Rozmawiał Michał Siromski

http://kulturownia.pl/media/images/articles/kopia-ksk-logo2.jpg

KZ: Bodaj największym wydarzeniem ostatnich miesięcy na polskim rynku komiksowym był start „Wielkiej Kolekcji Komiksów DC”. Kolekcja komiksów Marvela miała ogromny wpływ na rynek, również na politykę wydawniczą Egmontu. Jakie pana zdaniem będzie oddziaływanie kolekcji DC?
TK: Ona trafia na trochę inny rynek. Kolekcja Marvela trafiła na rynek, na którym nie było komiksów Marvela i w ogóle mało było komiksów superbohaterskich. Kolekcja Eaglemoss startuje w momencie, gdy są już i komiksy superbohaterskie, i komiksy DC, i kolekcja Marvela. Myślę więc, że jej wpływ będzie mniejszy, ale w moim odczuciu tego typu kolekcje generalnie pomagają rynkowi, wzmacniają zainteresowanie komiksem i ściągają nowych klientów.

W jaki sposób Egmont wszedł do tego projektu i jaka jest wasza rola?
Eaglemoss jest wydawnictwem wyspecjalizowanym w realizacji różnych kolekcji i tzw. partworków. Do takich projektów firmy często wynajmują specjalistów z danej dziedziny. Z racji naszej oferty tytułów DC byliśmy więc naturalnym partnerem w tym przedsięwzięciu.

Czy jednak start kolekcji nie utrudnia wam działalności? Czy musieliście modyfikować swoje plany wydawnicze?
Samo wydawnictwo DC tworzy tę kolekcję w taki sposób, aby nie kanibalizowała bieżącego biznesu księgarnianego. Oczywiście, w naszej strategii wydawniczej musiałem uwzględnić fakt, że kilka tytułów, które wstępnie planowałem do linii DC Deluxe, znalazło się w kolekcji itp. itd.

Jakie na przykład?
Przykro mi, tego pan ode mnie nie usłyszy. Ale też bywało odwrotnie, na przykład nie wznawialiśmy komiksu „Batman: Hush”, choć widzieliśmy, że jest na niego zapotrzebowanie, bo od wielu miesięcy wiedzieliśmy, że będzie on pierwszym tomem tej kolekcji.

Jak ocenia pan projekt Marvel Now? Czy sprzedaż jest zgodna z oczekiwaniami? Który tytuł cieszy się największym powodzeniem?
Startowaliśmy z jednym tomem miesięcznie; a jeśli pan śledzi nasze zapowiedzi, to wie, że w tej chwili wydajemy już trzy miesięcznie, a przecież tej jesieni odpalimy jeszcze kolejną linię marvelowską, czyli Marvel Classic. Samo to już wskazuje, że projekt jest udany.
Ja oceniam go bardzo pozytywnie, prezentujemy najbardziej znane postaci tego uniwersum i serie, które cieszyły się popularnością na innych rynkach. No i takie, które można czytać w miarę niezależnie od innych serii, bo to też było istotne. Oczywiście bardzo pomagają nam filmy z uniwersum Marvela. W przyszłym roku wprowadzimy kilka nowych serii, myślę, że fani będą zadowoleni, o konkretach powiem w Łodzi.
Co do sprzedaży, to tradycyjnie nie zdradzam żadnych szczegółów.

Przyzna pan teraz, że przyjęte swego czasu założenie, iż rynek nie przyjmie więcej niż jednego albumu z Batmanem rocznie, było błędem? Teraz wydajecie czasem nawet kilka „Batmanów” miesięcznie.
To łobuzy w tym Egmoncie! Powiedzieli, że nie sprzeda się więcej niż jeden rocznie, teraz sprzedają o wiele więcej, czyli kłamali. Tylko warto pamiętać, że od tamtej pory zmieniło się wszystko: mieliśmy trylogię filmową Nolana, skok popularności kina superbohaterskiego, kolekcję Hachette. Zmienili się czytelnicy, pojawiło się pokolenie ludzi, który są młodzi, ale na tyle dorośli, że mają swoje zasoby finansowe, które mogą poświęcić na kupowanie komiksów, na dodatek są geekami i się tego nie wstydzą.
Tak więc kilka lat temu rynek nie przyjmował, ale okoliczności się zmieniły i teraz już przyjmuje… I my to wykorzystujemy, bo gdy producent widzi możliwość sprzedawania więcej swoich produktów, to ich produkuje więcej, na tym polega biznes. To nie znaczy, że czasem nie robi czegoś za późno albo za wcześnie, że nie dokonuje złych wyborów, ale to jest wpisane w każdą działalność biznesową.

