24 października zapadł najważniejszy wyrok sądowy w historii polskiego komiksu. Warto poznać kulisy tej sprawy, a przede wszystkim uświadomić sobie, że proces dotyczący plansz XIV Księgi „Tytusa” to tylko wierzchołek góry lodowej.
Na początku kwietnia 1989 roku Henryk Jerzy Chmielewski otrzymał uprzejmy list z Młodzieżowej Agencji Wydawniczej z informacją, że właśnie wydrukowano i skierowano do sprzedaży kolejne wydanie XIV Księgi „Tytusa, Romka i A’Tomka”. Zapewne nie przypuszczał wówczas, że właśnie zaczynają się perypetie, które swój finał znajdą dwadzieścia siedem lat później w sądzie.
Zgodnie z ówczesną techniką drukarską komiks został wydrukowany w oparciu o oryginalne plansze dostarczone przez rysownika. Przeleżały one w wydawnictwie ponad rok, gdyż czekano na przydział papieru. Po wydrukowaniu komiksu Papcio Chmiel zwrócił się z prośbą o zwrot oryginałów.
Niestety, okazało się, że oryginalne plansze zniknęły. W wydawnictwie zarządzono powszechne poszukiwania, jednak bez rezultatu; odnalazła się jedynie okładka, która prawdopodobnie przechowywana była oddzielnie. Sytuację pogarszał fakt, iż właśnie rozpoczęła się likwidacja Młodzieżowej Agencji Wydawniczej i – jak napisał rysownikowi jeden z pracowników – „w tym bałaganie trudno coś znaleźć, nawet krzesła giną”.
Po roku bezskutecznych poszukiwań pojawił się nawet wątek finansowej rekompensaty dla twórcy, jednak konta wydawnictwa były już w likwidacji i nie wiadomo było, kto i jak miałby ją zapłacić.
List z MAW-u do Henryka Chmielewskiego w sprawie XIV Księgi „Tytusa”
Po upadku komunizmu i ostatecznym rozwiązaniu wydawnictwa stało się jasne, że plansze przepadły bezpowrotnie. Papcio Chmiel zdążył już pogodzić się ze stratą, zaś kolejne reedycje (już z Wydawnictwa Prószyński i S-ka) oparte były na kopiach wydania MAW-u. Taki stan rzeczy trwał dokładnie ćwierć wieku.
Trzysta tysięcy złotych
Na początku grudnia 2014 roku kilku kolekcjonerów zaalarmowało Wojciecha Łowickiego (znanego w środowisku marszanda oraz organizatora wystaw komiksowych), że na portalu aukcyjnym Allegro.pl pojawiły się dwie aukcje oryginalnych plansz „Tytusa”. Ten zorientował się, że chodzi o plansze zaginionej księgi.
– Skontaktowałem się natychmiast ze sprzedawcą, pytając o szczegóły i pochodzenie plansz – mówi Łowicki, prywatnie przyjaciel Henryka Chmielewskiego. ‒ Sprzedawca, którym okazał się warszawski antykwariusz, odpowiedział mi w e-mailu, że „plansze pochodzą z wydawnictwa które wydawało tytusa, leżały sobie kilkadziesiąt lat w szafie, ponad miesiąc temu wypłynęły; kilkadziesiąt plansz jest umieszczone w Desie i ubezpieczone, czarno-białe i kolorowe” (zachowano oryginalną pisownię – przyp. MS). Zasugerowałem sprzedawcy, że plansze mogą pochodzić z niepewnego źródła, być może zostały przejęte przez kogoś wbrew woli autora i że są poszukiwane. Zadzwoniłem też od razu do Papcia Chmiela, który był przeszczęśliwy; poczuł się, jakby po latach odnalazł zaginione dziecko.
