Opracowano na podstawie indywidualnego wywiadu z artystą oraz prowadzonego przez Tomasza Nowaka spotkania z publicznością Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier 2016.

Spisał Michał Siromski

foto: www.bedetheque.com

O znaczeniu „Wiecznej wojny” dla polskich czytelników
Polscy czytelnicy często pytają mnie o to, czy rozumiem, jak ważny jest dla nich ten komiks. Moja odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Wiem, że „Wieczna wojna” była jednym z pierwszych zachodnich komiksów opublikowanych w Polsce po upadku komunizmu, więc tak, rozumiem to. Ale jednocześnie nigdy nie żyłem pod sowiecką tyranią, nigdy nie będę w stanie w pełni docenić, jakie to miało znaczenie dla żyjących tu ludzi.

O powstawaniu „Wiecznej wojny”
Potrzebuję do tworzenia dobrej historii, a „Wieczna wojna” była jedną z najlepszych historii, jakie kiedykolwiek przeczytałem. Ten komiks powstał trochę na skutek zbiegu różnych okoliczności: dobrej fabuły, autora, z którym mogłem się spotkać na konwencie fantastycznym i który powiedział mi: „Pewnie, możesz spróbować!”. No i oczywiście byłem fanem science fiction, więc element s.f. naturalnie też był ważny.
Generalnie pracowałem nad adaptacją sam, Joe nie miał na nią specjalnego wpływu. Myślę, że mi ufał. Podobnie zresztą było przy „Dallas Barr”; na początku próbowaliśmy pracować razem, ale szybko uzmysłowiliśmy sobie, że to nie działa, bo zajmuje za dużo czasu. Praktycznie więc pracowałem sam. Oczywiście pokazywałem Joe to, co zrobiłem; gdyby coś mu się zupełnie nie spodobało, powiedziałby mi o tym.
Moja „Wieczna wojna” nie jest wierną adaptacją książki, starałem się raczej uchwycić jej esencję. Sam Joe to docenił. Kiedyś powiedział mi: „Jeśli sprzedasz swoją powieść do Hollywood, to masz przesrane, gdyż tracisz nad nią jakąkolwiek kontrolę”. Nad moim komiksem również nie miał kontroli, ale był bardzo zadowolony i zaskoczony tym, jak uchwyciłem esencję i ducha jego książki. Ale to oczywiście zawsze przekład na inne medium, bez przerwy musisz coś zmieniać w oryginalnym materiale.

O usuniętych scenach seksu w „Wiecznej wojnie”
Elementy erotyczne w powieści dotyczyły głównie seksu gejowskiego. Nie możemy zapominać, że komiks „Wieczna Wojna” powstał trzydzieści lat temu; wówczas uważałem, że takie sceny nie wniosą niczego dobrego do komiksowej adaptacji. Starałem się wybrać tylko te elementy, które były absolutnie konieczne do opowiedzenia tej historii.
Szczerze mówiąc, uważam sceny seksu za bardzo tani chwyt i staram się ich unikać, na ile to możliwe. To samo dotyczy przemocy.

http://esensja.pl/obrazki/okladkikom/75964_wiecznawojna.jpgO relacji z Joe Haldemanem
Zdecydowanie łączy nas bliska przyjaźń, wyjątkowa więź. Minęło trzydzieści lat, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy, i w tym czasie staliśmy się prawdziwymi przyjaciółmi, mimo że żyjemy po przeciwnych stronach oceanu. Ostatnio widzieliśmy się jakieś dwa lata temu podczas The World Science Fiction Convention. Bardzo lubię spędzać z nim czas, ale nie zawsze jest to możliwe.
Nie wykluczam dalszej współpracy; Joe napisał bardzo ciekawą książkę faktu zatytułowaną „1968”. Tego roku Haldeman był w Wietnamie i ominęło go wszystko, co wówczas wydarzyło się w USA. To bardzo udana książka, chciałbym ją zaadaptować.

