bbae45930d2c1b0d3c21d3cd3c6cd147a1e7674e74aba8fa285990646fd95949_facebookYou don’t have to stay anywhere forever.”

Istnieją komiksy, które nowatorskim podejściem odciskają piętno na odbiorcy. Są rewolucyjne. Zmieniają nas i medium. Neil Gaiman odmienił nasze postrzeganie historii obrazkowych za sprawą „Sandmana”. DC ze swoją marką „Vertigo” skierowaną do dojrzałego czytelnika zapisało się w historii komiksu, a „Sandman” stał się głosem pokolenia. Cytat otwierający ten tekst jest zaczerpnięty z czwartego tomu „Pora mgieł”. Świat zmienił się po wydaniu tego tytułu. Dorósł.

Początki, czyli Alias…

Marvel chciał powtórzyć sukces swojego konkurenta. „Vertigo” miało dać miejsce kreatywnym twórcom DC na spełnienie swych artystycznych wizji. Komiks miał nie tylko podejmować tematy kojarzone z tym medium. Jako całość zyskał nowy, dojrzalszy wydźwięk. DC zbudowało markę skierowaną do dorosłych czytelników. To samo chciał zrobić Marvel publikując pod szyldem Marvel Max. To miały być ambitne bez markowania ciosów, bez zbędnych uników. Historie, które nie stroniły od kontrowersji, pokazujące nowy punkt widzenia, który byłby odmienny od mainstreamu.

Pod tym szyldem ukazało się wiele znakomitych tytułów. Jednym z powodów powstania linii Marvel MAX był „Alias”. Tytuł ten otwierał całą linię wydawniczą. Znakiem rozpoznawczym miał być mocny język i przekaz. Marvel Max skupiał się na komiksach, które nie nadawały się do mainstreamu, bo historie w nich zawarte nie były dla wszystkich. Sam Stan Lee nie był zachwycony nowym kierunkiem. Sylwetka części herosów, których stworzył wraz z czołowymi rysownikami Marvela, przestała być dla niego rozpoznawalna. Nie tylko on zauważył zmianę, jaka zaszła w medium. Alan Moore w jednym ze swoich nielicznych wywiadów powiedział, że komiks nie jest już taki jak kiedyś. Dzisiejszy komiks jest według niego przeznaczony dla pokolenia trzydziestolatków, którzy jako dzieci i nastolatki zaczytywały się w przygodach swoich ulubionych bohaterów. Niewątpliwie Alan Moore traktował swój komentarz jako krytyczną ocenę dzisiejszego środowiska komiksowego. Osobiście nie czuję się obrażony tą diagnozą. Jest ona nad wyraz trafna. Komiks się zmienił, bo jego czytelnicy się zmienili. Dorośli.

„Alias” był wydawany w latach 2001-2004, zamknął się w 28 numerach. Jego twórca Brian Michael Bendis specjalnie w ramach tego tytułu stworzył Jessicę Jones. Bohaterkę, która mimo że stała się częścią ogromnego uniwersum, została już na wstępie z niego wykluczona. Bendis wykreował świat pełen bólu i antyheroizmu. „Alias” jest jednym z najlepszych komiksów neo-noir obecnych na rynku. Mocno czerpie zarówno ze spuścizny filmów noir, jak i zwykłych kryminałów. Nawiązuje do nich stylistyką obrazu, sposobem przedstawiania bohaterów i tematyką.

Opowiada historię prywatnego detektywa, który klasycznie: pije, pali i jest cyniczny do szpiku kości. Jest też kobietą, co było rewolucyjnym podejściem do gatunku. Zarówno nowatorskim, jak i niespotykanym. Tytuł szeroko komentuje rzeczywistość wokół. Przede wszystkim robi to odnośnie do komiksu superbohaterskiego. Obnaża amerykański sen, ukazując jego prawdziwą i nieco już zniszczoną twarz. Mierzy się z problemem oczekiwań, z którymi w cynicznym świecie spotykają się superbohaterowie. Czytelnikom narzucane są wzorce zachowań, , trudne do utrzymania w prawdziwym życiu. Takie same jak Bohaterom, o których czytają. Jessica Jones żyje w świecie naszego dzieciństwa pozbawionym złudzeń. W świecie trzydziestolatków, którzy mierzą się z aktualnymi problemami. W „Alias” nasi bohaterowie dorośli.

Potem nadeszła ekranizacja

Istnieją filmy, które mogą stać się głosem pokolenia. Netflix miał ambitne plany odnośnie do swoich produkcji o superbohaterach. Wraz z pierwszym sezonem „Daredevila” zobaczyliśmy, że można stworzyć o nich dojrzały serial, który wyraźnie odcina się od pozostałych produkcji tego gatunku dostępnych na rynku. Inny niż „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” czy „Agentka Carter”, a także odróżniający się od wszystkich seriali ze stajni DC. Netflix zaprezentował nam kolejny odważny krok naprzód, łamiący bariery i tabu.

