coś co szybko ulatuje z pamięci. Nie pomaga fakt, że czytelnik dostaje dokładnie, to co obiecał Loeb w wywiadzie zamykającym numer „0”. To, drogi Tomku, zasmuca jeszcze bardziej. Otrzymujemy fabułę, która pomimo plejady komiksowych gwiazd, załamuje się pod własnym ciężarem. Fabułę, która obarczona jest brakiem logiki. Gdzie scenarzysta próbuje zatrzymać czytelnika jego ulubionymi postaciami, a nie historią, która nie umie obronić się swoją własną siłą. Jakże straszny jest upadek wielkich, Tomku.

Nie pomaga nawet odświeżenie sprawdzonej formuły. Złamanie konwencji, listu do kultowych postaci tak dobrze znanych z poprzednich odsłon serii. Niestety, nawet scenarzysta pokroju Loeba przyznaje, że to raczej z konieczności. W życiu Steve’a Rogersa nie było po prostu tak wielu kobiet. Był za to Bucky. Klasyczny archetyp pomocnika, często wykorzystywany na łamach komiksu. Za często, nawet do tego stopnia, że dynamiczny duet zmaga się z nim po raz kolejny. Problem nastoletnich pomocników był już przez nich poruszany na łamach DC. Oczywiście, Bucky jest inny niż Robin z „Mrocznego zwycięstwa”. Odmienna jest relacja pomiędzy głównymi bohaterami tego dramatu, Tomku. Jednak nawet dość zabawne dialogi nie mogą uratować mnie od wrażenia, że zabrakło na nią pomysłu. A może nie potrafię jej zrozumieć, tej dziwacznej mieszanki braterskich uczuć, jakie można mieć tylko do towarzysza broni? Nie wiem, Tomku, naprawdę nie wiem. Jednego jestem pewien po lekturze trzech numerów „Białego” ‒ ten komiks mnie nie porwał. Wydaje mi się, że wydany 14.10.2015 r. kolejny numer koloru „Białego” nie zrewolucjonizuje mojego postrzegania serii. Mam nadzieję jednak, że zapowiadany przez Mucha Comics „Hulk ‒ Szary” spełni moje oczekiwania. Co nam pozostaje, drogi Tomku, oprócz wiary?

Na zawsze Twój kumpel z redakcji

Rafał Pośnik

Captain America: White” 0-2
Scenariusz: Jeph Loeb
Rysunki: Tim Sale
Wydawca: Marvel Comics
Cena okładkowa: $ 4.99