Jak co roku przy okazji Warszawskich Targów Książki na Stadionie Narodowym odbył się też festiwal Komiksowa Warszawa. Zorganizowało go Polskie Stowarzyszenie Komiksowe. Przyjechało sporo gości z polski i zagranicy. Pojawili się wszyscy ważniejsi wydawcy, a komiksy tych, którzy nie dotarli, można było nabyć w sklepie Gildii lub u innych sprzedawców.
Czwartek
Byłem na imprezie od czwartkowego poranku do sobotniego wieczoru. W czwartek był czas na wywiady i spotkania branżowe. Gdy dotarłem na stadion, większość wydawców dopiero rozkładała swoje stoiska. Był to też ostatni dzień, w którym można było spokojnie obejść cały teren targów. Większość potencjalnych kupujących siedzi w pracy lub szkole. Ja ten dzień wykorzystałem na zrobienie większości zakupów i rozmowy ze znajomymi.
Ceny na stoiskach były bardzo zachęcające. Pewnie jakby się uprzeć, to znajdzie się w sieci kilka groszy taniej, ale tutaj cała kasa wędruje do kieszeni wystawcy i prawie na każdym stoisku można było też zdobyć różne dodatkowe gadżety (torby na zakupy, katalogi itp.) oraz autografy i rysografy od twórców. Nie bez znaczenia jest też możliwość zobaczenia wydania na żywo. Czasem ciężko zwizualizować wydanie na podstawie suchych cyfr i danych w sieci. Lubię też buszować po półkach i w koszykach w poszukiwaniu ciekawych wydań. To trochę bardziej satysfakcjonujące i emocjonujące niż wpisanie danych w okienko 'szukaj’.
Problemy imprezy
Wrócił problem, który trapi imprezę od samego początku. Jest nim podpięcie pod większą imprezę. Z jednej strony to dobrze, bo otwiera się przez to na wielu przypadkowych klientów, którzy zazwyczaj komiksów nie kupują. Z drugiej strony tak jak ostatnim razem, gdy odwiedziłem Komiksową Warszawę (a impreza była jeszcze w Pałacu Kultury i Nauki), była trochę na uboczu, poza najczęściej uczęszczanymi szlakami. Podobny los spotkał Festiwal Górski, Targi Książki Akademickiej, a strefy fantastyki i popkultury były w takich lokalizacjach, że w ogóle do nich nie dotarłem. Tyle że wspomniany Festiwal Górski miał billboardy i plakaty z informacją w wielu miejscach targów oraz sporą informację o programie i drogowskaz kierujący do wejścia na jego teren (był tuż obok KW). Rozumiem, że to nie od organizatorów KW zależy (z tego co mi mówiono w zeszłym roku, komiksy były zaraz po wejściu na stadion), ale oznakowanie mogło być bardziej widoczne.
W czwartek odbyło się też spotkanie z tłumaczami (Pauliną Braiter, Radosławem Bolałkiem, Jackiem Drewnowskim, Marią Lengren, Kamilem Śmiałkowskim) prowadzone przez Marcelego Szpaka (który też jest tłumaczem). Poza różnymi zabawnymi anegdotami z życia i pracy tłumacza padło wiele słów na temat samej istoty jego pracy. Podobnie zresztą było na spotkaniu z Tomaszem Kołodziejczakiem z Egmontu, gdzie bardziej opowiadał on o zawiłościach procesu produkcyjnego (w tym tłumaczenia) niż o nowościach (które przecież były dostępne w katalogu).
To bardzo dobrze, że takie spotkania są prowadzone. Pokazują one, że praca tłumacza wcale nie jest taka łatwa i nie jest to jakieś proste słownikowe, dosłowne przekładanie tekstu. Wymaga ogromnej wiedzy z różnych absurdalnych dziedzin typu neurochirurgia, nazwy średniowiecznych osad wikińskich w północnej Anglii czy teksty piosenek sprzed 80 lat. Nie jest to również nauka ścisła, a silnie zindywidualizowana sprawa. Ilu tłumaczy, tyle przekładów. Warto się wobec tego zastanowić przed wypisywaniem swoich uwag w sieci. Z moich obserwacji wynika, że zdecydowana większość krytykujących poszczególne tłumaczenia nie odróżnia faktycznych błędów od indywidualnych preferencji co do tłumaczenia danego wyrazu czy wyrażenia.
