Kiedy byłem mały, przed wyjściem do szkoły o 6.30 podczas śniadania z wypiekami na twarzy oglądałem odcinki pewnej telenoweli. Tytułu już nie pamiętam, ale z lekkim zawstydzeniem, bo nikomu się nie przyznawałem, śledziłem losy bohaterów. Czemu teraz o tym wspominam? Bowiem prawda jest taka, że komiksy superhero wykorzystują te same motywy, a „Invincible” Kirkmana, wydawane u nas przez Egmont, robi to znakomicie.
Niektórych fanów gatunku to porównanie może oburzyć. Jeśli tak, to oznacza, że nawet nie wiedzą, co lubią. Komiksy superbohaterskie, w większości, mają ogromnie dużo wspólnego z telenowelami. Odcinkowość, powtarzanie tych samych schematów, problemów, z którymi mierzą się bohaterowie opowieści. A także fakt, że nigdy się ona nie kończy. Oczywiście niektórzy mogliby uznać to za coś złego. Jednak, moim zdaniem, nie ma nic złego w tym, że człowiek poszukuje stabilizacji. Na tę właśnie potrzebę odpowiadają komiksy superbohaterskie pierwotnie wydawane przecież w stałym miesięcznym cyku. Dzieciaki z zapartym tchem wyczekiwały na kolejny odcinek o przygodach swoich ulubionych bohaterów. Tak samo jak ich matki co tydzień czekały na nową porcję tragicznych losów pań z telenowel. Dzieci sarkały na matki, a matki na dzieci, mówiąc pod nosem: „Co za głupoty”.
Marka Graysona przygody z rodziną
Trzeci tom zbiorczego wydania „Invincible”, tak jak poprzednie, pochłonąłem za jednym posiedzeniem. Być może z ciut mniejszymi wypiekami na twarzy, ale jednak ponownie dałem się wciągnąć w tę fantastyczną historię. Mark Grayson mierzy się z kolejnymi przeciwnościami losu superbohatera. Jest ich sporo, naprawdę, chociażby ponowne spotkanie z ojcem. Nie będę zdradzać jego szczegółów, ale przebiega ono w sposób i ma takie konsekwencje, jakich się nie spodziewałem. To świadczy o kunszcie Kirkmana, który dając nam niby standardową historię w gatunku superhero, potrafi to zrobić w sposób zaskakujący.
Dostajemy także kolejny „odcinek” z prywatnego życia Marka Graysona. Historię jego związku z Amber. Dziewczyną, z którą nasz bohater związał się, nie mówiąc jej o tym, kim jest. Gdy ta dowiedziała się prawdy, pozostała z nim i pomimo pewnego obciążenia, niewygód związku, jest z nim do tej pory. W tym miłosnym kontekście pojawia się też kolejny problem dla Marka, którego uważny czytelnik mógł się spodziewać. Na uwagę zasługuje także wątek matki głównego bohatera, który porusza ważny temat radzenia sobie z traumą. Jak niewiele trzeba, by stosując doraźne środki, popaść w uzależnienie.
Warto zwrócić uwagę, jak płynnie Kirkman przedstawia historię w tym komiksie. Praktycznie każdy wcześniej wprowadzony wątek jest dalej rozwijany. Do tego w taki sposób, że potrafi czytelnika momentami zaskoczyć. Nawet takiego, który jest przyzwyczajony do nagłych zwrotów akcji. Wspominałem już o tym w recenzji poprzednich tomów, ale ta spójność, porządek w prowadzeniu narracji są naprawdę godne podziwu.
Pewna kreska Ottley’a
Od strony wizualnej nic się nie zmienia. Za serię odpowiedzialny jest wciąż ten sam rysownik Ryan Ottley. Jego kreska jest schludna, czysta, oszczędna w formie, a przez to także bardzo czytelna. Co ma szczególne znaczenie, gdy mamy do czynienia ze scenami akcji. Oczywiście stały rysownik to także potężny plus pod względem trwałości, ciągłości narracji. Przy tego typu seriach, które cechują się pewną długością, zmiana artysty jest niewskazana. Chociaż muszę przyznać, że momentami zastanawiałem się, jak wyglądałby świat „Invincible”, gdyby przedstawiał nam go ktoś inny. Nie na zasadzie żalu, bo Ottley wykonuje naprawdę porządną robotę. Ot, ze zwykłej ciekawości.
Także w przypadku tłumaczenia tego komiksu mamy stałość. Odpowiada za nie Agata Cieślak i po prostu zacytuję samego siebie: „udało jej się zachować lekkość języka”, co powoduje, że „Invincible” świetnie się czyta. Tak jak poprzednio dostajemy gigantyczną wręcz ilość dodatków ‒ szkiców, scenariusza, okładek i kilku innych elementów.
Wspomniałem już na samym początku o tym, że „Invincible” (zresztą nie tylko ten tytuł) ma pewne cechy telenoweli. Niektórzy mogliby odczytać to jako zarzut, ja jednak chciałem podkreślić tę… stabilność, powtarzalność serii. Jak twierdziłem zresztą na początku. To jest coś, co można cenić i ja to robię. Nie mam nic przeciwko wracaniu do serii komiksowej, po której wiem, czego się spodziewać i za każdym razem czyta się ją świetnie. Przynajmniej póki co!
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunek: Ryan Ottley
Tłumaczenie: Agata Cieślak
Wydawnictwo: Egmont
3/2019
Tytuł oryginalny: The Ultimate Collection, Vol. 3
Wydawca oryginalny: Image Comics
Rok wydania oryginału: 2007
Liczba stron: 336
Format: 170×260 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788328142121
Wydanie: I
Cena z okładki: 99,99 zł