Radio ok

Obok kultury popularnej lat 80. i 90. nie można przejść obojętnie. Niezależnie od tego, czy dorastało się w bratniej republice ludowej, czy krajach nieskrępowanego kapitalizmu, wspomnienie tych szalonych czasów pozostaje niezatarte. Gdy humaniści przekonywali, że wszystkie „Wielkie Narracje” zostały już opowiedziane, a ludzkości pozostaje jedynie ich nieustanne przetwarzanie w rozmaitych konfiguracjach, twórcy sztuki i rozrywki zrobili co w ich mocy, by nawet z najbardziej zużytych pomysłów wycisnąć coś nowego, interesującego, a gdy się nie udało – chociaż absurdalnie zabawnego. Powszechny dostęp do telewizji i zniesienie większości narzędzi cenzury po obu stronach muru berlińskiego przyczyniły się do zalewu młodych umysłów dawką kolorowego, pulpowego szaleństwa w ilościach przekraczających wszelkie normy. Jedni pokochali tę epokę z całym dobrodziejstwem inwentarza, drudzy znienawidzili jej głupie, kiczowate i niskobudżetowe przejawy, jednak każdy zapamiętał, czym była. A gdyw grę wchodzi pamięć, pojawia się też nostalgia.

 Nostalgia to sprawdzony sposób na sukces. Nic nie działa na odbiorcę tak dobrze, jak kojące wspominki czasów, gdy świat był prostszy, nadzieje żywe, a przeżycia bardziej intensywne. Dobrze czasem cofnąć się zaledwie dwadzieścia-trzydzieści lat, by zdać sobie sprawę, co nam się niegdyś podobało, jak bardzo idiotyczne opowieści i produkty mogły nas szokować, wzruszać i bawić. Stąd nieprawdopodobna popularność kolejnych projektów czerpiących pełnymi garściami z bynajmniej nie zapomnianych poetyk ery bezwstydnego kiczu. Jednym z nich jest najnowszy zeszyt komiksowy autorstwa Łukasza Kowalczuka, znawcy i pasjonata mrocznej i pokręconej strony popkultury końcówki minionego wieku.

01

W roku 1987 zimna wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Związkiem Radzieckim weszła w krytyczną fazę. Po dekadach nuklearnego wyścigu zbrojeń doszło do opróżnienia silosów. Świadomość tego, kto pierwszy wcisnął czerwony guzik, zniknęła w pomroce dziejów. Głowice jądrowe spustoszyły planetę, zmieniając ją w popromienne piekło. Jedynie najtwardsi, najsprytniejsi i najbardziej zmutowani mogą funkcjonować w dzisiejszych czasach, na Ziemi dwudziestego piątego stulecia. Taki właśnie jest Radioaktywny Krzyż: banda kochających ryzyko renegatów komandosów, w skład której wchodzi Tankard (Przywódca Watahy), Książę Szlamu (Lepki Szpieg), Kobieta (Ninja Snajper) i Bolivard (Wybuchowy Filozof). Ta grupa straceńców przeprowadza akcje sabotażowe wymierzone w dwie aktualnie rządzące światem potęgi: lovecraftowskich Starszych Bogów i inteligentne jaszczury z gatunku Reptilian.

03

W najnowszym komiksie Kowalczuka są wszystkie elementy historii postapokaliptycznej, o jakich może zamarzyć miłośnik narracji o spustoszonej przez armagedon planecie. Na zaledwie trzydziestu dwóch stronach znajdziemy wielkie spluwy, spiski na szczytach władzy, dziwaczne stroje, robotyczne kończyny, zmienione radiacyjnie ciała i trochę śluzu. Wydawało by się – wszystko na miejscu.

 A jednak w tej radosnej nostalgicznej zabawie brakuje trochę przestrzeni i oddechu. „Radioactive Cross: Ostatnia bitwa epickich rozmiarów” składa się z historii tytułowej, krótkiej opowiastki o misji grupy, która [TU NASTĘPUJĄ SZCZEGÓŁY DOTYCZĄCE ZAKOŃCZENIA UTWORU] okazuje się jedynie wizualizacją gry wideo. Znajdziemy tu także także opowiadanie przybliżające szczegóły ostatnich minut zimnej wojny przed wystrzeleniem pocisków (forma prozatorska nieco zaskakuje, zwłaszcza, że wykorzystanie pomysłu jako kanwy scenariusza kolejnej komiksowej nowelki mogłoby dać wspaniałe rezultaty). Przez tę wyjątkową oszczędność formy czytelnik po prostu nie ma czasu, by mimo schematyzmu fabuły zaangażować się w przygodę Krzyżowców. Zwroty fabularne pojawiają się w takim natężeniu, że tracą cały dramatyzm, zaś wielki finał następuje bezpośrednio po przedstawieniu bohaterów. Ciężko w takiej sytuacji stwierdzić, czy wynika to z chęci napiętnowania przez Kowalczuka zużytych chwytów scenariopisarskich (także przecież składających się na kulturową mozaikę lat 90.), czy ogranicza go brak miejsca i czasu na rozbudowanie opowieści.

02

Oczywistym filmowym skojarzeniem, jakie nasunęła mi lektura „Radioactive Cross”, jest internetowy przebój minionego roku, sfinansowany przez fanów filmowy żart „Kung Fury”. Moja reakcja na ten zaledwie trzydziestominutowy materiał była podobna do wrażeń po lekturze zeszytu Kowalczuka: wspaniała pigułka, tylko chcę dostać więcej. Nie wystarczy mi przypominanie dawnych fascynacji i wzruszeń. Chciałbym móc je przeżyć jeszcze raz. Dzięki rozbudowanej historii. Bohaterom, których bym poznał i na których by mi zależało. Przesadzonej dramaturgii. I kiczowi, stanowiącemu okrasę, a nie cel sam w sobie.  04

Dziękujemy autorowi za udostępnienie komiksu do recenzji.

 Rafał Kołsut

Format: A5 poziomo

Oprawa: miękka

Druk: kolor

Wydanie: I

Data wydania: maj 2016