Daniel Warren Johnson jest jednym z najlepszych współczesnych twórców komiksu amerykańskiego. Dlatego bardzo cieszy, że wydawnictwo Nagle Comics na samym początku działalności sięga po jego najnowszy komiks Do a powerbomb! (pl. Z całej pety!).
W sieci pojawiły się jakieś animozje dotyczące tłumaczenia tytułu. Sam przetłumaczyłbym go inaczej, ale jego obecna forma mi nie przeszkadza. Z grubsza oddaje zamysł oryginału. W ogóle wolałbym, żeby więcej tytułów i nazw własnych dających się przetłumaczyć na polski tłumaczono, zamiast pozostawiać w oryginale. Obco brzmiące słowa zawsze dodają aury tajemniczości czemuś, co w oryginale może brzmieć całkowicie zwyczajnie lub wręcz głupio.
Nowy komiks Daniela Warrena Johnsona!
Jednak nie jest to czas i miejsce na dyskusje lingwistyczne, bo oto dostajemy świeży komiks od Daniela Warrena Johnsona. Swój egzemplarz odebrałem jakieś dwa tygodnie temu w Atom Comics. Nie mogłem się doczekać, bo plansze z poszczególnych zeszytów udostępniane w sieci wyglądały rewelacyjnie. Johnson rysuje bardzo dynamicznie, co już mogliśmy zobaczyć w polskim wydaniu Wonder Woman: martwa Ziemia. Dynamika jest bardzo istotna, bo omawiamy tomik dzieje się w świecie wrestlingu.
DWJ, jak sam wspomina we wstępie, nie interesował się wrestlingiem jako dziecko. Dopiero gdy już rysował komiksy, nie mogąc spać przez malutką córkę, zaczął oglądać rozgrywki. O ile dobrze pamiętam, zaczął od New Japan Pro Wrestling, więc nie mógł trafić lepiej. W przeciwieństwie do napakowanych sterydami osiłków z WWE (największa amerykańska federacja) japońskie mecze (i meksykańskie) charakteryzują się dużo większą liczbą popisów akrobacyjnych. Wsiąknął całkowicie. Do tego stopnia, że kilka razy widziałem zdjęcia z trybun w jego social mediach.
Tylko wrestling jest prawdziwy!
Nie ma się czemu dziwić, bo jest to porywająca rozrywka. Mężczyźni i kobiety w kolorowych trykotach skaczący z kilkumetrowych wysokości, okładający się krzesłami, stołami i rzucający sobą nawzajem. To robi wrażenie. Prawie jak superbohaterowie na żywo. Poza tym jest to też świetne medium do opowiadania historii. Zapaśnicy odgrywają postacie. Wchodzą w sojusze, nienawidzą innych. Grają fair lub nie. To wszystko porywa widzów. Nawet pomimo tego, że większość dobrze wie, że jest to tylko aktorstwo, a za kulisami najwięksi wrogowie są często dobrymi kumplami. Ciosy i rzuty też są do pewnego stopnia markowane. Jednak to wszystko wymaga ogromnych i różnorodnych umiejętności.
Skok z kilku metrów z oponentem, który waży ponad sto kilo, nad głową na rozłożoną obok ringu drabinę dla większości z nas skończyłby się wycieczką do szpitala albo na cmentarz. A wrestlerzy, zwłaszcza z mniej popularnych federacji, potrafią rozegrać kilka wymagających pojedynków w tygodniu. Na najwyższym poziomie wypadki są sporadyczne. Wciąż jednak do nich dochodzi. Takie niefortunne zdarzenie rozpoczyna akcję Z całej pety! Matka głównej bohaterki, Yua, traci przytomność po uderzeniu w ring wskutek poślizgnięcia się jej oponenta i niedługo potem umiera. Wiele lat później Lona sama chce zostać wrestlerką. Jednak nie może wyjść z cienia matki oraz zyskać aprobaty ojca, który wciąż nie pozbierał się po śmierci żony. Z pomocą przychodzi szemrany nekromanta, który zaprasza ją na międzygalaktyczny turniej wrestlingu. Nagrodą jest spełnienie dowolnego życzenia.