Łowicki skontaktował się również z domem aukcyjnym Desa Unicum, z którym często współpracuje jako konsultant do spraw plansz komiksowych. Pracownica Desy potwierdziła, że przyszło dwóch mężczyzn z dużą liczbą ilustracji oraz oryginalnymi planszami XIV Księgi „Tytusa”. Panowie nie bardzo potrafili wytłumaczyć pochodzenie plansz („kręcili coś, że od wujka, cioci z wydawnictwa”), w końcu zaproponowali jednak ich sprzedaż za około trzysta tysięcy złotych. Desa nie zdecydowała się na zakup, gdyż cała sytuacja wyglądała bardzo podejrzanie, nie udzieliła też żadnego certyfikatu autentyczności. Kiedy okazało się, że w opisie aukcji internetowych znalazł się zapis o rzekomym potwierdzeniu autentyczności, Desa zagroziła postępowaniem o naruszenie znaku firmowego.
– Ponieważ kilka plansz zostało sprzedanych na Allegro, postanowiliśmy z Papciem Chmielem przygotować ostrzeżenie przed zakupem oryginałów, które ukazało się na wszystkich portalach komiksowych – kontynuuje Wojciech Łowicki. – W ogłoszeniu podany był mój numer telefonu do kontaktu. Niemal natychmiast (pamiętam, że był to piątek) zadzwonił do mnie niezidentyfikowany mężczyzna. W dość nieprzyjemnych słowach zażądał spotkania w poniedziałek w Desie, zapowiadając, że przyjdzie ze swoim prawnikiem. Po moim pytaniu, czy jest w posiadaniu całości, czy jednej planszy, zaczął złorzeczyć Desie, oskarżył ją o paserstwo i na tym rozmowa się skończyła. Okazało się potem, że był to jeden z mężczyzn przetrzymujących oryginały.
Łowicki zorganizował udział w spotkaniu przedstawiciela Papcia Chmiela oraz prawnika reprezentującego Wydawnictwo Prószyński.
– Tego samego dnia o godzinie 17.12 otrzymałem sms-a od pracownicy Desy o treści: „Przyszli i zabierają to wszystko. Bez prawnika”. Do poniedziałkowego spotkania oczywiście nie doszło.
Przedstawiciele rysownika próbowali wielokrotnie nakłonić „przywłaszczaczy”, jak ich nazwał Papcio Chmiel, do dobrowolnego oddania plansz. Proponowano im umieszczenie przy prezentowanych w przyszłości planszach informacji, że prace ocalały dzięki obu panom wymienionym z nazwiska. Papcio proponował znaleźne oraz inne formy odwdzięczenia się, a nawet posunął się do narysowania specjalnego rysunku z dedykacją dla Pawła K. Rysunek przedstawiał połowę głowy Tytusa; drugą połowę artysta obiecał dorysować w momencie oddania plansz. „Przywłaszczacze” nie reagowali.
Specjalny rysunek Papcia Chmiela dla Pawła K. Tytus pozostał niedokończony…
W czerwcu 2015 roku prawnicy Wydawnictwa Prószyński zdecydowali się zgłosić na policję sprawę kradzieży w nieustalonym miejscu i czasie oryginalnych plansz (co stanowi czyn zabroniony z art. 278 § 1 Kodeksu karnego) oraz przywłaszczenia w grudniu 2014 roku tychże plansz (co stanowi czyn zabroniony z art. 284 § 1 KK). W tej sytuacji Paweł K. przeszedł do kontrofensywy. 4 września zdeponował plansze w kancelarii notarialnej i w tym samym dniu złożył w Sądzie Rejonowym w Legionowie wniosek o stwierdzenie zasiedzenia rzeczy ruchomej w postaci plansz „Tytusa” na podstawie art. 174 Kodeksu cywilnego. Sprawa z karnej przekształciła się tym samym w cywilną, a ponieważ sąd jest wyższą instancją, 16 września Komenda Rejonowa Policji Warszawa I umorzyła śledztwo.