O adaptacjach książek innych autorów
W tej chwili nie jestem tym zainteresowany, ale na początku lat 90., kiedy kończyłem „Wieczną wojnę”, bawiłem się pomysłem zaadaptowania powieści science fiction Rogera Zelazny’ego „Widmowy Jack”. To cudowna opowieść, ale nigdy się tego nie podjąłem, nawet nie skontaktowałem się z autorem.
Na rynek francuski zaadaptowałem pewną francuską powieść. Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, ale nigdy nie miałem do tego jakiegoś emocjonalnego stosunku, to było po prostu zlecenie, o które poprosił mnie mój wydawca. Zrobiłem to najlepiej, jak mogłem, ale nigdy nie było żadnej interakcji pomiędzy mną i powieścią oraz jej autorem. I wydaje mi się, że ludzie to czują, kiedy czytają rezultat.

O science fiction jako gatunku
Właściwie to nie postrzegam swojej pracy z Joe jako science fiction. Na przykład w „Dallas Barr” wykorzystaliśmy rzeczy, które już istnieją w naszej rzeczywistości. W świecie „Dallas Barr” jeśli tylko masz pieniądze, możesz kupić sobie co dziesięć lat młodość. Czegoś takiego nie mamy jeszcze w tym momencie, ale mamy już to, że bogaci ludzie ogólnie żyją dłużej, mogą kupić sobie lepszą opiekę zdrowotną niż biedni. Tak więc my nie wynaleźliśmy niczego nowego, wzięliśmy rzeczy, które istnieją, i wyolbrzymiliśmy je, dzięki czemu stały się lepiej dostrzegalne i bardziej zrozumiałe.

O książkach Stanisława Lema
Tak, przeczytałem kilka powieści Lema, np. „Solaris”, aczkolwiek było to, kiedy miałem dwadzieścia, trzydzieści lat. Widzę pewne podobieństwa, on również używał konwencji s.f., aby pisać o ludzkiej naturze, o społeczeństwie. Ale z drugiej strony sądzę, że Lem używał kostiumu science fiction głównie dlatego, że nie mógł wprost pisać tego, co chciał, żyjąc w komunistycznym reżimie.

O zmianie gatunków
Nie jestem zmęczony fantastyką, właściwie to myślę o nowej historii science fiction; myślę, że zrealizuję ją w najbliższych latach.
W zasadzie przejście w stronę komiksu historycznego wyszło przypadkiem, ponieważ w okresie, gdy rysowałem „Dallas Barr”, pierwotny wydawca „Siedmiu krasnoludków” wycofał album z katalogu i nie był on dostępny w sprzedaży. Nie za bardzo mi się to podobało, bo myślę, że to bardzo dobra historia. Chciałem wydać reedycję, ale zazwyczaj żaden wydawca nie jest zainteresowany ponowną publikacją ot tak pojedynczego albumu. Wpadłem więc na pomysł swego rodzaju sequela i tak powstała druga część „Berlina”. Wtedy postanowiłem, że to może być trylogia. Więc stało się to tak z siebie, nie jest to efekt świadomej decyzji.
Ale właściwie ja widzę mniej różnic między fantastyką naukową mojego autorstwa i historią spekulatywną, niż niektórym na pierwszy rzut oka może się wydawać. Czasem ktoś zaczyna zadawać pytania w rodzaju: „co by się stało ze światem, gdyby Południe wygrało amerykańską wojnę domową?”. To bardzo ciekawe, ten rodzaj historycznej twórczości jest dla mnie tym samym co wyolbrzymianie rzeczy, które już współcześnie istnieją.
Oczywiście „Berlin” czy „Grand Prix” to nie są komiksy science fiction. Powiedziałbym, że użyte w nich składniki są historyczne, ale sama receptura ‒ nie. Dziewięćdziesiąt procent rzeczy w tych komiksach to fakty, jednak opowieść, którą zbudowałem wokół nich, to moja imaginacja.

http://4.bp.blogspot.com/-o8bVzzegLTo/UbWi3nZtviI/AAAAAAAAIrw/qoRTXmL_y5k/s1600/okladka-600.jpgO przygotowaniach do komiksu historycznego
Staram się unikać internetu, bo mu nie ufam; każdy może tam wrzucić cokolwiek. Ja potrzebuję źródeł potwierdzonych historycznie, więc to zajmuje trochę czasu. Dlatego muszę być przygotowany, jeszcze zanim zacznę pracować nad komiksem, w przeciwnym razie zajęłoby to piekielnie dużo czasu.
Pracujesz nad jednym komiksem i już z wyprzedzeniem przygotowujesz się do kolejnego. Ja zbierałem materiały do „Grand Prix”, kiedy wciąż rysowałem „Berlin”. Z drugiej strony to najbardziej intrygujący moment tworzenia, który daje mi najwięcej przyjemności.

