„Jedno z najbardziej niezwykłych i pomysłowych dzieł science fantasy, jakie kiedykolwiek pojawiło się w komiksowym medium”
‒ Alan Moore
Alan Moore dla wielu ludzi związanych z komiksem jest autorytetem. Był prekursorem brytyjskiej fali, która zmieniła sposób postrzegania historii obrazkowych na całym świecie. Jest jednym z najbardziej cenionych twórców, a jego zdanie ma ogromne znaczenie dla rzeszy fanów. Słowa, które otwierają tę recenzję, można znaleźć w szóstym już tomie „Sagi” wydanej przez Mucha Comics. Poniekąd Alan Moore firmuje swoim nazwiskiem najnowszy album dostępny na polskim rynku. Polski światek komiksowy traktuje tego autora jak Boga, ale Alan Moore się myli. „Saga” nie jest już najbardziej pomysłowym dziełem w swoim gatunku.
Najnowszy tom przygód rodziny Alany i Marko przestał być niezwykły. Autorzy, Brian K. Vaughan i Fiona Staples, nadal snują swoją opowieść, ale osiągnęła ona stabilny niezmienny poziom. Byłem fanem serii, zanim pojawiła się na polskim rynku. Uważam, że miała ona swoje wzloty i upadki, a do niektórych części cyklu sięgam ponownie z przyjemnością. By w pełni zrozumieć niektóre tomy, musiałem przeczytać je wielokrotnie. Niestety, wszystko co napisałem o poprzednim tomie, mogę spokojnie powtórzyć i odnieść też do tego albumu. „Saga” osiągnęła stabilny poziom i go utrzymuje. Nie jest on zły, ale dla mnie niewystarczający. Po pierwsze, Brian K. Vaughan wciąż dryfuje w stronę komiksu przygodowego, co odbija się na warstwie obyczajowej opowieści. To, co kiedyś było znakiem rozpoznawczym „Sagi”, czyli silne i wyraźne przesłanie, realne problemy życia codziennego, usuwane jest w cień przez coraz liczniejsze sceny akcji i elementy fantastyczne. To, co było tylko tłem dla rozważań na temat kształtu współczesnej rodziny i jej wewnętrznych relacji, staje się główną linią fabularną. Alan Moore twierdził od dawna, że komiks powinien służyć głównie rozrywce. Może dlatego uważa „Sagę” w tym kształcie za wartościową. Ja mam odmienne zdanie.
Widzicie, chciałbym zobaczyć rozwinięcia wątków fabularnych, które zostały jedynie muśnięte przez twórców tytułu. Tom szósty mógł w pełni pokazać spektrum emocji i problemów związanych z życiem w więzieniu. Tak się jednak nie stało, a zamiast tego mamy pospieszne zakończenie tego wątku. W tomie piątym znajdziemy obietnicę przyjrzenia się, czym dla małej Hazel jest okres przedszkolny, tak ważny dla rozwoju małego dziecka. Co więcej, tom szósty pokazuje, że nie będzie to zwykłe przedszkole, ale ośrodek dla internowanych. Miałem nadzieję na więcej, a ciekawie zapowiadająca się fabuła gna nieubłaganie ku jedynemu możliwemu rozwiązaniu: ucieczce. W moim przekonaniu duet Vaughan i Staples mógł pozwolić sobie na większe ryzyko i zwolnienie akcji. Nie straciliby przez to rzeszy wiernych fanów, a mogli skupić się na czymś więcej niż zwykła rozrywka. Autorzy wprowadzili nowe ciekawe postacie, jak chociażby Petrichor. Zbudowali nowe interesujące wątki, np. trudne relacje Klary z jej porywaczką. Poniekąd Brian K. Vaughan i Fiona Staples stworzyli nowy świat wewnątrz swojej opowieści. Szkoda, że nie pozwolili mu się rozwinąć. Każda długa seria musi złapać drugi oddech. Autorzy są boleśnie świadomi, że nie jest to ta sama opowieść, z którą zaczynali swoją przygodę. Szkoda tylko, że nie pozwalają jej płynąć we własnym rytmie, ale gnają od wątku do wątku, ukazując nam korowód barwnych postaci i bogactwo swojego warsztatu.