Sześćset tysięcy złotych
Proces sądowy o zasiedzenie rozpoczął się 4 września 2015 roku. Jego stawką były sto cztery plansze (czarno-białe plansze wykonane tuszem oraz rozbarwienia) wycenione przez Wojciecha Łowickiego na kwotę pomiędzy sześćset a siedemset tysięcy złotych. Była to zdecydowana większość komiksu, do kompletu brakowało jedynie kilku plansz sprzedanych w 2014 roku na Allegro. Strony te zapewne są już nie do odzyskania, chociaż zgodnie z prawem nabywcy powinni zwrócić je autorowi, gdyż zakupili je od osoby, która nie miała prawa nimi dysponować.
– Warto sobie uzmysłowić, że Papciowi nie zależało w tej sprawie na pieniądzach – mówi Łowicki – tylko na sprawiedliwości i zasadach mówiących, że to autor ma prawo dysponować swoim dziełem. To jest człowiek, który uwielbia się dzielić, nierzadko daje swoje plansze za darmo, zresztą odzyskane plansze XIV Księgi planuje przekazać warszawskiej Szkole Podstawowej nr 87 im. 7 pułku piechoty AK „Garłuch” (Chmielewski był podczas powstania warszawskiego strzelcem tego pułku – przyp. MS).
Papcio Chmiel przed procesem i w jego trakcie napisał do Pawła K. kilka listów otwartych, nie przebierając w słowach. „Podziwiam Twoją cierpliwość – pisze w jednym z nich Tytus de Zoo ręką rysownika – czekania od 1990 roku na śmierć Mojego Papcia Chmiela, żeby móc bez konsekwencji prawnych sprzedać oryginały moich, Romka i A’tomka przygód, narysowanych w Księdze XIV Tytus uczniem przez Papcia, jako swoje. Nie wytrzymałeś napięcia oczekiwania na zgon, albo ktoś cię omamił, że Papcio wykitował, i zaproponowałeś kupno oryginałów w kawałkach różnym antykwariatom, Allegro i wreszcie Desie.”
Tezę o czekaniu na śmierć rysownika trudno zweryfikować, jednak prawdą jest, że proces bardzo negatywnie odbił się na kondycji legendarnego twórcy. Chmielewski był na wszystkich rozprawach (z wyjątkiem ostatniej, kiedy na przeszkodzie stanęły problemy zdrowotne), mocno je przeżywał i nie mógł zrozumieć, że ktoś nie chce oddać jego własności.
– Któregoś razu – mówi Łowicki – odwiedziliśmy Papcia Chmiela z Adamem Radoniem i Markiem Skotarskim, aby nakręcić materiał filmowy na festiwal w Łodzi. Przed nagraniem rozmawialiśmy o procesie i Papcio był nim tak zdenerwowany, że autentycznie przestraszyłem się, że coś mu się może stać.
Obrona Pawła K. opierała się na dwóch filarach. Pierwszy dotyczył okoliczności wejścia w posiadanie plansz. Według zeznań K., w czerwcu 2006 roku wykonał on w domu Mariusza N. prace remontowe. W ramach rozliczenia K. otrzymał od N. oprócz pieniędzy gratyfikację w postaci licznych książek, egzemplarzy czasopisma „Młody Technik” oraz powiązanych sznurkami paczek znalezionych na strychu domu Mariusza N., które miały być wyrzucone na śmietnik w ramach domowych porządków. Materiały te przekazał synowi ojciec Mariusza N. – Jerzy. Według zeznań Paweł K. nie miał świadomości, co zawierały paczki; położył je na strychu, gdzie przeleżały osiem lat. Dopiero w 2014 roku postanowił sprzedać czasopisma „Młody Technik” i podczas ich szukania ponownie trafił na tajemnicze paczki. Wówczas zorientował się, że zawierają one jakieś plansze z rysunkami, jednak – jak twierdzi – dopiero w Desie dowiedział się, co to jest i ile jest warte.
Tu pojawia się pytanie, w jaki sposób plansze XIV księgi „Tytusa” trafiły w ręce Jerzego N.? Otóż okazało się, że był on pracownikiem porządkowym zatrudnionym w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej. Według jego wersji (zrekonstruowanej na podstawie zeznań rodziny) plansze zostały uznane w wydawnictwie za niepotrzebne i przeznaczono je do zniszczenia. Jerzy N. postanowił je ocalić i zabrał do domu z kontenera na śmieci wydawnictwa.
