Zwariowane melodie (ang. Looney Tunes) – seria krótkich, animowanych filmów, produkowana przez wytwórnię Warner Bros. Znane były z przedstawiania takich sławnych postaci z kreskówek jak Bugs Bunny, Daffy Duck, Porky Pig. Nazwa była inspirowana serialem muzycznym konkurencyjnej wytwórni Walta Disneya Silly Symphonies. Studio zyskało jednak największą sławę dzięki dołączeniu reżyserów Texa Avery’ego i Chucka Jonesa oraz aktora głosu Mela Blanca. Od 1942 do 1964 roku Looney Tunes i Merrie Melodies były najpopularniejszymi animowanymi filmami krótkometrażowymi.

 

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego ten wstęp otwiera recenzję albumu „Chew ‒przepisy rodzinne”? Jestem człowiekiem, który jeszcze pamięta sławne: „That’s all, Folks!”. Był to jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów „Zwariowanych melodii”, stał się w popkulturze synonimem zabawnego sloganu, który obwieszczał koniec. Jeśli mam być szczery, nawet ja nie byłem świadomy pełnych konotacji, jakie ze sobą niesie odwołanie do tej symboliki. Melodie, w ramach środowiska artystycznego, urosły do rangi pewnego mitu – są przez to nierozerwalnie związane z duchem kreskówek, które uosabiają ‒ każdy kto sięga do tej stylistyki, podkreśla surrealizm, jaki stał się ich znakiem rozpoznawczym. Niewątpliwie trzeba wiedzieć, że współcześnie te klasyczne kreskówki byłyby nie do zaakceptowania z ich brutalnością, często rasistowskimi stereotypami i są kojarzone z naprawdę chorym poczuciem humoru minionej epoki. Są też utożsamiane z odmiennymi stanami umysłu osiąganymi za pomocą środków odurzających i psychodelicznych.

8 tom „Chew” nie jest dla mnie najlepszym, co mogło przydarzyć się serii. Stanowi za to mocno introwertyczny zjazd po ostrej dawce dragów, gdzie postmodernizm po raz kolejny miesza się z dekonstrukcją i dadaizmem. Można komiks ten traktować jak coś, co jest pewnym wypadkiem przy pracy, ale tak naprawdę to połknięcie jednej czerwonej pigułki za dużo. Nie wiem, czy dla przeciętnego odbiorcy urodzonego na początku XXI wieku wszystkie nawiązania i intertekstualności będą jasne. Nie będę udawał, że rozumiem wszystkie konotacje, do których odwołują się autorzy. Wiem jedno, dla mnie „przepisy rodzinne” były niewystarczające. Wszystkie te wielkie nawiązania do uznanych ruchów w sztuce, cała ta zabawa w zwariowany świat, przekraczanie kolejnej bariery przy pomocy mało subtelnych środków wyrazu, odwrotna antropomorfizacja głównych bohaterów przykryła naprawdę ciekawą historię. Oczywiście nie da się ukryć, że ten tom przygód Tony’ego ma całą gamę zabawnych gagów, nie da mu się zarzucić, że nie kontynuuje humoru poprzednich tomów, ale jest tylko jedno „ale”. Inni zrobili to lepiej lub wcześniej.

Jeżeli nie wiecie, o co mi chodzi, weźcie dowolny komiks Granta Morrisona, na przykład jego „Doom Patrol”. Ceniłem tę serię -”Chew”za jej nietuzinkowy humor, za to, że przeginała, a gdy wydawało mi się, że już bardziej nie da się przegiąć, to udowadniano mi, że bardzo się myliłem. Problem w tym, że do tej pory działo się to z klasą, ze smakiem – oczywiście robiąc rozwałkę z każdego kadru. Dziś wydaje mi się, że gdzieś w tej podróży zgubiliśmy sens. Za mało ma kontrapunktów, które sprowadzałyby mnie na ziemię. Może to efekt zawiedzionych oczekiwań. Miałem nadzieję na komiks w świecie „Chew” opowiadający o trudnych relacjach rodzinnych. Zamiast tego dostałem trochę gorszą wersję „Kto wrobił Królika Rogera?”. A nic nie boli tak jak kilogram zabawy, która nagle przestaje być znośna. Hej, ten tom nie jest pozbawiony swoich momentów, ale wszystko jest utrzymane w duchu kiepskich gagów z Królika Bugsa.

Jest to prawdopodobnie ostatnie pożegnanie z jednym z bohaterów. Wyjście w mrok, które zrobiła postać w swoim stylu. Problem w tym, że jest to zupełnie niezauważalne, zbyt irytujące i po prostu ostentacyjne. „Chew” nie musiał się odwoływać do tej stylistyki, bo jako komiks od dawna to robi. Jest na swój własny sposób surrealistyczny i intertekstualny. Jeżeli miał być hołdem na ołtarzu sztuki animacji dla bohaterów mojego dzieciństwa, to niestety ofiara była zbyt mała. Czysta komedia pomyłek, żartów sytuacyjnych i słownych okazała się w tym wypadku niewystarczająca. Może to moja wina, że najbardziej podobały mi się w tym tomie momenty makabryczne i niezwykle poważne, może to dlatego, że śmieszkowania było niestety tym razem za dużo. Zawsze gdy już miałem nadzieję, że wszystko się zmieni, gdy widziałem światełko w tunelu, byłem na powrót wciągany w coś, co sprawiało, że się czerwieniłem i wiłem w zawstydzeniu. Od „Chew” zawsze oczekiwałem pewnego rodzaju ładunku inteligentnej rozrywki. Nawet jeśli była ona ubrana w bardzo dziwny kostium. Tym razem tego nie dostałem. Nie jestem niezadowolony, jestem zawiedziony. I żadne podróże przez różne dziwne uniwersa, żaden trip po dziwnej roślinie z kosmosu tego nie zmieni. Nie zmienia tego nawet świadomość, że to wszystko na pewnym poziomie jest częścią większej całości, kawałkiem historii kina i komiksu. Dziś to dla mnie za mało. Oczekuję czegoś więcej niż parodii „Zwariowanych melodii”.

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

That’s all Folks!

Rafał Pośnik

 

Chew tom 8 Przepisy rodzinne

Scenariusz: John Layman

Rysunki i kolory: Rob Guillory

Tłumaczenie: Robert Lipski

Wydawnictwo: Mucha Comics
2/2018
Tytuł oryginalny: Chew: Family Recipes
Wydawca oryginalny: Image Comics
Rok wydania oryginału: 2014
Liczba stron: 120
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788365938077
Wydanie: I
Cena z okładki: 49 zł