ASTERIKS I OBELIKS. MISJA: ANIMACJA!


Asteriks bez dwóch zdań wybił się najdalej ze wszystkich znanych franko-belgijskich komiksów… A być może nawet i europejskich. Choć albumówjest raptem trzydzieści-cztery – z czego dwa to tak naprawdę zbiory rysunków i krótkich historii, a o jednym fani wolą nie rozmawiać – zostały przetłumaczone na każdy możliwy język i po dziś dzień rozchwytywane są przez rosnące rzesze fanów – z wyjątkiem jednego, o którym już nie wspomnę. Wszystko pięknie, lecz jak papierowe przygody Asteriksa zdały egzamin w animacji? Rzućmy okiem…

To w sumie zabawne, że to „najuboższemu” z animowanych „Asteriksów” towarzyszy najciekawsza historia o jego powstaniu. „Asteriks Gal” (początkowo robiony jako film telewizyjny, później jako kinowy) powstał raptem osiem lat po opublikowaniu pierwszego komiksu na ramach pisma „Pilote” i stanowi jego sztywno trzymającą się adaptację. Zdumienie budzi, jak szybko filmowcy zainteresowali się przelaniem dziejów galijskiego wojownika na ekran, a na pewno budzić musiało u jego autorów, gdyż o filmie dowiedzieli się, gdy był już skończony, a obaj siedzieli na pokazie przedpremierowym-niespodziance, w dodatku będąc niebawem poinformowanymi, że w planach jest już kontynuacja, będąca adaptacją drugiego albumu – „Asteriks i złoty sierp”.

Choć twórcy filmu uważali swoje dzieło jako idealną odpowiedź na zachodnie produkcje Disneya, ojcowie Asteriksa – Goscinny i Uderzo, nie zamierzali ukrywać niezadowolenia. Film nie dość, że powstał bez ich zgody, był po prostu marny! Poziom animacji niewiele był lepszy od tej z amerykańskiej kreskówki „Rocky i Łoś Superktoś”, a nie licząc bezpośrednio wziętych z pierwowzoru dialogów, całość była napchana głównie dosyć infantylnymi wstawkami. Koniec końców, zamiast ciągnąć sprawę po sądach, Goscinny i Uderzo, jako ludzie dosyć dyplomatyczni (i jakby nie patrzeć, mający poczucie humoru), zaproponowali przymrużyć oko, jeśli dostaną kontrolę nad kolejnym projektem, który w wyniku developmentu z adaptacji albumu „Asteriks i złoty sierp” przekształcił się w „Asteriks i Kleopatra” (1968).

Był to pierwszy raz, gdy Rene Goscinny dostał szansę sprawdzić się w roli twórcy filmowego (nie raz później miał okazję wykazać się w roli twórcy, zarówno pełnometrażowych animacji, jak i filmów fabularnych) i co tu wiele mówić, jako debiut jest bardziej niż przyzwoity. Choć podobnie, jak wcześniejszy film „Asteriks i Kleopatra” jest wierną adaptacją komiksu, większość humoru stanowią zupełnie nowe żarty, dzięki czemu obeznani z pierwowzorem fani czują powiew świeżości, a nowe gagi są o tyle trafne, że robione pod język filmowy – w końcu po co na siłę próbować wcisnąć nieprzetłumaczalny na film gag z Egipcjanami mówiącymi hieroglifami, jak można w ich miejsce wstawić lawinę zupełnie nowych? Niektóre zmiany są jednak zastanawiające. Na ten przykład banda dobrze znanych i lubianych z komiksu piratów zostaje niespodziewanie zastąpiona zupełnie nową załogą morskich rozbójników. No, cóż… Nie każdy o tym wie, lecz trójka asteriksowych piratów zaczęła jako parodia franko-belgijskiego komiksu „Barbe Rouge” i choć z czasem przerosła ona sławą oryginał, fakt-faktem, że dla ówczesnych francuskich fanów humor postaci brał się głównie z tego, że byli oni właśnie przerysowanym odbiciem powszechnie znanych bohaterów tegoż. Być może autorzy uznali, że poza granicami Francji nikt nie zrozumie, co reprezentują te postacie, a może nie chcieli nachalnie kontynuować zarobienia na czymś, co jest przeróbką czyjegoś innego sukcesu… Choć odkładając te rozważania na bok, zapewne po prostu chcieli, by piraci wyglądali dla odmiany groźnie… To jest, aż do momentu, gdy Asteriks i Obeliks przetrzepią im, jak zwykle, skórę, nie zapominając o tradycyjnym zatopieniu statku…

