Gdy usłyszałem o możliwości zrecenzowania „Szalonego wynalazcy i innych opowieści”, czyli komiksu z przygodami Jonki, Jonka i Kleksa od Szarloty Pawel, byłem wniebowzięty. Wychowałem się przecież na takich historiach jak „Pióro contra Flamaster”, „W pogoni za Czarnym Kleksem” czy „Porwanie księżniczki”. Nic więc dziwnego, że nie mogłem przepuścić takiej okazji. Chwyciłem więc ten komiks i zacząłem czytać. Pół godziny później na mojej twarzy pojawił się wyraz niedowierzania.

Zacznę od tego, że wszelkie przygody Jonki, Jonka i Kleksa to jedne z moich ulubionych komiksów czasów dzieciństwa. Mocno zakorzenione w moim świecie nostalgii. I chyba to był właśnie problem z nowym utworem. Spodziewałem się czegoś równie dobrego, a dostałem… No właśnie, sam nie do końca jestem pewien, co.

„Szalony wynalazca…” to nie jest jedna spójna przygoda czy nawet zbiór logicznie powiązanych krótkich historii. Czytając kolejne, ma się silne wrażenie, że ktoś na górze zdecydował, że zbieramy losowe opowiastki czy materiały okolicznościowe, które są za krótkie, aby wydać je osobno, wrzucamy razem, bez ładu i składu, tylko po to, by wydać kolejny zeszyt ze świata wykreowanego przez Szarlotę Pawel. A z drugiej strony, to już ósmy tomik w serii i prawie wszystkie najważniejsze dzieła SP zostały już wydane. Pozostały właśnie te drobne.

Nie zrozumcie mnie źle, nie jest tak, że te historie są słabe, bo to nadal Kleks w porządnym wykonaniu i z jego humorem. Ale mimo wszystko po przeczytaniu poprzednich tomików ma się wrażenie, że i dowcipy już tak nie śmieszą i że to wszystko już gdzieś było. Być może to kwestia mojego wieku, a ten humor jest bardziej skierowany do młodego czytelnika (do którego adresowany był przecież Świat Młodych, gazeta, w której oryginalnie publikowane były rysunki z Kleksem). Otworzyłem więc „Złoto Alaski” i… nadal się świetnie bawiłem. Prawda pewnie i tak leży pośrodku – u mnie dużą rolę odgrywa w przypadku innych opowieści nostalgia, a nowe nie bawią już tak jak kiedyś, bo się niestety postarzałem.

Stary zgred pomarudził już, może iść spać, pozwolę więc dojść do głosu bardziej racjonalnej części mojej osobowości. Spójrzmy, jak wygląda wydanie. Otóż na 80 stronach otrzymujemy cztery opowieści: „Szalony wynalazca” – o tym, jak Kleks popuszcza wodze fantazji i przeprowadza coraz bardziej dziwaczne eksperymenty. Jest historia „Szukajmy ciotki Plopp!”, w której nasz niebieski przyjaciel wyrusza z ekipą na poszukiwanie zaginionego członka swojej rodziny oraz wyjaśnia zagadkę tajemniczego plemienia Ken-Dżou. W opowieści „Zuchowe sprawności” poznajemy od środka świat hufca ZHP. „Tajemnica VIIB” to natomiast historia o… a przeczytajcie sami.

Co do technicznej strony, nie można się do niczego przyczepić. Dobrej jakości papier, miękka oprawa. Format standardowy dla serii – 17 na 26 cm.

Podsumowując, to zdecydowanie pozycja dla młodszego czytelnika, któremu podobały się poprzednie historie z Kleksem. Uważam, że nic się jednak nie stanie, jeśli ten tomik nie znajdzie się na waszej półce, ponieważ są inne, ciekawsze i bardziej wciągające opowieści z naszym niebieskim przyjacielem. Z drugiej jednak strony, to wciąż Kleks. Dla mnie to po prostu średni tytuł. Nie słaby, nie dobry, po prostu ze średniej półki. I nawet to, że parokrotnie się zaśmiałem, czytając go, nie zmieni mojego zdania. Dobrze więc, że można go znaleźć już na przecenie.

Dziękujemy Wydawnictu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Michał „Emjoot” Jankowski

Wydawnictwo: Egmont
Kategoria: Komiksy dla dzieci
Wiek: 8+
Data wydania: 4/2018
Liczba stron: 80
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: miękka
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328127401
Wydanie: I
Cena z okładki: 24,99 zł