Przemysł zawsze szuka nowych, ciekawych osobowości, które sprzedadzą produkt. Wielkie nazwiska przyciągają fanów do kolejnych tytułów, są najlepszym sposobem na promocję. Każde pokolenie oczekuje gwiazdy, która będzie jego głosem.

Jason Aaron jest jedną ze wschodzących gwiazd amerykańskiego komiksu. Jego przygoda z komiksem zaczęła się na poważnie na początku XXI wieku i niewątpliwie stał się ważną postacią w środowisku. W tej chwili pracuje dla Marvela nad serią „Dr Strange”. Z perspektywy zbliżającej się premiery kolejnego filmu z MCU jest to tytuł niezwykle prestiżowy. Mimo że „Sorcerer Supreme” zawita do kin dopiero w październiku, nie ma dnia, który nie obfitowałby w informacje na temat produkcji. Marvel zadbał o to, by w jego najnowszym filmie zagrała plejada gwiazd. Można przywołać tutaj chociażby Benedicta Cumberbatche’a, który wcieli się w tytułowego bohatera, czy Tildę Swinton. Oprócz tego adaptację przygód dobrego doktora w całości wyreżyseruje Scott Derrickson, odpowiedzialny chociażby za „Egzorcyzmy Emily Rose”. Już w tej chwili na październik zapowiada się kolejny filmowy hit uniwersum Marvela. Powierzenie więc serii komiksowej Aaronowi dużo mówi o zaufaniu, jakim darzy go wydawnictwo. Mało tego, kontrakt, który go wiąże, gwarantuje wyłączność na jego usługi. Wyjątkami są niektóre tytuły, nad którymi pracę zaczął wcześniej, i te, które stanowią jego własność.

W Polsce Jason Aaron znany jest głównie za sprawą dwóch serii. Obie nie należą do Marvela, są wyłączone z postanowień umowy. Gwarantuje to, że będą wychodzić niezależnie od zobowiązań autora względem „Domu Pomysłów”. Chodzi oczywiście o „Skalp” należący do DC Vertigo oraz „Bękarty z Południa”, które wychodzą nakładem Image Comics. Obie te historie to niezwykle brutalny obraz amerykańskiego społeczeństwa. Aaron przyzwyczaił odbiorców, że nie boi się podejmować trudnych tematów, często wykorzystując przemoc jako środek wyrazu artystycznego. Jego scenariusze zabierają nas w podróż w te brudne i ciemne zakamarki amerykańskiej duszy. Miejsca, których nie zobaczysz w hollywoodzkich produkcjach wychwalających amerykański sen. To na pewno nie jest Ameryka Arrona. „Ludzie gniewu” wpisują się w ten spójny, mroczny obraz. Nie tylko jest to historia pełna amerykańskich archetypów, ale przede wszystkim pokazuje to, czego nie zobaczymy w salach kinowych. Odziera mit o społeczeństwie USA z całej otoczki cudowności, która narosła wokół niego. Przedstawia życie w Stanach jako ciągłą walkę, kreśląc niezwykle prawdziwy obraz. Całe pokolenia zatracają się w spirali przemocy i grzechu, nie mogąc złamać zaklętego kręgu, który ich definiuje. Historia bez wątpienia stanowi mocny komentarz do społecznej sytuacji Stanów Zjednoczonych i sposobu myślenia Amerykanów.

Icon Comics jako należący do Marvela lubuje się w takich właśnie tytułach. Ostrych przekazach, które pokazują wiele odcieni szarości. Brutalnych komiksach, w których autorzy nie muszą się ograniczać ani łagodzić treści w nich zawartych. Na pewno „Ludzie gniewu” nie mogliby zostać inaczej opowiedzeni niż pod szyldem, który gwarantuje pełną swobodę twórczą. To wielkie nazwiska umożliwiają istnienie tej marki i to przede wszystkim one ją napędzają. Opowieść, którą prezentuje nam Aaron wraz z utalentowanym grafikiem Ronem Garneyem, nie przebiłaby się na bezlitosnym rynku, gdyby nie to, że właśnie oni ją stworzyli. Sama miniseria nie jest wybitnym dziełem, nie jest też wystarczająco nowatorska. Wszystkie te mankamenty jednak znikają po zagłębieniu się w kolejne kadry, które ten duet przygotował dla swojego odbiorcy. Niewątpliwie zebranie poszczególnych części w jedno zbiorcze wydanie było doskonałym posunięciem marketingowym. Pozwala uniknąć rozczarowania, jakie towarzyszy nam przez pierwsze rozdziały, i skupić się na całej historii, która strona po stronie zyskuje. Aaron jako świadomy artysta pozostawia swych odbiorców koniec końców usatysfakcjonowanych. Zawdzięcza to przede wszystkim niezwykle trafnemu budowaniu napięcia. Pierwsze rozdziały nie zapowiadają tego, co przeżywamy pod koniec. Pod koniec, tak jak przewidział Ed Bruberker w swoim wstępie do „Skalpu”, nie możemy się oderwać od historii tworzonej przez Aarona. Nawet jeśli doskonale wiemy, co się stanie.

Jest jeszcze jedna rzecz, która urzeka w tej opowieści graficznej. Jason Aaron uczynił ją niezwykle osobistą. Co więcej, sprawił, że jest osobista również dla każdego odbiorcy, z którym się nią dzieli. Nie ukrywa tego, wpuszcza nas do swojego prywatnego życia, pokazuje, skąd czerpał inspiracje. Niewątpliwie sprawia mu to ogromną radość, samo tworzenie historii i snucie opowieści, a dzięki szczeremu przekazowi ma nadzieję, że nam fanom również. Rzadko się zdarza, żeby autorzy byli na tyle otwarci. Historia „Ludzi gniewu” powstała na podstawie losów rodziny autora. Oczywiście nie sposób stwierdzić, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja, ale to bez wątpienia skraca dystans pomiędzy odbiorcą a twórcą. Zawsze jestem wdzięczny i traktuję to jako dowód zaufania. Nie każdy zdobyłby się na podobny gest, a dzięki niemu my, fani, możemy dotknąć życia, które często nas inspiruje.

Mimo że „Ludzie gniewu” nie są rewolucyjnym komiksem, można go polecić z czystym sumieniem. Mimo że nie są najlepszą historią stworzoną przez Aarona, warto się z nią zapoznać. Po pierwsze dlatego, że nie każdy komiks musi być wielki, by był godny uwagi, po drugie, nie wszystkie wielkie komiksy pozostają z nami na dłużej. Ta opowieść graficzna jest tym, czym powinna być, rozrywką na dobrym poziomie. Może nie skłania nas do filozoficznej zadumy. Nie zmieni naszego życia, ale na pewno nie ogłupia, nie jest też wulgarna i pozbawiona wartości artystycznej. Tak, mogła być lepsza, mogłaby rozwija

autorów i wznosić ich na wyżyny kunsztu. Jest za to dobrym warsztatem, rzemieślniczą robotą, czego nie można powiedzieć o wszystkich komiksach, przynajmniej tych wydawanych obecnie. Dla mnie to wystarczająca rekomendacja.

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Rafał Pośnik

Tytuł: „Ludzie gniewu”
Tytuł oryginalny: „Men of wrath”
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Ron Garney
Kolor: Matt Milla
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawnictwo: Mucha Comics
Data premiery: 11.04.2016 r.
Oprawa: twarda
Format: 17,5 x 26,5 cm
Papier: kredowy
Liczba stron: 136
Cena: 59 zł