Międzygalaktyczy turniej wrestlingu
Ponieważ jest to turniej par, Lonie udaje się zwerbować Cobrasuna, wrestlera, który walczył z jej matką i przez którego błąd zginęła. Nie zastanawiając się zbytnio, wkraczają w portal, by stanąć w szranki z wojownikami z każdego zakątka wszechświata. Gros komiksu stanowią więc fenomenalnie narysowane sceny akcji. Turniej to podstawa większości mang shounen. Od razu przychodzi na myśl Dragon Ball. Jednak gdyby Z całej pety! było mangą, to musiałoby mieć z 15 tomów. Walki byłyby rozciągnięte na kilkadziesiąt stron i dowiedzielibyśmy się o historii i motywacjach każdego z oponentów. Wystarczy spojrzeć na Battle Angel Alita: Last Order, gdzie wielki turniej zajmuje prawie całą drugą połowę serii i dostajemy ponad tom retrospekcji z historią życia Caeruli.
Takie podejście ma swoje plusy, ale DWJ stawia na krótszą, bardziej zwartą historię, która opowiada o Lonie, jej rodzinie i uczuciach targających nią po stracie matki. Bez wypełniaczy i przeciągania. Motywacje innych postaci są jedynie zasygnalizowane. Najczęściej są równie szczytne i warte uwagi co ta, która ściągnęła tam Lonę. Autor jednak nie dekoncentruje czytelnika i nie rozprasza jego uwagi. Pomimo dużej ilości akcji to głównie kameralna, intymna historia rodzinnej tragedii.
Komiks pełen akcji, ale też serca i emocji
DWJ bardzo dobrze wie, jak pisać takie opowieści. Bierze na warsztat interesujący i absurdalnie brzmiący koncept. Międzywymiarowy turniej wrestlingu. Jastrząb-cyborg przyzwany przez miłośnika metalu (Murder Falcon). Wojownicze plemiona na latających wyspach (Extremity). W jego ramach umieszcza historie ludzi pełne emocji, serca i ciepła. Jeśli pod koniec nie będziecie przynajmniej na granicy łez, znaczy to, że jesteście robotami pozbawionymi uczuć. Ja niby jestem, ale każdy komiks tego twórcy sprawia, że odzywa się moja ludzka natura.
Jak już wspominałem, komiks jest świetnie rysowany i kolorowany. DWJ i Mike Spicer to zgrany zespół. Ten pierwszy zapewnia dynamiczne kadrowanie i rysunki, ciekawe punkty widzenia oraz kompozycje. Widać, że naoglądał się sporo wrestlingu, bo wie, jak pokazać poszczególne ruchy w interesujący i ekscytujący sposób. Również projekty postaci i strojów wyglądają autentycznie, tak też brzmi slang, jakim się posługują. Przykładowo, Necroton wygląda dokładnie tak jak połączenie komentatora z oślizgłym promotorem czy „menedżerem” z faktycznego wrestlingu. Kościsty słabeusz w kolorowym, krzykliwym stroju, emanujący przebiegłością, a nie siłą. Gość tego typu podkręca atmosferę w ringu. Lży i wyśmiewa oponentów swoich zawodników. Stosuje chwyty poniżej pasa pomagające jego silniejszym kumplom. Za co często słusznie dostaje łomot ku uciesze widowni.
Stały zgrany zespół współpracowników
Kolory Spicera są żywe i nasycone. Takie jak powinny być w opowieści o wrestlingu i w komiksach superbohaterskich w ogóle. Zbyt wielu twórców sili się na realizm i wychodzą szarobure potworki, które ciężko się czyta. Poza tym kolor i rysunki nie walczą ze sobą, a współgrają. Często w innych komiksach kolorysta próbuje osiągnąć jakiś efekt (np. zacienienia pewnych obszarów), który już otrzymano tuszem. Do tego dochodzi liternictwo Rusa Wootona, który świetnie wkomponowuje onomatopeje w rysunki Johnsona.
Uwielbiam komiksy Daniela Warrena Johnsona i bardzo się cieszę, że kolejny jest dostępny po polsku. Każdy jego autorski projekt jest pełen pasji do komiksowego medium, ale też przedstawianego aspektu popkultury. Czy to heavy metal, czy wrestling, w komiksach tego autora zawsze czuć jego zaangażowanie i entuzjazm. Jest nim w stanie zarażać nawet czytelników, którzy nie byli wcześniej zainteresowani tymi tematami, bo opowiada poruszające i emocjonujące historie.
Dziękujemy wydawcy za przekazanie egzemplarza do recenzji
Konrad Dębowski