„Martwa woda” przynosi odpowiedzi na wiele ważnych pytań. Poznajemy dalszy ciąg historii z poprzedniego zeszytu ‒ to pierwszy raz, gdy w „Wydziale 7” kolejność czytania naprawdę ma znaczenie. Tym razem autorzy zajęli się zdawałoby się ogranym motywem zombie, ale wyszło całkiem zgrabnie i intrygująco. No i dowiadujemy się, skąd pochodzi mit czarnej wołgi. Choćby za to – czapki z głów.
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że boję się o to czy nie jest za mało obiektywny, bowiem uwielbiam tę serię. Dlatego postaram się trochę docisnąć, bardziej niż powinienem. Zanim to jednak zrobię, napiszę, dlaczego „Wydział 7” zdaje się być skrojony idealnie pod mój gust. To póki co świetnie napisana historia, której autorzy z zeszytu na zeszyt jeszcze bardziej mnie zachwycają. Od dawna marzyłem o dobrym komiksie z pogranicza horroru, thrillera i fantastyki naukowej osadzonym w polskich realiach. I to co dostałem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Bo panowie autorzy, Tomasz Kontny i Marek Turek, jeszcze sami sobie podnoszą poprzeczkę tym, jak nawiązują w każdym zeszycie do prawdziwych wydarzeń czy też popkultury.
Martwa woda dobrym zeszytem jest, ale…
Jednak wspomniałem, że chcę tym razem nie chwalić, ale trochę docisnąć. „Martwa woda”, chociaż świetna, jest dla mnie chyba najsłabszym zeszytem serii. Nieznacznie, to wciąż przynajmniej 7/10, ale po prostu najbardziej widać tu pewne problemy, o których napomknąłem przy okazji recenzji poprzednich trzech zeszytów.
Po pierwsze, zeszytowa forma. Jakże brakuje mi czasami tych kilku dodatkowych stron, by akcja mogła zostać lepiej zawiązana lub wymiana zdań między postaciami mogłaby być ciut płynniejsza. Chociaż lekka sztywność dialogów, ich rytm, może być pewnie odwołaniem do takich klasyków jak „07 zgłoś się” czy też „Kapitan Żbik”. Niemniej, nie wychowałem się na nich, więc ta forma do mnie nie do końca przemawia. Powiedzenie, że jest „po łebkach”, to zdecydowanie za mocno, bo tak nie jest, ale mam ochotę na więcej. Na lepsze poznanie postaci, członków Wydziału 7, ich charakterów. Poprzez dialogi właśnie.
Po drugie, zmiana artystów. O ile na rzecz zmiany artystów z zeszytu na zeszyt można znaleźć argumenty, m.in. pozwala to inaczej spojrzeć na świat i bohaterów, to dla mnie osobiście jest to jednak mały problem. Klimek, rysując „Żywą wodę”, był bardziej skrupulatny niż Adler jest przy „Martwej wodzie”. Brakuje mi trochę jego detali i głębi, chociaż i tam nie zawsze było z tym idealnie. Nie twierdzę przy tym, że Adler brzydko rysuje. Ma on świetne oko do scen akcji, ale brak szczegółów przeszkadzał mi np. przy masowej scenie z żywymi trupami. Pewnie nie miałbym z tym żadnego problemu, gdyby od początku serii był jeden rysownik. Po prostu lubię stałość.
Tajemnica czarnej wołgi
Pomimo moich powyższych zastrzeżeń muszę podkreślić, że „Martwa woda” to wciąż kawał dobrej lektury. Za krótkiej jak dla mnie, ale wciągającej i trzymającej w napięciu. Pomysł Kontnego, by epidemię czarnej ospy we Wrocławiu wykorzystać jako przykrywkę służb w walce z tajemniczą zarazą, jest świetny. Poprowadzenie akcji też zasługuje na pochwałę. Pomimo tego, że mam wspomniany niedosyt, chociaż jest szybko, to jednak zaliczyliśmy wszystkie najważniejsze punkty budowania napięcia w taki sposób, że zamknięcie akcji w wiosce jest całkiem satysfakcjonujące.
Czekam wciąż na piąty zeszyt, jestem ciekaw, czy i jak wątek z końca „Martwej wody”, w której główną rolę odgrywa czarna wołga, będzie kontynuowany. Nawet jeśli napisano go tylko po to, by odwołać się do jednej z najsłynniejszych polskich miejskich legend, to nie będę miał pretensji. Jeśli to tylko pojedyncze puszczenie oka do czytelnika, to i tak mistrzowskie. Gdybym bawił się w ocenę liczbową, to pomimo moich uwag, wciąż dałbym wspomniane 7/10. Zdecydowanie warto.
Scenarzysta: Tomasz Kontny
Ilustrator: Robert Adler
Wydawnictwo: Ongrys
Seria: Wydział 7 (#4)
Format: 170×246 mm
Liczba stron: 32
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788365803580
Data wydania: 4 listopad 2019
Numer katalogowy: 409911