Niesamowita opowieść o Lady Hellaine powraca wraz z kolejną częścią „Mercy”. Drugi z sześciu tomów tej miniserii okazuje się być równie traumatyczny, co hipnotyzujący. Czy scenarzystka i ilustratorka Mirka Andolfo utrzymała poziom „Damy, mrozu i diabła”?
Pierwsza część tej opowieści zakończyła się w momencie, gdy nasza tajemnicza dama dotarła do mieściny pośrodku pustkowi, czyli do Woodsburgha. Powód jej przybycia jest wciąż utrzymywany w tajemnicy przed czytelnikiem. Ale nie tylko jej obecność wzbudza niepokój wśród mieszkańców.
W mieście od ponad dekady dochodzi do wydarzeń, które wprawdzie trzymane są w tajemnicy, ale jednak odciskają piętno na wszystkich jego mieszkańcach. Pętla śmierci i zdrady zaciska się coraz mocniej. A jako że historia lubi się powtarzać, przybycie Lady Hellaine zwiastuje taki właśnie scenariusz.
Potęga scenariusza „Mercy”
Do opowiadanej historii można podejść na dwa sposoby. Możemy postrzegać ją jako jedną wielką rozbudowaną intrygę. Albo też jako zbiór wielu różnych pomniejszych opowieści, między którymi jeszcze nie widzimy powiązań. Ale do czasu, gdyż z każdą kolejną stroną wiemy coraz więcej.
Sama historia opowiadana jest z różnych perspektyw, co jest dosyć ciekawym zabiegiem, umożliwiającym niespodziewane odkrywanie istotnych dla opowieści kart, ale też zaciemnianie i odwracanie uwagi czytelnika.
Intryga związana z Lady Hellaine nabrała tempa w drugim tomie, taki był pewnie zamysł autorki. Moje zainteresowanie wzbudziło pokazanie powiązań, jakie ta tajemnicza postać okazuje się mieć z różnymi mieszkańcami mieściny. Jestem ciekawy, jak to się rozwinie w kolejnych częściach komiksu.
Muszę jednak wspomnieć, że w porównaniu z pierwszą częścią opowieści zdecydowanie wzrosła liczba scen grozy i horroru. Seria pokazuje w końcu swoje prawdziwe oblicze. Każda z graficznych ekspozycji przemocy ma jednak swoje mocne uzasadnienie w fabule.
„Mercy” obrazem stoi
Mimo iż Mirka Andolfo jest główną osobą, która pracuje nad rysunkami w „Mercy”, nie mogę nie wspomnieć o innych, którzy odcisnęli swoje piętno na tym dziele. Mamy więc tutaj Gianlucę Papiego, odpowiedzialnego za kolory, a także Fabio Amelię, który zajął się liternictwem. Efektem pracy całej trójki są spójne i po prostu znakomite rysunki.
Jeśli miałbym określić styl graficzny tej opowieści, na usta ciśnie mi się słowo: elegancki. To powoduje, że sceny grozy są tym bardziej szokujące i intensywne. Sposób, w jaki narysowane są potwory obecne w historii, jest dziwnie urzekający, ale pasuje do całości serii.
Kolorystyka natomiast jest czymś, co wybija się na pierwszy rzut oka. Wszystko, począwszy od dyskretnych i delikatnych detali kobiecych strojów, na klimatach grozy skończywszy, jest niezwykle miłe dla oka. Jednocześnie powoduje, że niejednokrotnie łapałem się na tym, że zamiast poznawać historię, przyglądałem się przez kilka minut pięknym rysunkom.
Na koniec zostawiłem liternictwo. Odpowiednie czcionki i ich wplecenie w kadry komiksu mają konkretne zadania. Czytelnik ma zwrócić uwagę właśnie na te najmniejsze detale. Jednocześnie zupełnie się nie wybijają i nie są elementem dominującym na obrazach.
Kilka słów podsumowania
Tom drugi „Mercy” jest dramatyczną i pełną suspensu kontynuacją serii. Wszystko, historia i rysunki, pokazuje, że komiks może być jednocześnie elegancki i przerażający. Mimo że opowieść wciąż się rozwija, a do końca pozostały jedynie cztery tomy, jestem przekonany, że dostaniemy jeszcze kilka mocnych ciosów w szczękę. Jeśli wszystko będzie co najmniej na takim poziomie jak tom drugi, o całość jestem spokojny.
Michał „Emjoot” Jankowski