Piątek
Piątek zacząłem od spotkania o historii komiksu portugalskiego. Mieszkałem w tym kraju przez pół roku, więc bardzo wielką radość sprawiła mi możliwość uzupełnienia tych informacji, które sam wyszperałem w trakcie pobytu, fachową wiedzą prowadzących. Wydaje mi się, że sytuacja komiksu portugalskiego jest dość podobna do naszego. Wyrósł z karykatury politycznej i prostych humorystycznych opowiastek. Pojawiały się magazyny dla młodzieży publikujące przedruki komiksów frankofońskich i dzieła lokalnych twórców. Powoli rozwijał się. W trakcie dyktatury Salazara pojawiło się sporo pism młodzieżowych publikowanych w dużych nakładach. Periodyki te płaciły na tyle dobrze, że pozwalały się utrzymać twórcom. Oczywiście znacznie ograniczały twórców w zakresie tego, co można publikować.
Przełomem był magazyn Visão, który był silnie inspirowany Metal Hurlant (do którego Portugalczycy mieli znacznie lepszy dostęp niż Polacy). Po zmianie rządów rynek podupadł. Ci, który rysowali komiksy, raczej skupiali się na bardziej awangardowych lub osobistych rzeczach. Ostatnio pojawia się coraz więcej młodych artystów, którzy tworzą komiksy bliższe głównemu nurtowi kultury, skupieni są bardziej na opowiadaniu historii, a nie autobiografizmie czy eksperymentach artystycznych. Nakłady to dalej po kilkaset sztuk, więc nie jest to bardzo dochodowy biznes. Można więc powiedzieć, że sytuacja portugalskich twórców jest podobna do polskich. Tylko należy pamiętać, że w Portugalii mieszka prawie cztery razy mniej mieszkańców niż w Polsce.
Kamil Śmiałkowski poprowadził spotkanie promocyjne książki Mordobicie – Wojna superbohaterów Marvel vs DC, gdzie wraz z gośćmi dyskutowali na temat pozycji oraz amerykańskiego rynku komiksów. Książka będzie recenzowana na naszych łamach, więc nie będę się szerzej rozpisywał na ten temat (recenzja).
Gwiazdy festiwalu
Po południu odbyły się spotkania z Tonym Harrisem i Jeffem Smithem. Pierwszy opowiadał o swojej karierze, pracy nad Starmanem i Ex Machiną. Bardzo był ciekaw, co czytelnicy sądzą o jego komiksie Obergeist. Opowiada o nazistowskim doktorze eksperymentującym na więźniach obozów, który później sam pada ich ofiarą. Po uzyskaniu nadludzkich mocy w ich wyniku próbuje odkupić swoje winy. Mówił, że jest bardzo dumny z tej serii, i chciał się dowiedzieć, co czytelnicy sądzą o takim, bardzo kontrowersyjnym pomyśle. Po spotkaniu zacząłem podwójnie żałować, że nie dotarł do Polski na czas i nie udało mi się przez to przeprowadzić z nim wywiadu.
Smith (wywiad z twórcą) opowiadał o Gnacie i o RAPPie. Poruszają one raczej luźniejszą tematykę. Zwłaszcza Gnat, który rozwijał się w umyśle autora praktycznie przez całe jego życie. Pierwsze szkice postaci powstały, gdy miał pięć lat, a wraz z wiekiem i poznawaniem kolejnych przełomowych dzieł dla popkultury (Gwiezdne wojny, Władca pierścieni) kiełkowała w jego głowie chęć stworzenia epickiej historii z jej udziałem. RAPPjest tytułem dla starszego czytelnika, ale też czerpie inspirację z rozmaitych źródeł popkulturowych i nie tylko (więcej w recenzji). Bardzo sympatycznym zdarzeniem w trakcie spotkania było, gdy na oko dziesięcioletni chłopczyk siedzący nieopodal mnie wyszedł w połowie i wrócił z torbą pełną komiksów autora. Nie mógł lepiej trafić niż na Gnata.