Dziś wiadomo już, że nie wszystkie ambitne plany dobrze przemyślanej i skoordynowanej strategii uda się przeprowadzić. Tworzenie uniwersum bohaterów ulicy nie przebiega bez zgrzytów. Wiadomo, że powstaje „Iron Fist”. W jakiej formie Netflix zdecyduje się go zaprezentować, trudno powiedzieć. Kreatywne dyskusje nadal trwają. „Alias” miał być pierwowzorem kolejnej produkcji. „Jessica Jones” miała być odważnym projektem wpisującym się w strategię firmy. Szumnie zapowiadana i oczekiwana przez fanów. Kolejna odsłona tego, czym mogły być seriale o superbohaterach. Jessica Jones jest bohaterką, który ma dołączyć do „The Defendersˮ. Klejnotu w koronie Netflixa. Dzięki takim przedsięwzięciom seriale o superbohaterach miały dorosnąć.

Trzeba pamiętać, że gatunek filmów o superbohaterach nie narodził się wczoraj. Jasne jest, że przeżywa w tej chwili swoje apogeum. Wszystko za sprawą rzesz fanów, którzy otwarcie mówią o swoim hobby. Komiksy nie są marginalizowane tak jak przed rokiem 2000. Pokolenie wychowane na takich serialach jak „Tajemnice Smallville” i „Buffy postrach wampirów” dochodzi do głosu. Staje się odbiorcą rozrywki w sposób świadomy i kształtuje zmieniające się trendy. Komiks i jego ekranizacje weszły do głównego nurtu.

Na naszych oczach „Daredevil” rozbudził w fanach nadzieję. Ten serial był krokiem milowym dla komiksu w mainstreamie. Liczono, że kolejne produkcje będą równie dobre. Fani na całym świecie spekulowali, jaka będzie „Jessica Jones”. Byli pewni, że znów zobaczymy naprawdę brudny i skorumpowany świat Nowego Yorku. Pełen subtelnego zła dnia codziennego, a nie tego znanego nam ze świata „Avengers”. Zła, które zaglądało do naszych domów, do naszego życia już w „Tajemnicach Smallville”. Serialu, który paradoksalnie był bliższy zwyczajnemu życiu, niż moglibyśmy przypuszczać. Opowiadał przecież historię ostatniego syna Kryptonu, a jednak z sezonu na sezon coraz bardziej odnosił się do realnych problemów. Zło, które tam przedstawiono, było nam bliskie.

Od „Jessiki Jones” oczekiwaliśmy świata, który znów przerazi nas swoją realnością. Serialu podejmującego trudne tematy, od których produkcje o superbohaterach stroniły w ostatnich latach. Trzymającego w napięciu do samego końca. Na forach internetowych i reddicie nie cichły dyskusje, czy Netflix udźwignie ciężar pierwowzoru. „Alias” jest bowiem uważany za jeden z najmroczniejszych komiksów Marvela. Oczekiwania były więc ogromne.

Niewątpliwie trudno jest mi pisać o tej serii. Serial pokazuje inny punkt widzenia niż mój. Inny świat niż mój. Jestem mężczyzną. Nigdy w pełni nie zrozumiem kobiecego świata. Dynamiki relacji, które go kształtują. Kobiety inaczej rozwiązują problemy, ich socjalizacja przebiega w inny sposób. Przedstawiane są im inne wzorce. Skala problemów, z którymi zmagają się na co dzień, jest odmienna. Mężczyzna nigdy z niektórymi się nie spotka. Różnimy się zasadniczo. Czego innego oczekuje od nas świat. Świat gloryfikuje zachowania mężczyzn, które u kobiety byłyby naganne. Dyskryminacja jest zawsze zła, nieważne, czy wynika z płci, rasy, czy też innych czynników. Świadomość różnic naganna już nie jest.

„Jessica Jones” jest inna niż większość seriali o superbohaterach. Na pewno ukazuje bardziej kobiecy punkt widzenia. Niewątpliwie to postacie takie jak Jessica, Trish albo Hope są bohaterkami tej opowieści. David Tennant wcielający się w rolę Purple Mana jest częścią właśnie tego męskiego świata, który wywiera presję na świat kobiet. Nie można pokazać prawdziwe tych dwóch rzeczywistości zupełnie oddzielnie od siebie. Zawsze są ze sobą związane. Szczególnie że to męski punkt widzenia ukształtował medium komiksowe. Bohater zawsze otoczony jest pięknymi kobietami. Zawsze ratuje damę w opresji. Jak mówi amerykańskie przysłowie: „Hero never gets the girl”. Bohater zawsze poświęca się w imię większego dobra, bo to szlachetne i honorowe. To jest męski punkt widzenia.