Kolejnym animowany „Asteriks” powstał prawie dekadę później i po dziś dzień uważany jest w fanowskich środowiskach za jedną z najlepszą odsłon… Mowa tu o dziele znanym jako „Dwanaście prac Asteriksa” (1976)!

W przeciwieństwie do innych adaptacji, nie jest to próba przełożenia konkretnego albumu, lecz stworzona od podstaw zupełnie nowa historia. Można dopatrzyć się tu swego rodzaju asteriksowego elseworldu – przede wszystkim Rzymianie nie mają zielonego pojęcia, że Galowie posiadają napój magiczny! Konsekwencje są proste. Otóż cały Rzym gada o tym, jak to możliwe, by garstka chłopów trzymała w szachu potężne armie Cezara, więc z uwagi na obecną mentalność, wnioski nasuwają się same – muszą być bogami…. Albo przynajmniej pół-bogami, jak Herkules, co nie zmienia faktu, że sytuacja jest mało pocieszająca. Cezar, jako jedyny, zachowuje zdrowy rozsądek i chcąc przekonać senat, jak absurdalne są ich podejrzenia, wystawia wodzowi Asparanoiksowi wyzwanie – jeśli mieszkańcy osady wykonają wyznaczone przez niego dwanaście prac, które, jak twierdzą wszyscy, w stanie są wykonać tylko bogowie, Rzym się podda, jeśli nie podda się osada. Pomysł nie taki absurdalny, gdyż Cezar szczerze wątpi, by galijskim bohaterom udało się wykonać choć jedno zadanie, jednak, jak się okazuje, dla Asteriksa i Obeliksa nie ma rzeczy niemożliwych…

Jakby nie patrzeć, pomysł na przygodę Asteriksa dosyć kontrowersyjny, chociażby z tego powodu, że mimo magicznych napojów druidów i okazyjnych fantastycznych elementów i anachronizmów, w świecie Goscinnego i Uderzo były zawsze zachowane realia historyczne i, jakby nie patrzeć, geograficzne, natomiast w filmie Asteriks i Obeliks pokonują trasę wioska-Rzym w mniej niż dwadzieścia-cztery godzinny i to jeszcze z postojami na przygody… W komiksie, zgodnie z rzeczywistością, zajęłoby im to całe tygodnie. Świat w filmie nie tylko prezentowany jest jako o wiele bardziej odrealniony, czemu chwilami towarzyszy dziwna nutka mistycyzmu, ale i pełny w takie nie-asteriksowe elementy jak duchy, bogowie, gadające kościotrupy, syreny, magowie i „bestie”…

Wszystko to by zapewne nie wypaliło i byłoby jedną wielką kompromitacją dla świata Asteriksa, gdyby nie fakt, że twórcy filmu to raz jeszcze ci sami autorzy, którzy robili komiks i z należytą subtelnością pozwolili dla odmiany odpuścić sobie swoje typowe schematy i popuścić wodza wyobraźni. W sumie mogli sobie na to pozwolić, gdyż seria ich była wtedy w pełnie rozkwitu i mierzyła do coraz bardziej starszych czytelników. Humor Goscinnego jak zwykle ocieka błyskotliwością i to w każdej możliwej formie – od przekomicznych dialogów i drobnych wizualnych żarcików, po prześmiewcza satyrę, której młodszy widz nie załapie, to jest, aż przyjdzie mu w dorosłym wieku załatwić jakąś „drobną formalność administracyjną” (kto oglądał film, wie o czy mówię). W sumie seans filmu jest równie satysfakcjonujący, co lektura dwóch czy trzech albumów, a mimo bardziej „mitologicznego” podejścia do Asteriksów pełno w nim typowych anachronizmów, aluzji historycznych i, co ciekawe, to chyba jedyna adaptacja przygód Asteriksa, gdzie padają typowe dla niego łacińskie cytaty i podobnie, jak w oryginale francuskim, twórcy nie bawią się w odnośniki – albo ktoś zna cytat, albo nie i choć być może ktoś uznałby to za pretensjonalne, przynajmniej widać, że nie próbowali robić dzieła pod dzieci.