Zbliża się festiwal w Łodzi, w zeszłym roku rozbił pan bank zapowiedziami Egmontu. Czy w tym roku będzie podobnie?
Uruchamianie nowych tytułów to fantastyczna sprawa, tylko że ktoś to musi jeszcze kupić. Problem polega na tym, że w tym roku zaczęliśmy bardzo dużo serii, więc sama ich kontynuacja oznacza już meganapchany plan wydawniczy.
Ale oczywiście będę miał w Łodzi do pokazania parę ciekawych rzeczy. Zaprezentuję kilka nowych serii Marvela, powiem coś o DC, będą też inne zapowiedzi. Na pewno portfele miłośników komiksu w przyszłym roku znowu mocno schudną.

To może zdradzi pan chociaż jeden tytuł? Tak na zaostrzenie apetytu.
No dobrze. Będzie „Top Ten” Alana Moore’a i Gene’a Ha – jeden tom zbierający całą podstawową serię.

Łódzki festiwal to nie tylko atrakcyjne zapowiedzi, lecz także nowości wydawnicze. W tym roku najbardziej smakowicie wygląda antologia komiksów z legendarnego magazynu „Relax”. Czy może pan powiedzieć coś więcej o tym wydawnictwie?
Ja marzyłem o wydaniu takiej antologii, odkąd pracuję w Egmoncie. Wcześniej było to niemożliwe, głównie z przyczyn finansowych: raz, że jest wielu autorów, którym po prostu trzeba zapłacić, dwa – proces restauracji starych komiksów jest trudny, a przez to kosztowny. Uznaliśmy jednak, że tysięczny album Klubu Świata Komiksu jest odpowiednim pretekstem do wydania takiego albumu, tym bardziej że nasz jubileusz zbiega się z 40-leciem startu magazynu.
Wydawnictwo będzie miało 160 stron, będzie kilka stron publicystyki: mój wstęp oraz posłowie Adama Ruska. No i komiksy sześciu ważnych rysowników, którzy dla „Relaxu” tworzyli.

Jaki był klucz doboru materiałów?
Zależało nam oczywiście na pokazaniu w pierwszym tomie najważniejszych autorów „Relaxu”, więc musiały się w nim znaleźć komiksy Tadeusza Baranowskiego, Janusza Christy, Bogusława Polcha, Grzegorza Rosińskiego, Marka Szyszki i Jerzego Wróblewskiego. Chciałem też zebrać najbardziej znane i najbardziej charakterystyczne dla magazynu komiksy. W pierwszym tomie z tych najważniejszych historii brakuje w zasadzie tylko cyklu historycznego o początkach państwa polskiego. Te komiksy ukażą się prawdopodobnie w drugim tomie.

Czyli będzie ciąg dalszy?

Tak, wstępnie planujemy już kolejny tom, więc jeśli czytelnicy przyjmą ten komiks dobrze – a wierzę, że tak będzie – projekt będzie kontynuowany. Aczkolwiek mówimy o komiksach sprzed 40 lat, więc dotarcie do niektórych materiałów i autorów nastręcza kłopotów.

Antologia będzie tysięczną publikacją Klubu Świata Komiksu. To chyba dobry moment na jakąś refleksję. Czy zaczynając siedemnaście lat temu, spodziewał się pan, że dotrze do obecnego momentu na rynku? Jaki był pana ówczesny zamysł?
Gdy zajrzy pan do stopki tomu „Slaine ‒ Skarby Brytanii”, to znajdzie pan informację, że jest to komiks numer 0001. Więc śmiało mogę powiedzieć, że już wtedy przewidywałem, że dotrzemy do czterocyfrowej numeracji. Oczywiście wszyscy się wtedy ze mnie śmiali, bo rynek był, jaki był, teraz powinno być im głupio (śmiech).
Mówiąc bardziej poważnie, przystąpiłem do projektu KŚK jako człowiek znacznie młodszy niż teraz, ale już ze sporym doświadczeniem wydawniczym. Byłem też fanem i zbieraczem komiksów. Stała za mną duża firma, jaką jest Egmont. Założenie było proste: z jednej strony zbudować atrakcyjną odnogę biznesową dla Egmontu, a z drugiej ‒ stworzyć komiksowy segment wydawniczy w Polsce. I w mojej ocenie to się udało, choć ‒ żeby była jasność ‒ doceniam działania naszych poprzedników i konkurentów: TM-Semica, wydawnictw mangowych, ruchu fandomowego czy pism takich jak „AQQ” czy „Produkt”. To wszystko były ważne elementy rynku, ale nieskromnie stwierdzę, że to działalność Egmontu okazała się kluczowa dla budowy nowoczesnego rynku komiksu w Polsce. Więc odpowiadając na pańskie pytanie: tak, zrealizowałem swój plan. Myślałem, że pewne rzeczy zrobimy wcześniej, niektóre pomysły udały się gorzej, niżbym chciał, ale generalnie mogę powiedzieć, że plan wykreowany w głowie 31-letniego Tomasza Kołodziejczaka został wykonany.