O tematyce wojennej
Wojna interesuje mnie, ponieważ staram się zrozumieć świat, w którym żyję. A świat, w którym żyję, został w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach ukształtowany przez dwie wojny światowe, okres między nimi oraz zimną wojnę, która przyszła po nich. Myślę, że to ciekawe i absorbujące spróbować zrozumieć, jak to wszystko się stało.
Nic nie spada z nieba, wszystko ma gdzieś swój początek. Zawsze jest pierwszy krok, mała kula śniegowa zaczyna się toczyć i staje się ogromna. Jestem absolutnie przekonany, że jeśli chcesz zrozumieć to, co się dzieje obecnie, jeśli chcesz rozwiązać obecne problemy, musisz spojrzeć w przeszłość, do punktu, w którym te problemy się narodziły. W przeciwnym razie nigdy nie znajdziesz rozwiązania.
Poza tym to ciekawe, pokazać ludziom, że był kiedyś czas, kiedy słowo „Auschwitz” nic nie znaczyło albo kiedy hitlerowskie pozdrowienie było czymś całkowicie normalnym i nie miało takich konotacji, jakie ma dzisiaj. Myślę, że to ważna kwestia, by zrozumieć, że pewne rzeczy nie wydawały się na początku zagrożeniem. Dopóki ludzie tego nie zrozumieją, nigdy nie zobaczą kolejnego zagrożenia, które nadejdzie.

O obecnej sytuacji na świecie
Generalnie nie uważam, żeby świat był w gorszym stanie niż w innych epokach. Nie wydaje mi się, żebyśmy żyli w absolutnie wyjątkowych czasach. Jedyne co może denerwować, to fakt, że jako gatunek wydajemy się kompletnie nie uczyć na własnej przeszłości.

O serii „Grand Prix”
Od jakiegoś czasu chciałem zrobić historię ulokowaną w okresie międzywojennym. To czas, o którym bardzo mało wiemy, o którym często zapominamy. Ale nie chciałem, żeby głównym bohaterem była standardowa postać, jak dziennikarz czy związkowiec.
Muszę dodać, że urodziłem się bardzo blisko toru wyścigowego. W latach 80. Grand Prix Belgii w ramach Formuły 1 organizowane było cztery czy pięć kilometrów od domu moich rodziców. Dodatkowo zupełnym przypadkiem natrafiłem na biografię niemieckiego kierowcy Rudolfa Caraccioli, który był aktywny w okresie międzywojennym. I rozpoznałem w niej wiele rzeczy, które widziałem na własne oczy w latach 60. czy 70., pomyślałem więc, że byłoby fajnie coś z tym zrobić.
Seria „Grand Prix” jest zakończona. Od początku miały być trzy części, aczkolwiek muszę powiedzieć, że kiedy zobaczyłem reakcję czytelników, to bardzo żałowałem, że nie mogę tego kontynuować. Tyle że historia jest skończona, w finale serii zaczyna się II wojna światowa. Ale pracuję nad pewnym nowym projektem dotyczącym sportów motorowych, tym razem dziejącym się w latach 60.

O rysowaniu wieloodcinkowej serii
Nie podobałoby mi się to, bardzo szybko bym się znudził. Potrzebuję odmiany co trzy albumy, zrobienia czegoś kompletnie innego. Zresztą jest tu bardzo praktyczny problem: zaczynasz serię, planujesz dziesięć czy dwanaście tomów. Ale pierwsza część nie wypala; może będziesz w stanie opublikować drugą, ale jeśli znów nie sprzeda się dobrze, wydawca przerwie serię, zaś twoi czytelnicy poczują się oszukani. Przestaną kupować pierwsze tomy i już lawina zacznie się toczyć.

O optymizmie
Muszę być optymistą, jeśli chcę tworzyć komiksy; zarobki są tak słabe, że nie mam wyjścia (śmiech).
A tak bardziej serio, uważam się raczej za realistę. Nie powiedziałbym, że moje komiksy prezentują jakąś wielką wiarę w ludzkość. Natomiast wierzę, że powinniśmy zawsze postępować najlepiej, na ile to możliwe w określonych warunkach.