Na uwagę zasługuje przedstawienie postaci samego Asteriksa. Wielu fanów niekiedy skarży się, że to Obeliks kradnie cały „show”, podczas gdy tytułowy bohater nic nie, robi poza przynudzaniem. Tu jest inaczej – nie tylko wszystkie najlepsze teksty należą do Asteriksa, ale przez całą długość trwania filmu prezentuje on serię przekomicznych i wręcz genialnych forteli, które pomagają rozwiązać poszczególne przeszkody. Największą wadą filmu jest niestety ostatnie pięć minut… Nie chcę zdradzać tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli, ale powiedzmy tylko, że Goscinny i Uderzo najwyraźniej uznali porzucić wszelakie schematy i postanowili zrobić kompletne przeciwieństwo tego, czego oczekują po nich fani. Z jednej strony dowcip faktycznie dobijający, z drugiej totalnie niszczący status quo asteriksowego świata i niestety wiele osób odebrało zakończenie bardziej jako bluźnierstwo niż ironiczny pstryczek w nos dla fanów. Koniec końców film, choć nie odebrany najlepiej, po dziś dzień cieszy się kultową popularnością wśród fanów.

Kolejne animacje powstały już po śmierci Goscinnego, lecz nim do nich przejdę pozwolę zrobić sobie wzmiankę o jego fabularnym filmie „Deux romains en Gaule”, który dzieje się w tym samym uniwersum, co przygody Asteriksa i opowiada o losach pary Rzymian wyruszających na wakacje do Galii. Film, choć praktycznie zapomniany, puszczony był po wielu latach w trzydziestą rocznicę śmierci Goscinnego w 2007 roku. Co do ciekawszych aspektów, zawiera on krótką animowaną sekwencję, w której pojawiają się Asteriks z Obeliksem (rysowani w tej samej konwencji co „Asteriks i Kleopatra”), w jednej scenie dwaj Rzymscy protagoniści wpadają na postać będącą ewidentnie Panoramiksem, a sam Goscinny pojawia się w nim w roli galijskiego kelnera.

Warto też zaznaczyć, że za życia Goscinny miał w planach produkcję animowanego serialu o solowych przygodach Idefiksa (o którym nic nie wiadomo ponad to, że gdzieś najwyraźniej istnieje jakiś jego fragment), a nim powstała pierwsza fabularna odsłona, plany własnej wizji aktorskiego Asteriksa dyskutowali z twórcami Luis de Funes i Claude Lelouch, których wizje jednak ponoć, za bardzo odchodziły od pierwowzoru literackiego (Asteriks bez wąsów? No, panie de Funes, nie przesadzajamy…)

„Asteriks kontra Cezar” powstał w 1985 roku i łączy całkiem sprawnie albumy „Asteriks Legionista” i „Asteriks Gladiator’, choć zawiera też sporo elementów z innych albumów, jak na ten przykład postać przesadnie ambitnego legionisty z albumu „Asteriks na Korsyce”. Animacja tu i ówdzie mogła być o wiele bardziej konsekwentna (Asteriks i Obeliks wychodząc na polowanie mijają Panoramiksa, na którego po chwili wpadają później w lesie, a u paska Asteriksa widać tykwę z napojem magicznym na trochę, nim dostaje ją od druida przed wyruszeniem na wyprawę…), a fabuła dopracowana (centurion szkolący Asterisa i Obeliksa na legionistów, bez słowa wyjaśnienia pojawia się później jako trener gladiatorów), jednak film świetnie oddaje klimat starożytnego świata i puszcza bohaterów w epicką wyprawę, przywodzącą na myśl takie klasyki jak „Quo Vadis”, „Spartakus” czy „Ben Hur”… Ba, plakat i scena wyścigu rydwanu jest do niego bezpośrednim odwołaniem. Epickiej atmosferze służy dramaturgia – tym razem Asteriks i Obeliks ruszają na ratunek uprowadzonych przez Rzymian Tragikomiksa i Falbali i choć w przygody naszych bohaterów jak zwykle dominuje komizm, losy pary zakochanych są przedstawione jak najbardziej poważnie i dramatycznie. Czasem zastanawiam się, czy to film nie jest odpowiedzialny za popularność tych dwóch postaci. Przed nim, Tragikomiks i Falbala pojawili się tak naprawdę w jednym albumie i to z dosyć epizodyczną rolą, a później Falbala stała się standardową postacią w każdej serii zabawek czy gadgetów, a i Uderzo zaczął przywracać ją wraz z mężem co raz częściej i częściej… Z drugiej strony, ile tak naprawdę mieliśmy w Asteriksie postaci ładnych dziewcząt?