– Kompletna bzdura – mówi Łowicki. – W MAW-ie plansze były często metkowane kartką z informacją o konieczności zwrotu plansz do autora. Poza tym oryginalne plansze były potrzebne do kolejnych reedycji komiksu, który świetnie się sprzedawał i przynosił wydawnictwu pieniądze. Kto by w tej sytuacji wyrzucał plansze? I czy władze wydawnictwa zarządzały poszukiwania zagubionych prac, gdyby wcześniej je zutylizowały?
Przykładowa metka, którą dołączano do oryginalnych plansz w MAW-ie.
Warto dodać, że nie wchodziło również w grę wyrzucenie materiałów przez kogoś nieświadomego pochodzenia plansz. W 1989 roku Tytus był już od dwóch dekad megagwiazdą polskiej popkultury i trudno uwierzyć, że ktokolwiek z personelu wydawnictwa drukującego jego przygody nie wiedział, co przedstawiają oryginalne plansze. Tym bardziej że Papcio Chmiel często na prośbę pracowników podpisywał im książeczki.
Co ciekawe, w grudniu 2014 r. Paweł K. i Mariusz N. przynieśli do Desy nie tylko plansze „Tytusa”, lecz także wiele ilustracji z metkami MAW-u, co może sugerować, że proceder Jerzego N. „znajdowania na śmietniku” mógł mieć znacznie szerszy zakres. Niestety, tego zapewne nie da się już ustalić ‒ Jerzy N. zmarł w 2014 roku.
Drugi filar argumentacji Pawła K. dotyczył kwestii zasiedzenia, opierającej się na przepisie, że w przypadku posiadania rzeczy ruchomej w dobrej wierze, po upływie trzech lat nabywa się ją na własność.
Z argumentem tym rozprawił się mecenas Przemysław Zalasiński, reprezentujący twórcę prawnik związany ze Związkiem Polskich Artystów Plastyków, specjalizujący się w prawie autorskim i miłośnik komiksów doby PRL. Po pierwsze, mecenas Zalasiński wskazał, że aby faktyczne władanie określoną rzeczą było możliwe, konieczna jest wola posiadania wynikająca ze świadomości, że ma się we władaniu tę rzecz. Tymczasem Paweł K. przyznał, iż zorientował się, co rzeczywiście posiada, dopiero w grudniu 2014 roku dzięki wizycie w Desie, zatem dopiero od tego momentu można liczyć trzyletni okres posiadania konieczny do stwierdzenia zasiedzenia.
Rysunkowy komentarz Papcia Chmiela do procesu o zasiedzenie.
Po drugie, nie ma mowy w przypadku przedmiotowej sprawy o dobrej wierze, będącej także warunkiem koniecznym stwierdzenia zasiedzenia. Zdaniem mecenasa Zalasińskiego Paweł K. nie dochował minimalnej staranności i nie wykazał najmniejszego wysiłku, aby zweryfikować, czy sporny przedmiot otrzymał od osoby posiadającej prawo do dysponowania nim. Nie rozpakował i nie przejrzał plansz po ich otrzymaniu, nie nawiązał także kontaktu z autorem. I to w sytuacji, gdy postacie komiksu „Tytus, Romek i A’Tomek” są powszechnie i wyłącznie kojarzone z osobą Henryka Chmielewskiego, zaś kontakt z autorem przez stronę lub fanpage strony Tytus, Romek i A’Tomek.pl, Desę czy Związek Polskich Artystów Plastyków nie nastręczał żadnych trudności.
