Recenzja tego tomu stanowiła dla mnie nie lada wyzwanie. Nigdy nie ukrywałem, że jestem fanem tego, w jaki sposób ukształtował się nasz rynek wydawniczy. Nigdy też nie kryłem, że jestem fanem twórczości Briana K. Vaughana. Może właśnie dlatego ta recenzja jest dla mnie trudna.

 

Po pierwsze, czuję się oszukany. To jeden z powodów, dla których ta recenzja jest dla mnie trudna. To uczucie może być całkowicie subiektywne, a mimo to towarzyszy mi nieprzerwanie od momentu, w którym skończyłem najnowszy tom „Sagi”. Nie jest też jednoznaczne, gdyż po lekturze siódmej już części przygód Marko i Alany jako czytelnik jestem rozdarty. Targają mną sprzeczne emocje, od głębokiego poczucia krzywdy do zachwytu, a to niewątpliwie drugi powód, przez który ta recenzja jest trudna.

Zazwyczaj recenzent powinien mieć jasno wyrobione zdanie na temat materii, do której się odnosi w swoich tekstach. Niezależnie, czy jest to tekst poświęcony komiksowi, czy innej dziedzinie kultury. Zazwyczaj też jego zdanie powinno być drogowskazem dla rzeszy jego czytelników. Neil Gaiman mówi, że recenzenta i krytyka odróżnia jedna zasadnicza rzecz. Recenzent mówi ci, czy dany komiks, książka są dobre. Krytyk mówi, o czym dany komiks, książka są. Ten komiks, „Saga” tom siódmy, opowiada o śmierci.

Może właśnie dlatego czuję się oszukany, targają mną skrajne, sprzeczne emocje. Ten tom uświadomił mi bardzo wyraźnie, że „Saga” straciła swój niezwykły, rewolucyjny charakter. Straciła swój niepodważalny wpływ na to, jak postrzegamy nasze życie przez pryzmat tej jakże utytułowanej serii komiksowej. To mam na myśli, mówiąc, że najnowszy tom opowiada o śmierci. Oczywiście nadal jest to opowieść rozgrywająca się w dalekim kosmosie z wielkim konfliktem militarnym w tle. Nadal możemy znaleźć tam szczątki tego, czym była ta historia na początku: współczesną, napisaną z rozmachem opowieścią o Romeo i Julii. Ciągle „Saga” opowiada o tym, jak to jest być młodym rodzicem i zmagać się z wyzwaniami dnia codziennego, wychowywać dzieci. Problem w tym, że jest to również historia o tym, jak inne elementy świata, komiksu wkradają się na kadry i powoli, ale skutecznie zaczynają zabijać tę opowieść. Każda bowiem historia rządzi się własnymi prawami, każda fabuła ma swoje wzloty i upadki, a każdy scenariusz musi wypełnić odpowiednią ilość miejsca na planszach. Wraz z tomem siódmym zrozumiałem, że to za co kochałem ten komiks, powoli schodzi na dalszy plan, umiera.

Problemem jest to, że wprost idealnie zostało to wplecione w narrację albumu. Cały tom aż krzyczy, że historia się zmienia, że oto przed naszymi bohaterami otwiera się kolejny rozdział w ich życiu i nie ma znaczenia, czy mówimy o małej Hazel, jej matce, czy ojcu. Zazwyczaj w swoich recenzjach nie zdradzam fabuły komiksu. Uważam to za zbędne, niewłaściwe. Każdy czytelnik powinien ocenić sam elementy, z których składa się poszczególny tom, seria, czy tytuł. Ja co najwyżej mogę wskazać, dlaczego dany komiks uważam za dobry lub zły. Czytelnik na podstawie lektury może zweryfikować, czy miałem rację, czy też nie. Tom siódmy wzbudza mój zachwyt, bo jest spójny z tematem, o którym opowiada. Mówi o śmierci i my jako czytelnicy czujemy, że historia, świat, poszczególne wątki umierają. I to wprawia mnie w zakłopotanie, bo jednocześnie nie mogę tego nie docenić, ale czuję się oszukany.