Ten film i dwa kolejne stanowią swego rodzaju trylogię. „Asteriks w Brytanii” wyszedł raptem rok później i z dumą nosi miano najlepszej adaptacji kolejnego albumu. Przygoda koncentruje się na wyprawie Asteriksa do kraju Brytów i od prawie samego początku całości towarzyszy silny angielski humor. W komiksie Asteriks często odwiedzał zagranicznych sąsiadów, co umożliwiało autorom krok po kroku krytykować miejscową kulturę i dawać upust żartom na temat ówczesnych stereotypów. „Asteriks w Brytanii” to tak naprawdę jedyny filmowy Asteriks (rysunkowy, jak i fabularny), który koncentruje się na tym schemacie i wybór Brytanii to strzał w dziesiątkę, gdyż jakby nie patrzeć – w przeciwieństwie do Normanów czy Szwajcarów – Anglików zna każdy. Żarty o ich klasycznej mentalności i odpychającej gastronomii dominują w filmie, a scenarzysta Pierre Tchernia (dobry znajomy Goscinnego i Uderzo, którego karykatury przewijają się w nie jednym albumie), darował sobie nachalniejsze odwołania z komiksu, jak aluzje do Bitelsów czy piętrowych autobusów, dzięki czemu film stanowi subtelną satyrę na temat Anglików.

Kolejną odsłonę stanowiła „Wielka Bitwa”, której Polski tytuł, zresztą jak i angielski („Asterix and the Big Fight”), jest po prostu nieporozumieniem. Całość, co prawda, jest (swoją drogą udanym) połączeniem albumów „Walka Wodzów” i „Wróżbita”, jednak (pochodzący z tego pierwszego albumu motyw „Wielkiej Bitwy” nie pojawia się tu w ogóle! Czy twórcy myśleli? A owszem, oryginalny tytuł Francuski „Asterix et le Coup du menchir” (z tego, co mi wiadomo w poprawnym tłumaczeniu „Asteriks i uderzenie menhirem”) jest jak najbardziej adekwatny do fabuły. Amerykańscy tłumacze nie bawili się jednak w sprawdzanie, jak tytuł ma się do filmu, tylko nadali mu taki, jaki miał jeden z komiksów na podstawie, którego powstał…. To niestety najmniejszy z problemów, jeśli o tłumaczenie chodzi!

