Jeśli jesteś miłośnikiem gatunku superhero, a jeszcze nie czytasz „Invincible”, to powinieneś jak najszybciej naprawić swój błąd. W czwartym tomie zbiorczym dobijamy do 47. zeszytu i o dziwo seria wciąż nie traci na jakości. Rozwija się w równym tempie, a odpowiednio rozłożone zwroty akcji przyjemnie zaskakują. Kirkman się spisał, a i towarzyszący mu rysownicy wiedzą, co robią.
Mark Grayson coraz lepiej odnajduje się w roli superbohatera, niezaprzeczalnie dzięki temu, że zdobywa coraz więcej doświadczenia. Oj tak, Invincible ma ręce pełne roboty. Niestety w życiu prywatnym już nie jest tak gładko, a i dziedzictwo pozostawione przez ojca przypomina o sobie. Najlepsze jest to, że wszystko to jest podane w sposób tak przyjemny, że te 12 zeszytów pochłania się niemal w mgnieniu oka.
Wariacja na temat potwora Frankensteina
W tym tomie Invincible staje do walki z D.A. Sinclairem, twórcą Reanimenów, oraz jego nekro-cybernetycznymi tworami. Żywymi trupami, a czasem na skraju życia, podrasowanymi technologią, które posłusznie wypełniają rozkazy szaleńca bez skrupułów. Motyw znany i zdawałoby się ograny,
Ba, w końcu to podstawa książki uznawanej za prekursora gatunku SF ‒ „Frankensteina” autorstwa Marry Shelley. I chociaż od początku XIX wieku motyw ten był przetwarzany wielokrotnie, to jednak Kirkmanowi udało się wycisnąć z niego coś nowego. Oczywiście z dużą dawką akcji, a pojawiające się w tej części historii elementy dramatyczne zasiewają ziarno dla kolejnej odsłony dramatu związanego z kwestią człowieczeństwa.
Sporo, już tylko tym wątkiem można by obdzielić sporo serii, którym brakuje polotu. Tymczasem to tylko ułamek z tego, co serwuje nam 4 tom zbiorczy „Invincible”. Z najistotniejszych motywów zdecydowanie warto wyróżnić jeszcze ten z kosmiczną inwazją. Pamiętacie Marsjan walczących z małymi, paskudnymi, różowymi najeźdźcami z kosmosu? Wątek ten nie tylko powraca, lecz także staje się jednym z ważniejszych. Mark wraz z częścią drużyny Strażników Planety wyrusza na Marsa, by się z nimi zmierzyć, i fakt ten wykorzystuje pewna banda złoczyńców. Przypuszczają oni atak na bazę nuklearną, który ma tragiczne konsekwencje.
Świetne wykorzystanie formy
To nie wszystko, fabuła komiksu jest znacznie bogatsza, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że czytając te 12 zeszytów naraz w zbiorczym wydaniu, nie mamy żadnych powtórek, ponownych niepotrzebnych wprowadzeń. Stron wyjaśniających coś, co przed chwilą przeczytaliśmy.
Wiadomo, najpierw wychodzą zeszyty, czasem z dużą przerwą, dlatego czytelnik może potrzebować pewnego przypomnienia. Jednak gdy czytamy wydania zbiorcze, widać, jak czasem fabuła serii traci z powodu podporządkowania tej formie. Widać, że dałoby się wycisnąć z tych stron więcej, co Kirkman nam udowadnia właśnie w „Invincible”. Ta seria jest kwintesencją gatunku. Świetnie serwuje nam wszystko, co w rajtuzowej telenoweli najlepsze, cały czas podtrzymując napięcie.
To chyba naprawdę najlepsze superhero
Jednak porządne wykorzystanie formy i reguł gatunku to niejedyna zaleta tej serii. Kolosalne znaczenie ma konsekwencja. Zarówno od strony scenariusza, który jest dobrze prowadzony – ziarno zasiane zawsze będzie do czegoś prowadziło, jak i warstwy wizualnej. Jedną z wielu wad serii superbohaterskich są stosunkowo często zmieniający się rysownicy. W „Invincible” mamy tę przyjemność stałości. Cały czas serię rysuje Ottley, którego kreska świetnie sprzedaje fabułę. Jest przejrzyście, schludnie, ale jednocześnie z odpowiednim poziomem szczegółów.
Jakość wydania się nie zmieniła. Dostajemy 12 zeszytów w twardej, lakierowanej oprawie, a do tego porządną galerię okładek, szkicownik oraz fragment rozpisanego scenariusza. Wszystko, co pozwala nam zajrzeć za kulisy powstawania komiksu i lepiej poznać to, jak powstaje tego typu seria.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Wydanie: 2019
Seria/cykl: INVINCIBLE
Scenarzysta: Robert Kirkman
Ilustrator: Ryan Ottley
Tłumacz: Agata Cieślak
Typ oprawy: twarda
Data premiery: 19.06.2019