Tym, o co można mieć największy żal do serii, jest to, że pokazuje ten trudny kobiecy świat w sposób zbyt infantylny. Jessica jest bez wątpienia antyherosem. Archetypem postaci, która jest pozbawiona idealizmu. Netflix zdecydował się na mroczną historię. Dotyka tematyki gwałtu, zniewolenia i konsekwencji, jakie rodzą te traumatyczne przeżycia. Wpływu mężczyzn na kobiety w najgorszy z możliwych sposobów. Wpływu, który niszczy. Historia Jessiki Jones jest niezwykle trudna. To obraz antybohaterki, która została wyniszczona przez traumatyczne przeżycia. Problemy zniewolenia, braku kontroli i szeroko pojętego gwałtu są obecne w serialu.

Jednak to co przez pierwsze odcinki wydawać się mogło odważnym podejściem do tematu, ginie w miarę rozwoju fabuły. Wszystko tonie i rozmywa się w klasycznych wątkach i rozwiązaniach znanych z komiksu o superbohaterach. Są momenty tak bardzo nierealistyczne, że po prostu nie można w nie uwierzyć. Bardziej nadają się do kina klasy B niż do wyczekiwanej premiery. Krysten Ritter jest świetną wizualizacją swojej postaci, ale właśnie o to chodzi, że nie może być ukazywana tylko i wyłącznie jako ładna twarz. Jej postać ma mentalność niezadowolonej nastolatki, która popija burbon i idzie przez życie z wysoko uniesionym środkowym palcem. Jej bunt jest taki sam przed poznaniem Kilgrave’a, jak i po piekle, które ten jej sprawił. Pozostaje obrażoną nastolatką niezdolną do nawiązania poprawnych relacji, nie zmienia się. Kwestia alkoholizmu, w który popada, nie ma dla niej znaczenia. Przy ogromnej świadomości społecznej, jak ta choroba niszczy relacje rodzinne i międzyludzkie, w serialu nie ma to najmniejszego znaczenia. Tak jakby butelka była tylko i wyłącznie rekwizytem, ta strzelba Czechowa nie wypala przez wszystkie 13 odcinków. Czuję się, jakbym znów śledził dziecinną dyskusję, czy Constantin w swojej serialowej ekranizacji może palić. Nie ma to najmniejszego znaczenia, bo nie rodzi konsekwencji. Jessica Jones nie dorasta.

„Jessica Jones” nie jest złym serialem. Nie jest kiepska, ona jest niewystarczająca. Nie spełnia pokładanych w niej nadziei. Nie ma tam za dużo z prawdziwego kryminału. Mało jest filmu noir, a wątki, które są poruszane, nie zostają dostatecznie rozwinięte. Osobiście oczekiwałem serialu, który po raz kolejny zmieniłby ramy gatunku, przesuwając je coraz dalej. Ekranizacji, która odniosłaby się do problemów nurtujących środowisko komiksowe, takich jak seksualność, uprzedmiotowianie kobiet w przemyśle komiksowym, gloryfikacja męskich wzorców zachowań.

Komiks boryka się z tymi problemami od lat. Był oskarżany jako medium o to, że czyni z kobiet obiekty seksualne. „Jessica Jones” miała szansę przedefiniować rolę postaci kobiecej w komiksie. Po „Avengers: Czas Ultrona” fale krytyki spadły na Jossa Whedona, oskarżono go o bycie mizoginem. Pierwszy odcinek serialu, „Ladies Night”, wbija w fotel. Jest to odsłona tego, co nas czeka. Alfred Hitchcock kiedyś powiedział: „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. „Jessica Jones” tak właśnie się zaczęła. Mocno, odważnie i bezkompromisowo. Napięcie jednak nie rosło, nie udało się go utrzymać przez całą serię. Mniej więcej w połowie odcinków jeszcze próbuje się budować podobne napięcie, ale punkt kulminacyjny, finał sezonu rozczarowuje. Serial wyraźnie traci impet z kolejnymi odcinkami. Widocznie „Seduction of the Innocent”, publikacja, która przez lata stygmatyzowała media w oczach społeczeństwa, nadal ma na komiks ogromny wpływ. Większy niż chcemy sami przed sobą przyznać.

Rafał Pośnik

Tytuł: „Marvel’s Jessica Jonesˮ: Season 1

Gatunek serialu:

Action

Detective

Superhero

Kraj produkcji: USA

Obsada:

Krysten Ritter

Mike Colter

Rachael Taylor

Wil Traval

Erin Moriarty

Eka Darville

Carrie-Anne Moss

David Tennant

Twórca: Melissa Rosenberg

Dystrybutor: Netflix