Rick Remender to sadysta. Tak sądzę po zapoznaniu się z trzecim tomem „Głębi”, który nosi podtytuł „Wybrzeże gasnącego światła”. Komiksy czytam od małego, ale jeszcze nie spotkałem się z autorem, który w taki sposób znęcałby się psychicznie (i po części fizycznie) nad swoimi bohaterami. Mam wrażenie, że scenarzysta czerpie z tego satysfakcję i przyjemność, bo robi to w sposób perfekcyjny. I taki też właśnie jest najnowszy tom tej serii.

W poprzednim tomie Stel Caine nareszcie wyszła na powierzchnię, żeby odnaleźć sondę, która w jej przekonaniu przyniosła ze sobą szansę na nowe, lepsze życie. Wraz z Zemem wyrusza w podróż przez palącą i napromieniowaną pustynię, która była kiedyś domem dla milionów ludzi. Jak się okazuje, życie na powierzchni nie umarło, a ewoluowało. Powstały nowe gatunki, które nie do końca zapomniały o poprzednich mieszkańcach planety. Pomimo zmian, jedno pozostało takie samo – nadal toczy się walka o przeżycie. Podczas gdy Stel szuka sondy, jej córki Tajo i Della, chcąc wyruszyć na spotkanie z matką, zmuszone są wrócić w miejsce, w którym nie były od lat… do Salus. Do domu.

W tym tomie Rick Remender pokazuje się od jak najlepszej strony, a historia aż do samego końca trzyma w napięciu. Poznajemy nowych bohaterów, odkrywamy nowe tajemnice i ani na chwilę nie zatrzymujemy się w miejscu. Na początku napisałem, że Rick Remender to sadysta psychicznie znęcający się nad postaciami. Dlaczego? Scenarzysta przedstawia nam bowiem prawdziwą karuzelę uczuć i emocji, które są bardzo realne. Z pewnością niejeden z nas poddałby się w obliczu tych wszystkich wydarzeń. Remender daje bohaterom nadzieję tylko po to, żeby za chwilę odebrać ją w brutalny i drastyczny sposób, nie pozostawiając im nic, o co warto walczyć. Stopniowo dawkuje w nich złość, żeby za chwilę mogli dać jej upust, zapominając o tym, co najważniejsze i o co tak naprawdę toczy się gra. O rodzinę. Autor daje nam do zrozumienia, że to nie odnalezienie nowego domu i przetrwanie ludzkości jest w tej historii najważniejsze. Dla niej nie ma już nadziei. To rodzina i relacje pomiędzy jej członkami są tym, co napędza serię, a rodzina powinna się kochać i wspierać bez względu na wszystko. Co jednak, jeżeli zwróci się ona przeciwko sobie? Czy dla niej też nie ma już nadziei?

Od strony wizualnej Greg Tocchini ponownie zachwyca. Gdy recenzowałem pierwszy tom, nie do końca podobał mi się styl tego rysownika, jednak z drugim tomem zacząłem dostrzegać jego artyzm. W przypadku „Wybrzeża gasnącego światła” nie wyobrażam już sobie, żeby ktoś inny mógł rysować ten komiks. Na szczególną uwagę zasługuje kontrast, który pokazany został pomiędzy spaloną słońcem powierzchnią a głębinami oceanów znanymi już z poprzednich tomów. Za kolory tak jak poprzednio odpowiada Dave McCaig, który kontynuuje paletę barw zapoczątkowaną przez Mariane Gusmao.

Polskie wydanie przygotowane przez wydawnictwo Non Stop Comics nie różni się niczym od poprzednich. Tom zawiera pięć zeszytów oraz kilka stron dodatków, na które składają się okładki oryginalnych zeszytów oraz szkice koncepcyjne.

Zazwyczaj w recenzji powinno się też wspomnieć o wadach danego tytułu, ale niestety nie mogę tego zrobić. Nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że ich nie znalazłem. Trzeci tom przeczytałem jednym tchem z wypiekami na twarzy. Wchłonąłem postapokaliptyczny świat Stel Caine tak mocno, że ponownie sięgnąłem po dwa pierwsze tomy, żeby raz jeszcze zacząć tę wspaniałą opowieść. Historia, która na początku wydawała mi się ciekawa, acz lekko naiwna i przewidywalna, ewoluowała w sposób, którego się nie spodziewałem. Stała się tytułem dorosłym, skupiającym się na relacjach i uczuciach między bohaterami jak żadna inna z tych, które aktualnie czytam.

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.

Maciej Skrzypczak

Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Greg Tocchini
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Non Stop Comics
Data wydania: maj 2018
Liczba stron: 136
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Cena: 42zł