Gwiezdny Zamek. Rycerze Marsa - Okładka

Gwiezdny Zamek. Rycerze Marsa – Okładka

Nie macie czasem tak, że kiedy czytacie kolejne tomy jakiejś serii, to z albumu na album robi się ona coraz bardziej absurdalna? Mam tak właśnie z komiksem „Gwiezdny zamek”, którego trzeci tom o podtytule „Rycerze Marsa” ukazał się w Polsce nakładem Wydawnictwa Egmont. O tym, czy takie zawirowania wpłynęły na tytuł dobrze, czy też nie, dowiecie się dalej.

CO SIĘ DZIAŁO DO TEJ PORY

Parę słów na temat samej fabuły. Ludzkość od lat zastanawia się nad możliwością istnienia tajemniczej substancji o nazwie eter. Nieustraszona Claire Dulac podjęła się wyjaśnienia tej odwiecznej zagadki. Po jej zniknięciu badania nad eterem kontynuują jej mąż Archibald i syn Serafin. Tymczasem odnajduje się dziennik Claire, który przyciąga uwagę dwóch potężnych władców. Pierwszym z nich jest król Bawarii, Ludwik, marzący o podróżach wśród gwiazd. Drugim natomiast kanclerz Prus, złowrogi Bismarck, planujący podbój kosmosu. Z inicjatywy Ludwika na Łabędziej Skale skonstruowano pierwszy w historii eternef (statek powietrzny o napędzie eterycznym).

Tymczasem królewski szambelan, von Gudden, spiskuje z polecenia Bismarcka i próbuje przejąć władzę. Ludwik, Archibald i Serafin w towarzystwie dwojga młodych przyjaciół, Hansa i Zofii, w ostatniej chwili uciekają z Bawarii, odlatując na pokładzie wspaniałej maszyny. O wiele dalej niż się spodziewali. Eternef zaniósł ich tak daleko, że król Ludwik nie wraca z wyprawy, porwany przez maszynę Selenitów w głąb kosmosu. Nasi bohaterowie wracają zaś na Ziemię i ukrywają się w Bretanii, aby zgłębić tajemnicę kryształów eteru znalezionych na Księżycu. Jednak Prusy także nie próżnują, a Bismarck nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Moje wrażenia z lektury tych tomów możecie przeczytać we wcześniejszych recenzjach – tomu pierwszego i drugiego.

VERNE VERNE’EM…

Jak pisałem w recenzjach wcześniejszych części „Zamku”, bardzo dużą inspiracją dla francuskiego rysownika i scenarzysty Alexa Alice’a był Juliusz Verne i jego rozważania na temat różnych niezwykłych teorii, które opisywał w swoich powieściach fantastyczno-naukowych. Akcja całej serii rozpoczęła się w roku 1868, a jak wiemy, ówczesna nauka nie miała jeszcze pojęcia, co kryje się w odmętach kosmosu. Przecież człowiek nawet nie oderwał się od ziemi, a do lotu pierwszej w historii maszyny latającej (bracia Wright, rok 1903) jeszcze trochę czasu pozostało. I z perspektywy ówczesnego człowieka wszystko, co zostało przedstawione przez Francuza, jest wiarygodne… I tu docieramy do słowa klucza: perspektywa.

Gwiezdny Zamek. Rycerze Marsa - Plansza Przykładowa

Gwiezdny Zamek. Rycerze Marsa – Plansza Przykładowa

…ALICE SWOJE…

Umówmy się, seria ta jest skierowana właśnie do fanów powieści Juliusza Verne’a. W pierwszym tomie mieliśmy do czynienia jedynie z budową machiny latającej (zdolnej wzbić się w powietrze na odpowiednią wysokość). W drugim już doszła do tego podróż na Księżyc. Na ziemskiego satelitę, na którym nasi bohaterowie oddychali bez żadnych skafandrów. W trzecim natomiast – docierają na Marsa. Jak się można domyślić, również bez odzieży ochronnej.

…A JA JESTEM ZACHWYCONY

Podkreślę ponownie, jeżeli nie jesteście w stanie zawiesić swojej wiedzy na kołku i popuścić wodzy fantazji, to nie jest komiks dla was. I jeszcze raz napiszę wyraźnie – bez znajomości pierwszego i drugiego tomu nie sięgajcie po trzeci album, bo go po pierwsze, nie zrozumiecie, a po drugie – stracicie kawał dość ciekawej historii. Absurdalnej i z dzisiejszej perspektywy zupełnie niewiarygodnej, ale możliwej do zaakceptowania dla człowieka z roku 1868. Jak napisał sam autor: „Nie wiedzieli, że to jest możliwe, więc to zrobili”. Ja bawiłem się przednio – to jest naprawdę powrót do czasów mojego wczesnego wieku nastoletniego i do wypraw przygodowych ze Szklarskim, Verne’em czy Heyerdahlem.

Gwiezdny Zamek. Rycerze Marsa - Plansza Przykładowa

Gwiezdny Zamek. Rycerze Marsa – Plansza Przykładowa

ZABAWA KOLORAMI TRWA

Po raz kolejny dostajemy album w twardej oprawie, mający tym razem 56 stron. Piękny kredowy papier, na którym dumnie prezentują się rysunki Alice’a. Na półce wygląda rewelacyjnie, stojąc obok poprzednich dwóch części serii. Teraz dopiero zauważyłem, że kolory okładek odpowiadają ciału niebieskiemu, któremu dany tom jest poświęcony. Pierwszy tom był jasnoniebieski – jak kula ziemska. Drugi był już ciemnoniebieski – jak księżycowa poświata. „Rycerze Marsa” są w odcieniu czerwono-rdzawym ‒ jednoznacznie sugerującym (poza oczywiście tytułem), że dotyczy czerwonej planety. Ciekawy zabieg, który mi się podoba.

ZAKUP OBOWIĄZKOWY DLA…

Podobały wam się poprzednie dwie części – nie wahajcie się i ruszajcie do sklepu po kolejny tom. Uwielbialiście (lub nadal darzycie miłością) powieści Juliusza Verne’a? To śmiem stwierdzić, że nie znajdziecie obecnie lepszego komiksu, który oddaje klimat tamtych książek i czasów. Alex Alice zabrał nas w nostalgiczną podróż po ciałach niebieskich Układu Słonecznego.

Wiem, że do tego świata powrócę na pewno, tym bardziej że zakończenie wciąż trzyma mnie w niepewności. Wprawdzie póki co Egmont nie zapowiedział wydania kolejnego tomu opowieści, ale Alex Alice kontynuuje rysowanie tej historii. Wydane w Polsce trzy albumy to dziewięć oryginalnych rozdziałów – po trzy na każdy tom. Alice w roku 2018 narysował już trzy kolejne, tak więc (mam nadzieję) tylko kwestią czasu jest, aby i u nas ukazało się czwarte wydanie zbiorcze. Czego sobie i wszystkim czytelnikom w nowym roku życzę mocno.

Dziękujemy Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Michał „Emjoot” Jankowski

Tytuł oryginalny: „Le château des étoiles”
Wydawca oryginalny: Rue de Sèvres
Rok wydania oryginału: 2017
Liczba stron: 56
Format: 215 x 285 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328127821
Wydanie: I
Cena z okładki: 39,99 zł