Nim przejdę do zgłębienia tego problemu, pomówmy o samym filmie. Jak już wspomniałem, łączy on dwa różne wątki z dwóch różnych albumów – druid Panoramiks dostaje w głowę menhirem i traci pamięć, jak i zmysły, a do wioski przybywa złowieszczy Proliks wróżbita, który zaczyna manipulować naiwnymi mieszkańcami, wkrótce stając się narzędziem Rzymian do zadania osadzie ostatecznego ciosu… Tym razem twórcy poszli w nieco przeciwną stronę, niż z wcześniejszymi odsłonami. A dokładniej mówiąc, klimat w filmie jest zadziwiająco ponury! Jakby ktoś właśnie umarł. Wioska Asteriksa nie wita nas tym razem barwną i wesołą atmosferą, a na dzień dobry pokryta jest mgłą. Kolorystyka jest zadziwiając przygnębiająca i blada, a muzyka melancholijna (lecz, jeśli mam być szczery, zarazem śliczna). Postaci wróżbity chwilami towarzyszy dosyć mroczna aura, obłąkany Panoramiks jest bardziej niepokojący niż zabawny i mamy dwie naprawdę dziwne psychodeliczne sekwencje (numer muzyczny dziejący się w głowie druida i scena testowania na legioniście napoju magicznego, co prowadzi do różnych naprawdę surrealistycznych przemian). Czy jest jednak zabawny? Owszem, całkiem. W dodatku świetnie komponujący się z powyżej opisaną atmosferą… Ale niestety tylko w wersji francuskiej i brytyjskiej.

Czemu to podkreślam? Otóż wyszły dwie angielskie wersje dubbingowe filmu – angielska i amerykańska. W tej drugiej twórcy uznali, że ponieważ miejscowi słabo znają postacie Galów, więc korzystając z różnych „niemych” sekwencji, wstawili w nie narratora, który wyjaśnia to i owo. Jest to zrozumiałe, ponieważ to już szósty film z rzędu, więc nie było sensu bawić się w Jest rok 50 przed narodzeniem Chrystusa, cała Galia jest zajęta…, czy dawać wzmianki, że na przykład Obeliks jako dziecko wpadł do kociołka z magicznym napojem i stąd jego nadludzka siła. O ile narrator ma jeszcze sens na początku, dalej pojawia się właściwie ilekroć postacie nie mówią… Nie tylko psuje to wiele naprawdę klimatycznych sekwencji, ale też w wielu miejscach jest niesmacznie zbędne. Naprawdę bez sensu jest na ten przykład mówienie, że wróżbita Proliks jest oszustem, skoro dowiadujemy się o tym w kolejnej scenie, a tym bardziej nawijać o tym, że Asteriks jako jedyny nie poddawał się jego sztuczkom, skoro właśnie to widzieliśmy! Narrator nie jest niestety jedyną (a już sporą) wadą tej wersji. Trzy-czwarte dialogów w amerykańskim dubbingu zostało po prostu ogłupiona albo beznadziejnie przetłumaczona! Asteriks na ten przykład wyjaśnia w pierwszej scenie, że nazywają się Galami, bo tak Rzymianie mówią na Francuzów (hę!?), wiele imion została bezsensownie zmieniona, a w wielu momentach sekwencja dialogu zostaje dodana, mimo że postacie mają zamknięte usta…

Czemu tak się rozpisuję o tej amerykańskiej wersji? A bo niestety Polska wersja jest tłumaczona bezpośrednio z niej właśnie, co niestety jest przykre, biorąc pod uwagę, jak dobrze prezentują się tłumaczenia innych filmów, a jaki przyzwoity poziom trzyma pierwowzór francuski.

Kolejną próbą był w 1994 roku film oparty na albumie „Wielka przeprawa” zatytułowany „Asteriks w Ameryce”, który mimo bardzo dobrej animacji, na tle wcześniejszych (z wyjątkiem „Asteriksa Gala”), wypada raczej średnio. Fabuła jest zbyt naciągnięta – Rzymianie postanawiają porwać Panoramiksa i wystrzelić go z katapulty za „krawędź świata” (OK…) i w przeciwieństwie do „Dwunastu prac Asteriksa”, nie jest to wykorzystane z należytą ironią. Mimo kilku lepszych gagów, humor daleki jest od poziomu poprzedników, a wątek miłosny Obeliksa, choć niegłupi, jako urozmaicenie (dla odmiany zakochuje się w nim ładna dziewczyna… Zwykle jest trochę na odwrót) wydaje się dodany tylko po to, aby mieć jakiś smutniejszy moment w filmie, a Asteriks jest większość czasu mało aktywny… W przeciwieństwie do wspominanych „Dwunastu prac Asteriksa” rzekłbym, że przez większość filmu wręcz nieobecny…