Procesem błyskawicznie zainteresowały się media. Informacje o sporze sądowym znalazły się w 2015 roku niemal we wszystkich telewizyjnych serwisach informacyjnych, czołowych gazetach i portalach informacyjnych. Adwokat Pawła K. zarzucał nawet stronie przeciwnej inspirowanie mediów do nagonki wymierzonej w jego klienta i wnioskował o utajnienie procesu. Sąd wniosek odrzucił, jest jednak faktem, że ze względu na dużą popularność rysownika i precedensowy charakter sprawa okazała się niezwykle łakomym kąskiem dla mediów. W grudniu 2015 roku dziennikarze Polsatu, kręcąc odcinek programu „Interwencja” poświęcony tej sprawie, odwiedzili nawet rodzinną miejscowość Pawła K. i pytali o niego sąsiadów. Paweł K. mógł więc faktycznie poczuć się zaszczuty, inna sprawa, że konsekwentnie unikał wszelkich kontaktów z mediami, nie skorzystał więc z możliwości zaprezentowania swoich argumentów. W efekcie w starciu z Papciem Chmielem o sympatię opinii publicznej był po prostu bez szans.
Dziennikarze tłumnie stawili się także na ostatniej rozprawie, 24 października 2016 roku. W odczytanym wyroku sąd przychylił się do argumentacji mecenasa Zalasińskiego, oddalił sprawę o zasiedzenie, obarczając Pawła K. kosztami procesu i nakazując zwrot plansz autorowi.
Dziesięć milionów złotych
Rzeczywista stawka procesu była jednak znacznie większa niż sześćset tysięcy złotych. Księga XIV „Tytusa” to tylko jedna z pozycji z tzw. „Listy Łowickiego”, czyli indeksu zaginionych prac polskich rysowników komiksowych.
– Lista jest ciągle uzupełniana, w tej chwili obejmuje około trzydzieści tytułów, w tym kilka serii – mówi Wojciech Łowicki. – Są na niej komiksy niemal wszystkich ważniejszych twórców doby PRL-u: m.in. Tadeusza Baranowskiego, Janusza Christy, Bogusława Polcha, Marka Szyszko, Edwarda Lutczyna, Mieczysława Wiśniewskiego, a także kolejne księgi „Tytusa, Romka i A’Tomka”. Szczególnie dramatycznie wygląda dorobek Jerzego Wróblewskiego, na przykład z blisko dziewięciuset narysowanych przez niego plansz do „Kapitana Żbika” zaginęły niemal wszystkie.
Na liście są plansze warte nawet dwadzieścia tysięcy złotych, zaś wszystkie znajdujące się na niej prace to łączna wartość co najmniej dziesięciu milionów złotych.
Oczywiście część z tych plansz zapewne rzeczywiście została bezpowrotnie zniszczona. Sprzyjał temu zwłaszcza okres transformacji ustrojowej i chaos związany z upadkiem oraz przekształceniami państwowych wydawnictw. Twórcy komiksowi nie byli wówczas specjalnie cenieni, ich prac nie uważano za wartościowe artefakty kulturowe, w efekcie traktowano je nierzadko bez należytej staranności. Często oryginały zaczynały mieć znaczenie dopiero przy opracowywaniu współczesnych wznowień.
Jednak nie ma wątpliwości, że istotna liczba dzieł z „Listy Łowickiego” nadal istnieje, ukryta w szafach mniej lub bardziej uczciwych osób. Wyrok sądowy w sprawie „Tytusa” jest dla nich ‒ a także dla całego środowiska komiksowego ‒ niezwykle ważnym sygnałem: plansze komiksowe są własnością twórcy i nikomu nie wolno przywłaszczać ich sobie bez jego zgody. Czy sprawa XIV Księgi będzie precedensem, który zapoczątkuje serię podobnych spraw?
– Już trwają prace nad przygotowaniem procesu w bardzo podobnej sprawie, dotyczącej plansz z nigdy niepublikowanego albumu kolejnego z klasyków polskiego komiksu – kończy Wojciech Łowicki.
PS Przygotowując ten tekst, chciałem dać stronie Pawła K. możliwość zaprezentowania swoich opinii. Przekazałem radczyni prawnej reprezentującej Pawła K. drogą e-mailową kilka pytań dotyczących sprawy. Do momentu opublikowania tekstu nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.
Michał Siromski