Jessica Jones 1 - okładka


Zła wiadomość jest taka, że nowe przygody Jessiki Jones nie dorównują poziomem pierwowzorowi. Ale jest też wiadomość dobra – wydana właśnie przez Muchę Comics „Jessica Jones: Wyzwolona!” jest dużo lepsza, niż można się było spodziewać.

Zrealizowana w latach 2001-2004 seria „Alias” jest absolutnym arcydziełem komiksu, ustanawiającym nowe standardy tego typu opowieści. Kontynuacja przygód Jessiki Jones – seria „Puls” – okazała się rozczarowaniem; choć miała dobre momenty, opowieść zaczynała wyraźnie skręcać w niewłaściwą stronę. Kiedy w lipcu 2016 roku gruchnęła wieść, że oryginalna ekipa „Alias” (Bendis, Gaydos, Hollingsworth, Mack) wraca do tworzenia komiksu o Jessice, nadzieje fanów musiały mieszać się z obawami. Ostatnie komiksy Bendisa nakazywały zadać sobie pytanie, czy jest on jeszcze w stanie stworzyć coś wartościowego. Z drugiej jednak strony, kiedy jak nie przy pisaniu przygód swojej ulubionej kreacji amerykański scenarzysta mógłby nawiązać do dawnej pisarskiej formy?

„Odcage’owana!”

„Jessica Jones: Wyzwolona!” zaczyna się intrygująco: protagonistkę zastajemy w dość niespodziewanym momencie, gdy wychodzi z superwięzienia, gdyż ktoś zapłacił za nią kaucję. Za co tam trafiła i kto ją oswobodził ‒ nie wiadomo (trochę wyjaśni się to nieco później). Nie mając specjalnych opcji, Jessica wraca do swojego biura detektywistycznego, aby się wykąpać i zastanowić, co dalej. Nieoczekiwanie odwiedza ją Misty Knight z żądaniem informacji, gdzie jest córka Jessiki i Luke’a Cage’a.

Rozmowa kończy się mało przyjemnie, a my zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele wydarzyło się od finału „Pulsu” – Jessica i Luke nie są już razem (w tym kontekście fajną grą słowną jest oryginalny podtytuł komiksu – „Uncaged!”, szkoda, że w polskim przekładzie ten smaczek zniknął). Mało tego, Jones na dodatek z nieznanego powodu ukrywa ich wspólne dziecko. Mimo że życie naszej bohaterki wyraźnie się posypało, finansowe problemy popychają ją do przyjęcia nowego detektywistycznego zlecenia. Chodzi konkretnie o męża pewnej kobiety, który twierdzi, że pochodzi z innej rzeczywistości, gdzie miał inną rodzinę. Badając sprawę, Jessica nabiera coraz więcej wątpliwości, czy to tylko rojenia szaleńca…

Trochę źle…

Więcej nie zdradzam, gdyż zgodnie z tradycją fabuła Bendisa oferuje nam kilka niespodzianek i zwrotów akcji. Rzecz w tym, że całość nie wciąga tak jak oryginalny „Alias”. Wszystko jest tu poprawne, ale brakuje tego czegoś, co oddziela komiks dobry od wybitnego. Kryminalna intryga zostaje szybko zepchnięta na dalszy plan i w zasadzie rozwiązuje się sama. Dialogi są w porządku, ale daleko im do ciętych, porywających wymian zdań z „Aliasu”, chociaż są momenty, w których Bendis ma przebłyski dawnej formy („Wiesz, chyba poznałam twoją najlepszą przyjaciółkę” – mówi jedna z postaci. „Whisky?” – ripostuje Jessica). Nie do końca przekonuje mnie motywacja protagonistki i jej konflikt z Cage’em; zachowuje się trochę tak, jakby dotychczasowe perypetie niczego jej nie nauczyły.

Największym problemem wydaje mi się jednak skala opowieści. To, co fascynowało w „Aliasie”, to genialny w swojej prostocie pomysł, aby pokazać barwny świat Marvela niejako od kuchni, z perspektywy zwykłego człowieka. Jeśli dobrze się przyjrzymy, to w zasadzie wszystkie sprawy, których wtedy podjęła się Jones, miały kameralny charakter, dotyczyły dramatów mniej lub bardziej zwyczajnych ludzi, a obecność superbohaterów w tle dodawała tym opowieściom dodatkowego wymiaru.

(mocne powiązanie z resztą uniwersum)

W „Jessica Jones: Wyzwolona!” główna bohaterka zostaje wrzucona w sam środek przewalających się ostatnio przez uniwersum Marvela wydarzeń. Mam wątpliwości, czy to dobry pomysł. Z jednej strony rozumiem logikę sequela (wszystko musi być na większą skalę), jednak gdzieś gubi się ta unikatowa perspektywa outsidera, która stanowi o wyjątkowości postaci i jej perypetii. W „Alias” marvelowscy superbohaterowie pojawiają się tylko w wyjątkowych chwilach, dlatego robią takie wrażenie. W „Wyzwolonej!” wpadamy na któregoś co chwilę, dlatego nie wywołują w nas specjalnych emocji. Dodatkowo oryginalną serię można było czytać z przyjemnością bez znajomości miliona innych komiksów, a nawet nie gustując specjalnie w superbohaterskiej tematyce.