Ostatnim z serii jest wydany stosunkowo niedawno „Asteriks i Wikingowie”, za którego sterem stanął reżyser animacji „Ratunku jestem rybką” i, gdy wychodził, był najdroższą europejską produkcją animowaną (w sumie nie jestem pewny, czy ciągle nie trzyma tego rekordu). Film definitywnie robi swoje jako współczesna adaptacja – typowe anachronizmy zostają wzbogacone o nieco bardziej aktualne gagi, na przykład gołąb pocztowy zachowujący się jak telefon komórkowy, a animacja jest po prostu doskonała i dynamiczna. Tym razem nasi bohaterowie ruszają, by ratować z łap Wikingów największego tchórza wśród Galów –Trendiksa (lub Skandaliksa, jak się zwał w komiksie), gdyż pragną, by nauczył się ich bać… Biedulki nie mają – dosłownie – pojęcia, co to takiego uczucie strachu, a co gorsza są przekonani, że „strach to coś, od czego się lata”.

Film trwa niewiele ponad godzinę, a co za tym idzie, dosyć prędko narracja skacze od punktu do punktu, by popchnąć akcję jak najszybciej do przodu. Osobiście widzę to jako wadę. Wystarczy popatrzeć na wcześniejsze Asteriksy, by zobaczyć kontrast. Gdy wcześniej Asteriks z Obeliskem ruszali na wyprawę, to czuliśmy, że to wyprawa. Podróże były rozbudowane, urozmaicone, pełne nagłych zwrotów akcji, rozmaitych kłód na drodze, a twórcy wiedzieli, kiedy zwolnić lub stanąć w miejscu, by dać bohaterom (jak i widzowi) oswoić się z nowym miejscem, bądź sytuacją, w której się znaleźli. Tym razem wyprawa Galów leci po łebkach, co za tym idzie wydaje się dosyć krótka i prawdę mówiąc nieco banalna. Co gorsza, Asteriks z Obeliksem, choć pokazani ciekawie, wydają się nieco zepchnięci na bok, gdyż film tak naprawdę koncentruje się na nowych postaciach – Trendiksie, córce wodza wikingów Abbie, szamanie Kryptografie (właściwie ta sama postać, co Proliks w komiksie, tylko przeniesiona na wikingowe realia) i jego tępawym synu Olafie.

W sumie można policzyć na plus, że w przeciwieństwie do wcześniejszych adaptacji, autorom udaje się dodać postaciom nieco głębi. Trendiks nie jest po prostu egocentrycznym próżniakiem, jak w komiksie, a naprawdę pragnie się zmienić i odnaleźć w sobie odwagę, Obeliks nie jest robiony na głupiego, a na osobę mającą bardzo niewinny (jak nie naiwny) i dziecinny punkt widzenia. Asteriks z kolei robi za głos sumienia… Chwilami robi wrażenie „tego złego”, ale jednak słuszność jest zawsze po jego stronie.

By spuentować tę analizę dziejów Asteriksa w świecie animacji, należy sobie postawić pytanie: „A co z przyszłością?” No, cóż… Obecnie planów na nowe produkcje nie widać, jednak jest to prędzej czy później nie uniknione. O ile osobiście ubóstwiam albumy z przygodami Asteriksa, w których osada musi stawić czoło próbom Rzymian w jej opanowaniu, prawda jest taka, że jako filmy najlepiej sprzedają się te, które koncentrują się na wyprawach Asteriksa i Obeliksa, a im bardziej egzotyczny kraj, tym lepiej… Niestety z tym podejściem na ekranizacje „Asteriksa u Belgów” czy „Asteriksa na Korsyce” nie ma co liczyć, a prędzej możemy spodziewać się adaptacji albumu „Asteriks u Reszechezady”, gdzie nasi bohaterowie lecą na latającym dywanie do Indii… Co gorsza, pragnę przypomnieć fanom, że – podoba nam się czy też nie – pewien niesławny album jest oficjalnie częścią kanonu, a co za tym idzie i on podlega kandydaturze na adaptację. Biorąc pod uwagę, że tytuł „Asteriks i kosmici” przyciągnąłby dzieciaki… Och! Nie chcę o tym nawet myśleć.

Maciek Kur