Dwie rzeczy zasługują na szczególną uwagę w tym tomie. Pierwsza to podjęta na nowo historia dwóch dziennikarzy: Upshera i Doffa. Gdyby ktoś nie pamiętał, w ramach dziennikarskiego śledztwa byli oni zainteresowani losami rodziny Hazel. Są też parą homoseksualistów, którzy muszą ukrywać swoją orientację seksualną. Brian K. Vaughan od dawna należał do grona scenarzystów komiksowych, którzy podejmowali istotne społecznie tematy w swoich pracach. Jak sam mówi, tworzy bohaterów w oderwaniu od reakcji swoich odbiorców, nie zastanawia się, jakie dyskusje mogliby oni wywołać. Niewątpliwie zależy mu, aby postacie były ciekawe i prawdziwe, obdarzone wadami, co zawsze czyni je trochę bardziej ludzkimi. Przemysł i środowisko komiksowe reaguje na nie różnie. Upsher i Doff byli kontrowersyjni ze względu na swoją orientację. Sceny z ich udziałem były cenzurowane przez niektórych dystrybutorów i dobrze. Dobrze, bo to znaczy, że tematy poruszane przez komiks mają znaczenie, a nie są tylko tanią rozrywką. Dobrze, bo dystrybutorzy wycofywali się z cenzury, gdy oczywiste stało się jej pojawienie się w tym tytule, który jest wypełniony trudnymi tematami i skierowany do dojrzałego czytelnika. Powrót Doffa i jego partnera może zapowiadać renesans „Sagi”. W tomie szóstym wiemy, dlaczego przynajmniej jeden z nich nie zrezygnował z pościgu za historią, która mogła go zabić. Ta opowieść jest ważna i to nie tylko z powodów tak prozaicznych jak ten, że jest tanią sensacją, która zainteresuje brukowce i bulwarówki.
Drugi powód, dla którego ten tom zasługuje na uwagę, to oprawa graficzna. Fiona Staples przez lata rozwinęła swój styl i nie ukrywajmy, stała się doskonałym grafikiem. „Saga” jest jednym z tych tytułów, które wiele by straciły na zmianie artysty, a sam Vaughan przyznaje, że będzie pisał tę historię, dopóki jego partnerka będzie chciała ją rysować. O ile na początku serii styl rysowniczki był odważny i niekonwencjonalny, to po latach można zauważyć jedno: stał się niezwykle subtelny. Fiona Staples dziś potrafi przekazać subtelne komunikaty niewerbalne z siłą huraganu. Patrząc na twarz Alany, wiemy, że kocha Marka, gdy patrzymy w jej oczy, możemy dotknąć tego uczucia i wiemy, że nie jest to głupie fatalne zauroczenie podlotka. Każdy mężczyzna chciałby, żeby kobieta, którą kocha, patrzyła na niego w ten sposób. Przekazać tak skomplikowane i prawdziwe uczucia za sprawą kadru komiksowego to sztuka. Dojrzała i odważna miłość, która pozostaje świeża i stawia nam wyzwania, to skarb. Jeżeli jesteś artystą, który potrafi przekazać za sprawą swojej sztuki iluzję tego uczucia, to twoje umiejętności są na wagę złota. Fiona Staples to potrafi i jak sardonicznie mówi Alan Moore: „‘Nuff said”.
Wydawnictwo Mucha Comics zapowiada już pod koniec szóstego tomu przełomowe wydarzenia. Wielką bitwę, która ma zdecydować o losie wojny w kolejnym albumie. Wszystko tak jakby „Saga” potrzebowała tych samych rozwiązań co komiks sprzed brytyjskiej Inwazji. Tak jakby jedynym sposobem, by przykuć uwagę czytelnika, była kolejna wielka walka, jeszcze silniejszy przeciwnik. Medium komiksowe poszło do przodu, odbiorcy nie szukają już tylko taniej rozrywki. Komiks zdecydowanie może pozwolić sobie na wysublimowanie. Miejmy nadzieję, że twórcy w pogoni za swoją historią nie zapomnieli o tym. Czekam na siódmy tom „Sagi”. Chcę tam znaleźć nie tylko efektowne rozwiązania batalistyczne. Mam nadzieję na dużo więcej. Niezależnie od tego, co uważa na ten temat Alan Moore.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Brian K. Vaughan
Rysunki: Fiona Staples
Przekład z języka angielskiego: Jacek Drewnowski
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Liczba stron: 152
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN 978-83-61319-83-2
Cena: 59 zł