Przed nowymi przygodami lepiej przeczytać run „Avengersów” Jonathana Hickmana oraz „Civil War II” (tak, wiem, że to okropny komiks), w przeciwnym razie możemy mieć kłopot z połapaniem się, o czym w niektórych scenach mowa. Ta pozycja za mało opowiada o Jessice, o jej poruszających zmaganiach o to, by wieść normalne życie w świecie pełnym superbohaterów, a za dużo o dylematach Kapitan Marvel, o wojnie SHIELD z Hydrą czy o współpracy Luke’a Cage’a z Iron Fistem. Czyli o rzeczach, o których przeczytamy w setkach innych komiksów.

Jessica Jones 1 - okładka zeszytu

… I trochę dobrze

A jednak, mimo tych mankamentów magia oryginalnej opowieści znów działa. Od pierwszych stron „Wyzwolonej!” czujemy ten niezwykły klimat „Aliasa”, w którym poruszająca historia obyczajowa miesza się z czarnym kryminałem i komiksem superbohaterskim. Jessica Jones znów jest tą samą kobietą, której nie sposób było nie pokochać w „Aliasie”: niepokorną, niedającą sobą pomiatać, zmagającą się z własnymi demonami i ze sztywnym moralnym kręgosłupem. To on każe jej zawsze postępować słusznie i nie odpuszczać bez względu na cenę, jaką przyjdzie kiedyś zapłacić. Nie dało się tego samego powiedzieć o „Pulsie”, w którym Jess często zachowywała się tak, jakby była zupełnie inną postacią, przypadkowo noszącą to samo imię i nazwisko.

Sam nie wierzę, że to piszę, ale tym razem mocnym atutem albumu jest warstwa wizualna. Zawsze uważałem rysunki Michaela Gaydosa za mankament „Aliasu”, sądziłem, że seria tej klasy zasługuje na lepszego ilustratora.

W „Jessica Jones: Wyzwolona!” widać, że Gaydos przez te kilkanaście lat poprawił swój warsztat i jako artysta bardzo się rozwinął. Rysunki są bardziej dopracowane, wzbogacone wieloma detalami, przez co świat wykreowany prezentuje się jeszcze bardziej realistycznie i wiarygodnie. Na dodatek rysownik zrezygnował z dość irytującego zwyczaju wielokrotnego przeklejania tych samych kadrów, co w połączeniu z bardziej dopracowanym przedstawieniem mimiki znacznie wzbogaciło wizualnie sceny dialogowe. Co ciekawe, jeśli się nie mylę, rysownik postanowił w kilku drugoplanowych rolach „obsadzić” znane postacie, wzorując się na ich fizjonomii (czy tylko mi się wydaje, że detektyw Costello to w rzeczywistości Gus Fring z „Breaking Bad”?). Z niejakim zdziwieniem muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie już, aby ten komiks rysował ktokolwiek inny.

Konsekwencje

Oryginalne przygody Jessiki Jones zawsze nasycone były ciekawymi kontekstami. Co cieszy, w „Wyzwolonej!” jest podobnie; kilkukrotnie w opowieści powraca motyw konsekwencji działań. Zwykle historia superbohaterska kończy się w momencie pokonania arcyłotra i powrotu do jakiejś wersji status quo. Bendis zadaje jednak pytanie, co z długofalowymi skutkami przedstawionych wydarzeń? Co z ludźmi, którzy (czasem w dramatyczny sposób) ucierpieli, kiedy superbohaterowie po raz kolejny ratowali świat? Z kobietą, którą herosi niesłusznie oskarżyli o szpiegowanie dla wrogiej organizacji terrorystycznej? Z mężczyzną, któremu superbohaterowie zabrali wszystko, co miał, bo uznali, że tak trzeba? Co z mieszkańcami alternatywnej rzeczywistości, którą trzeba było zniszczyć, aby uratować nasz świat?

„Jessica Jones: Wyzwolona!” w pewnym sensie zaczyna się tam, gdzie zazwyczaj komiks superbohaterski się kończy, pokazując, że konsekwencje pewnych – nierzadko dramatycznych – wyborów prędzej czy później muszą się pojawić i mogą być bardziej bolesne, niż mogłoby się wydawać. Przekonuje się o tym zresztą także sama Jessika.  W poruszającej scenie finałowej tego tomu przyjdzie jej ponieść przykre skutki jej własnych osobistych decyzji.

Bądźmy szczerzy, nowe przygody Jessiki Jones powstały głównie po to, aby komercyjnie zdyskontować sukces serialu Netflixa i wzmożone zainteresowanie postacią. Zwykle w takich przypadkach efektem jest produkt marnej jakości i z tej perspektywy „Jessica Jones: Wyzwolona!” jest znacznie lepszym komiksem, niż się można było spodziewać. Nie jest tak doskonały jak „Alias”, ale mimo swoich mankamentów pozwala znów poczuć klimat tego niezwykłego świata. Jeśli więc zdążyliście pokochać Jessikę Jones, ten komiks sprawi wam dużo radości. Jest jak ponowne spotkanie z dziewczyną, w której podkochiwaliśmy się przed laty. Przybyło jej kilka zmarszczek, sporo się w tym czasie wydarzyło, ale to wciąż ona.

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.

Michał Siromski

„Jessica Jones ‒ Wyzwolona!, tom 1”
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Michael Gaydos
Okładka: David Mack
Wydawca: Mucha Comics
Tłumacz: Marek Starosta
Data wydania: 2018
Tytuł oryginalny: „Jessica Jones Vol. 1: Uncaged!”
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2017
Liczba stron: 144
Format: 170 x 260 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena: 59 zł