Die, tom 2 - okładka

Die, tom 2 – okładka

Drugi tom serii Die Kierona Gillena, Stephanie Hans i Claytona Cowlesa przynosi nowe rozwiązania, które ostatecznie zachęciły mnie do tej serii. Właśnie ukazał się na naszym rynku dzięki Non Stop Comics.

Interesujący pomysł, ale…

Czytałem dużo dobrego o tej serii, ale pierwszy tom mnie nie zachwycił. Cały koncept, chociaż dość ciekawy, za bardzo śmierdział mi pewnym podgatunkiem komiksów z lat osiemdziesiątych. Mianowicie komiksami fantasy, które de facto były ilustracjami kampanii rozgrywanych przez autorów w Dungeons & Dragons. Nawet jeśli nimi nie były, to sprawiały takie wrażenie.

Dostajemy ścisłe trzymanie się klas postaci i innych zasad rodem z podręcznika Mistrza Gry. Brakowało tylko umieszczanych pomiędzy panelami wyników rzutów kośćmi, które określają miarę sukcesu działań postaci.

Wszystkiego po trochu

Die z początku wydawało się trochę inteligentniejszym podejściem do takiego konceptu. Świat przedstawiony to pomieszanie z poplątaniem różnych wątków i motywów oraz gatunków. Trochę przypominało to komiks będący ulepszonym przez pisarskie doświadczenia autora konceptem z czasów nastoletnich.

Mamy więc trochę nazewnictwa inspirowanego prawdziwymi krajami. Trochę bardziej typowych fantastycznych nazw. Do tego koncepcje rodem z fantasy i odrobinę science-fiction. Poza tym chyba nie ma bardziej młodzieżowej fantazji od tej, żeby znaleźć się w jakimś swoim wymyślonym, fantastycznym świecie i przeżywać tam różne przygody. To właśnie robią bohaterowie. Wchodzą do gry role-playing.

Wtem!

Pewnie zapomniałbym o serii i z chęcią pozbył się jej na rzecz kolegów z redakcji, gdyby autor nie zaczął wplatać w nią rodzeństwa Brontë. Z początku wydawało mi się, że to po prostu kolejny element wrzucony do kotła tworzącego świat przedstawiony. Bo skoro gra to pomysł nastolatków, to dlaczego nie wrzucić do niej absolutnie wszystkich swoich fascynacji kulturowych.

Gdy poszukałem głębiej, okazało się, że świat gry, do której trafili bohaterowie, jest w dużej części oparty na młodzieżowej twórczości sióstr Brontë i ich brata. To tłumaczy przynajmniej niektóre elementy świata przedstawionego.

Ta zabawa ma jednak jakiś sens

Mamy więc ciekawe nawiązanie do niezbyt znanej części twórczości klasyków literatury. Wybornie. Do tego autorzy (a przynajmniej jedna z nich) pojawiają się w komiksie. Jeszcze lepiej. Stawia to kilka pytań na temat natury samej gry i jej elementów. Na ile to twórczość bohaterów, a na ile dzieło wcześniejsze, które zaczęło żyć własnym życiem.

W idealnym świecie teraz siadłbym do lektury Brontëowskich juweniliów i przeanalizował dokładnie relacje pomiędzy nimi i Die oraz ewentualny metakomentarz Gillena. Z esejów w materiałach dodatkowych wynika, że autor scenariusza nie zajmuje się tymi tematami (literatura, gry RPG) przypadkiem. Niestety nie mam tyle czasu, żeby to zbadać dokładniej, ale sądzę, że jest to ciekawy trop interpretacyjny.

W każdym razie sprawia, że seria pod warstwą rozrywkową (przygody w obcej krainie) ma też coś więcej do zaoferowania. Do tego można dodać też temat upływu czasu i relacji starszych już bohaterów z ich nastoletnimi fantazjami (postaciami, jakie przyjmują w grze, i ich działaniami).

Cyfrowe rysunki

Stephanie Hans rysuje Die na komputerze. Nie jest to problem. Podobają mi się projekty bohaterów i świata. Każda postać jest na tyle wyrazista, że można ją odróżnić od innych. Niestety wiele elementów tła, strojów jest szaroburych. Wydaje mi się, że rysowniczka dąży do w miarę realistycznego oświetlenia i kolorystyki, ale przez to niektóre sceny są słabo czytelne. Nie wiem, czy to wina palety, jaką stosuje, czy też może wykorzystania domieszki czerni w cieniowaniu, czy jeszcze czegoś innego. W połączeniu z rozmytymi tłami nie zawsze to dobrze wygląda, a postacie często się z nimi zlewają. Dobrze, że niektóre mają kontrastujące z resztą kolorystyki elementy stroju. Jednak moim głównym zarzutem względem rysunków jest to, że wszystko zdaje się mieć taką samą fakturę.

Z drugiej strony niektóre magiczne wyładowania i generowane przez nie efekty świetlne bardzo mi się podobają. Poprzez bardzo barokowe oświetlenie niektórych scen (silne kontrasty) cały komiks ma bardzo fajny klimat.

Drugi tom pobudził mój apetyt po średnio ciekawym otwarciu serii. Głównie za sprawą elementów meta- i intertekstualnych oraz interesującej zabawy mało znanymi dziełami kultury. To znacznie fajniejsze niż wrzucenie do swojego komiksu Draculi albo Cthulhu. Fabularnie Die interesuje mnie znacznie mniej, ale kto wie, co przyniesie tom trzeci. Może przekona mnie również pod tym względem.

Konrad Dębowski