Jak zmienił się rynek komiksowy w tym czasie?
Wystarczy spojrzeć na liczby. Kiedy startował KŚK, wydawaliśmy dwa komiksy miesięcznie, powiedzmy, że drugie tyle publikowali inni wydawcy. Oznacza to, że w skali roku ukazywało się wówczas w Polsce około 50 komiksów. W tym roku według moich szacunków ukaże się 700 komiksów. To jest miara tego, co się przez te 17 lat dokonało.

Czyli mamy w końcu normalny europejski rynek?

Ja bym powiedział nawet więcej: polscy czytelnicy mają obecnie dostęp do najlepszych, najfajniejszych i najważniejszych pozycji z historii gatunku. Nasz rynek komiksowy jest pod tym względem absolutnie nietypowy. Jeśli go porównać z dużymi rynkami, takimi jak USA czy Francja, to oprócz tego, że jesteśmy oczywiście mniejsi, jesteśmy rynkiem komiksowej śmietanki. We Francji ukazuje się 4000 komiksów rocznie; jak pan się pewnie domyśla, większość to tytuły przeciętne albo słabe, a na pewno znacznie gorsze niż to, co czyta polski czytelnik komiksów frankofońskich. Wydajemy (my i inni wydawcy) w zasadzie tylko serie, które są na innych rynkach bestsellerami, klasykami stworzonymi przez gwiazdy albo pochodzą z najwyższej półki w danym gatunku. Polski czytelnik dostaje wyselekcjonowane, najlepsze (nie twierdzę, że wszystkie) komiksy z obcych rynków.
Specyfiką polskiego rynku jest jeszcze wojna cenowa księgarzy i fakt, że na starcie dla czytelnika cena okładkowa może być obniżona nawet o 30%; to jest sytuacja niespotykana w żadnym innym europejskim kraju. Inna sprawa, że nie dotyczy to tylko komiksów, w Polsce przecena jest jednym z najważniejszych czynników zakupowych czegokolwiek.

Z którego komiksu czy projektu wydawniczego jest pan najbardziej dumny?
Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie komuś, przez kogo ręce przeszło tysiąc komiksów. Na pewno jestem bardzo dumny z tego, że przywróciliśmy polskiemu czytelnikowi komiksy Janusza Christy, a także z kilku antologii komiksu polskiego i w ogóle różnych działań animujących krajowy komiks.
Prywatnie cieszy mnie to, że ten nasz rynek udało się zbudować w sposób… sympatyczny, pozostając w bardzo dobrych relacjach z konkurentami wydawniczymi. Wiadomo, że środowisko ma swoje problemy, a wydawcy rywalizują ze sobą. Ale ważne jest to, że od lat współpracujemy, lubimy się, szanujemy swoją pracę. Do dziś grywamy razem w koszykówkę czy gry planszowe.

A czego żałuje pan najbardziej?
Jako wydawca i kolekcjoner nienawidzę przerywać niedokończonych serii. Ale przychodzi czasem taki moment, że trzeba usiąść nad budżetem i powiedzieć sobie wprost, że nie możemy dłużej dokładać do danej serii. Czasem się zdarzało, że kończyliśmy serię ze stratami, czasem jednak okoliczności na to nie pozwalały. Przy czym to nie tylko nasz problem, ale również największych rynków, jak amerykański czy frankofoński.
Boli mnie każdy błąd w produkcji komiksów, kiedy coś wygląda nie tak, jak powinno. Oczywiście, to z kolei naturalny element procesu wydawniczego, a w zasadzie każdego produkcyjnego. Jakiś procent braków jest w niego wpisany; naszym zadaniem jest dbać o to, aby był on jak najmniejszy.
Parę rzeczy nam nie wyszło, chociaż myślałem, że wyjdą. Sądziłem, że niektóre tytuły będą się sprzedawać bardzo dobrze, ale tak się nie stało, np. „Usagi Yojimbo”, którego jestem wielkim fanem, nie ma w Polsce takiej publiczności, na jaką zasługuje.
Aha, miałem w ręku początek „Ryjówki przeznaczenia” Tomka Samojlika i nie zdecydowałem się na jej wydanie. :)

Dziękuję, że znalazł pan przed Łodzią chwilę na rozmowę. No i dziękuję za ten tysiąc komiksów. Mam wrażenie, że czasami wasza praca nie jest odpowiednio doceniana przez niektórych czytelników.
Dziękuję, ale prawda jest też taka, że bez czytelników niczego byśmy nie osiągnęli.

Rozmowę przeprowadzono 17.09.2016 r. podczas Festiwalu Gier i Fantastyki Copernicon.