Obaj Amerykanie świetnie sobie radzili na spotkaniach. Widać, że to dla nich nie pierwszyzna. Można było się dużo dowiedzieć i usłyszeć trochę zabawnych historii. Dodatkowo każde spotkanie, na którym byłem, było profesjonalnie poprowadzone i tłumaczone (co na festiwalach nie zawsze się zdarza). Trochę szkoda, że oba spotkania były w piątek, co wymuszała pewnie obecność obu twórców na Pyrkonie w sobotę. Frekwencja na nich nie dopisywała. To można odnieść do praktycznie wszystkich spotkań. Włącznie z tym z Tomaszem Kołodziejczakiem, tradycyjnie obleganym (na MFKiG co roku brakuje miejsc siedzących). Co trochę mnie zdziwiło. Dla mnie spotkania z autorami to zawsze najistotniejsza część imprez komiksowych. Bardzo sobie cenię możliwość posłuchania tego, co autor sądzi o medium, własnej twórczości i o życiu w ogóle.
Autografy
Z drugiej strony to chyba dzięki temu, że największe gwiazdy (Smith i Harris) były obecne w ostatni luźniejszy dzień festiwalu, obyło się bez większych problemów, jeśli chodzi o autografy i rysografy. Odbyła się też dodatkowa sesja po południu i zaplanowano jeszcze jedną na sobotni poranek przed wyjazdem obu wspomnianych wcześniej twórców (i Bédu – wywiad z twórcą) do Poznania. Każdy inny autor był dostępny zarówno w oficjalnej strefie autografów, jak i na stoiskach swoich wydawców. Wydaje mi się więc, że każdy kto bardzo chciał uzyskać rysunek, mógł to zrobić bez problemu. Oczywiście niektórzy twórcy byli bardziej bardziej oblegani niż inni.
Scenarzyści mają o tyle łatwiej, że jedynie podpisują komiksy, co trwa znacznie krócej. Widziałem przynajmniej dwóch ludzi, którzy do Jeana Dufaux przynieśli prawie całą jego bibliografię w ogromnych torbach i plecakach. Czego zupełnie nie rozumiem, ale skoro nie było do niego kolejki, więc nikt nie ucierpiał (poza nadgarstkiem autora). Autografy zawsze są piętą achillesową imprez komiksowych. Ze względu na ich ograniczoną liczbę zawsze pojawiają się niezadowoleni. Skłonność do kumoterstwa powoduje, że co imprezę pojawiają się różne patologie kolejkowe. W tym roku nie spostrzegłem większych przejawów takowych. Nawet jeśli występowały, to chyba każdy stały bywalec kolejek dostał rysunek już w piątek, gdy nie było tłoku. Pozostałym pewnie się udało w sobotę lub na Pyrkonie.
Sobota
W sobotę stadion najechały hordy ludzi. Trzeba było walczyć o życie, przeciskając się przez ciżbę tamującą ruch, bo akurat Wojciech Cejrowski lub Beata Pawlikowska podpisują książki. Do dopełnienia znienawidzonej trójcy ignorancji i fanatyzmu (a każdy zwrócony w odrobinę innym kierunku) brakowało tylko, żebym wpadł na Ziemkiewicza. Wszędzie byli ludzie. I dzieci. Krzyczące wniebogłosy: „Mamo, mamo, ale ja kcę Druunę”. „Wystarczy Krzysiu, dostałeś już nowego Manarę i Black Kissa. Najwyżej babcia kupi Ci na urodziny za miesiąc” – odpowiada matka zaniepokojona krnąbrnością syna. „Ale ja chcę teraaaaaaaaaaaaaz! Łeeeeeeeeeeeeee!”.