Ten tom „Sagi” opowiada o miejscu zwanym Phang, a także o walce, uchodźcach, miłości, rozczarowaniu, przemocy, polityce, religii i katastrofie na skalę kosmiczną. Przed wszystkim jednak opowiada o Phang – zamieszkałej komecie i jej śmierci. Zazwyczaj nie zdradzam fabuły komiksu, dziś zrobię wyjątek. Zostałeś ostrzeżony. W siódmym tomie ginie wiele osób. Niektóre są z nami od samego początku. Czarna oprawa albumu doskonale pasuje do tego, co opisuje. Trup ściele się gęsto. Tak gęsto, że niektóre śmierci są niezauważalne, stają się statystyką. Znany jest cytat Stalina: „Śmierć jednostki to tragedia, śmierć milionów to tylko statystyka”. Ta bolesna prawda jest nazbyt widoczna w tym tomie „Sagi”. Niektórzy bohaterowie nie mają nawet imienia, gdy musimy ich pożegnać. Ich śmierć jest niezauważalna wśród tłumu innych martwych. To wzbudza mój gniew, uważam, że żadna ze śmierci w tym emocjonalnym komiksie nie powinna być jedynie statystyką, że każda z nich powinna być tragedią, nawet jeśli jest wynikiem masowego mordu. Inaczej ta historia, ta tragedia traci sens. Staje się tanią zagrywką pod publiczkę, czymś co ma jedynie podbić wyniki sprzedażowe. Nic bowiem w dzisiejszych czasach nie sprzedaje się lepiej niż tragedia i śmierć. To tani chwyt, ma wzbudzać emocje, zawsze działa. Po „Sadze” spodziewałem się czegoś lepszego.

Chcę wam powiedzieć o jeszcze jednej sztuce, którą artyści wykorzystują do wzbudzenia emocji wśród swoich odbiorców. Siódmy tom tej historii kończy się śmiercią jednego z bohaterów. Gdy Fiona Staples graficznie przedstawia cały powolny proces na każdym z kadrów, powoli przybliżając każdy najdrobniejszy szczegół czytelnikowi, tak żeby nic go nie broniło przed tym, co dzieje się na kartach komiksu, Vaughan spokojnie prowadzi narrację. Całość ma podkreślać związek odbiorcy z opisywaną sceną, pozbawiać go dystansu, tak żeby wszystko, co jest opisywane, stało się jego własnym, osobistym przeżyciem. Ta konstrukcja narusza, burzy umowną czwartą ścianę oddzielającą czytelnika od świata przedstawionego. Wszystko po to, żeby mógł w pełni doświadczyć tego, co się dzieje w komiksie, żeby stał się jego częścią. Zabieg artystyczny przeprowadzony na kartach „Sagi” z precyzją i kunsztem godnymi dwójki artystów odpowiedzialnych za serię. Chwyta za serce. Komiks wypracował oprócz tego własne specyficzne narzędzia, aby pogłębić ten efekt. Jednoznacznie zanurzyć czytelnika w doświadczeniu śmierci. Jest to uzyskane poprzez symboliczne umieszczenie czarnych plansz. Plansz, gdzie narracja jest minimalna, aż w końcu zamiera. Pozostawia nas w głębokiej ciemności nieuchronnego końca, gdzie cisza aż dudni, gdy przetwarzamy znaczenie ostatnich kadrów, plansz czy stron. To bardzo silne, immersyjne uczucie. Niezwykła sztuczka twórców. Zazwyczaj kończy się powrotem do świata rzeczywistego poprzez wyraźne odcięcie. Tak samo kończy się ten komiks, ten album. Tom siódmy „Sagi”. Z jedną różnicą. Autorzy pozbawiają nas wyraźnego odcięcia. Pozostawiają nas w ciągnącej się ciemności, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia, samych. Ciemność ciągnie się w nieskończoność, pochłania nas tak jak wszystkie materiały dodatkowe, jak posłowie, pozostawiając nas z niczym. Dlatego też czuję się oszukany, autorzy pozostawili mnie w ciemności, zabrali mi coś, nie tłumacząc nic, nie pozostawiając nic w zamian. Dlatego recenzja tego tomu jest dla mnie trudna. Targają mną sprzeczne emocje, ich zabiegi artystyczne zadziałały. Jestem oburzony i zachwycony zarazem. Ciemność na końcu tomu jest celowym zabiegiem artystycznym. Tak czy inaczej jest niezwykle prawdziwa, stanowi doskonałe epitafium dla tego tomu.

Dziękujemy Mucha Comics za egzemplarz do recenzji.

Rafał Pośnik

 

Wydawnictwo: Mucha Comics

11/2017

Tytuł oryginalny: Saga Volume 7

Wydawca oryginalny: Image Comics

Liczba stron: 152

Format: 170 x 260 mm

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

ISBN-13: 9788365938022

Wydanie: I

Cena z okładki: 59 zł