Polscy twórcy
Ten dzień spędziłem głównie na spotkaniach z polskimi autorami. Gosia Kulik (Ta małpa poszła do nieba) i Tomasz Grządziela (Wszechksięga) promowali swoje nowe komiksy opublikowane przez Wydawnictwo Komiksowe. Było to trochę kuriozalne połączenie, bo ich komiksy są diametralnie inne, ale wypadło całkiem fajnie, bo można było porównać ich podejście do komiksu i jego tworzenia. Łukasz Kowalczuk opowiadał o Rumskim Comic Conie (już za tydzień!), ale najwięcej czasu poświęcił biznesowo-pieniężnej stronie tworzenia komiksów. Jest jednym z nielicznych polskich twórców, który nie stroni od tej tematyki. Bardzo dobrze, bo komiksy to poza sztuką też sposób na życie i utrzymanie się dla twórców. Im lepiej będzie się im powodzić, tym więcej lepszych komiksów dostaniemy. Uświadamianie odbiorców w tym zakresie jest bardzo potrzebne.
Tę tematykę poruszono też na wcześniejszym spotkaniu z autorami Wydawnictwa Komiksowego, którzy też opowiadali, czym się zajmują poza komiksami. Na ostatnim spotkaniu autorskim, które odwiedziłem, Mawil, który nie jest polskim twórcą, ale bardzo Polskę lubi i często tu przyjeżdża, nie tylko na festiwale komiksowe, mówił o dorastaniu w NRD i swoim nowym komiksie pt. Kinderland. Dzień zakończyło spotkanie z Tomaszem Kołodziejczakiem (zapiski z niego tutaj).
W sobotę wieczór musiałem wracać do domu ubogacony o prawie dwugodzinne opóźnienie pociągu. Nie mogłem niestety być na wręczeniu nagród PSK. Tegoroczni zwycięzcy to:
Komiks zagraniczny: Ziemia swoich synów (Gipi, Timof i cisi wspólnicy)
Komiks polski: Totalnie nie nostalgia (Wanda Hagedorn, Jacek Frąś, Wydawnictwo Komiksowe/Kultura Gniewu)
Polski komiks dla dzieci: Malutki lisek i wielki dzik (Berenika Kołomycka, Egmont)
Debiut: Henryk Glaza (Tylko spokojnie)
Rysownik: Jacek Frąś
Scenarzysta: Jacek Świdziński
Podsumowanie
Na stoisku merlin.pl znalazłem idealną usługę dla wszystkich fetyszystów folijkowo-tekturowych, którzy przesadnie dbają o stan swoich komiksów. W ramach prezentacji maszyn do foliowania książek można było sobie zafoliować dowolny wolumin do wielkości A4. Za jedyne 1500 dol. można wejść w posiadanie urządzenia, które do tego służy, i zafoliować sobie całą kolekcję. Żaden tom już nigdy się nie pobrudzi. Dzięki zyskom z zachomikowanych rzadkich egzemplarzy w idealnym stanie koszt maszyny zwróci się już po 40 latach. Czysty biznes.
Cały festiwal uznaję za udany, chociaż nie do końca wpisywał się w moje komiksowe gusta, a kilku zagranicznych gości zaczyna być stałymi bywalcami rodzimych imprez. To z jednej strony fajnie, bo każdy może się z nimi spotkać i posłuchać tego, co mają do powiedzenia. Jeśli ktoś, tak jak ja, odwiedza od kilku lat większość ważniejszych komiksowych imprez, to wiele nowego się nie dowie na trzecim z rzędu spotkaniu z Bédu.
Większość tego, co mam do zarzucenia organizatorom, to bardziej uwagi w stronę organizatorów samych targów książki. Niewiele miejsc z cateringiem. Słabe zagospodarowanie płyty stadionu, co odciążyłoby pasaże w sobotę. Ponadto rzeczy, na które PSK nie ma wpływu (umiejscowienie festiwalu na terenie targów).
Do zobaczenia na kolejnej edycji.
Konrad Dębowski