JEDNOROŻEC TOM 4
„The cake is a lie”
Wszystko, co dobre, musi się skończyć. Historia jednorożca osiągnęła swój ostatni tom. Przyjęta entuzjastycznie przez krytyków opowieść przez trzy tomy przygotowywała nas na wielki finał. Oto nadszedł.
Jednorożec został bardzo ciepło przyjęty przez krytykę. Trzy pierwsze tomy budowały napięcie, które miało zostać uwolnione podczas punktu kulminacyjnego. Czwarty tom jest ostatnim w serii, ma zamykać wszystkie wątki.
Seria graficznie utrzymuje wysoki poziom do ostatniego kadru. Oczywiście, najsilniejszy atut graficzny stanowi okładka. Narysowana z pietyzmem, jest tajemnicza i oprócz wartości estetycznych nawiązuje do treści komiksu, nie zdradzając jednak jego fabuły. Podziękowania są jak najbardziej zasłużone. Anthony Jean zabrał nas w cudowną podróż pełną koloru i zadziwiających rozwiązań i na ostatniej prostej nie zawiódł.
Niestety, oprawa graficzna jest jedyną mocną stroną komiksu. To rozczarowuje, ponieważ Jednorożec swoją fabułą rozbudzał nadzieje na ciekawe i imponujące zakończenie. Jednego nie można odmówić scenariuszowi stworzonemu przez Gabella – próby osiągnięcia epickiego wymiaru. Nie wystarczy jednak w fabułę wmieszać historyczne postacie i wydarzenia, nadając im zupełnie nowe znaczenie: trzeba prowadzić historię umiejętnie do końca, by nie popaść w kicz. Tego ostatniego nie udało się osiągnąć.
Fabuła – przez trzy tomy nabrzmiała od ilości wątków, powiązań i motywów – wybuchła autorowi w twarz. Mamy już wszystkich aktorów na scenie, jednak pozostaje niedosyt. Konflikt, który ciągnął się przez wszystkie części, był zbudowany na zasadzie „my kontra oni”. Najbardziej uderza niekonsekwencja, jaka wkrada się na kadry komiksu. Kościół jest tu rysowany jako potężna i prężna organizacja, która już w tej chwili posiada rząd dusz. Natomiast w warstwie fabularnej nie ma go prawie wcale, stanowi tylko jakby tło, wymówkę dla poczynań głównych bohaterów.
Wydaje się, że Gabella spieszy się z zamknięciem fabuły, spłyca wątki na każdym kroku, byle tylko dotrwać do końca. To, co ma się jawić jako triumf, jest przez to pozbawione należytej otoczki. Poszczególne plansze można byłoby rozciągnąć, ukazać dokładniej wydarzenia, które mają miejsce w czasie gdy przeskakujemy z jednej sceny w drugą, z jednego wątku do drugiego. Tak naprawdę, komiks wygląda na poszatkowany, pocięty. Przeskoki są na tyle pozbawione płynności, że aż się prosi o jakiś komentarz narracyjny, który wskaże, gdzie znajdują się bohaterowie, jak scena przedstawiana ma się do poprzedniej i jakie jest kontinuum czasowe.
Najbardziej rażąca scena, która aż prosi się o potężniejszą narrację, to jest monolog głównego czarnego charakteru. Moment kiepski, gdyż scenarzysta ustami jednego ze swych bohaterów musi nam wyjaśnić zawiłości fabuły, a sam komiks nie zdołał tego zrobić. Mamy więc klasyczną scenę, w której szwarccharakter przedstawia swój plan i tak naprawdę to, co się działo przez całą opowieść. W standardowych filmach akcji to właśnie moment, gdy bohater dostaje czas, by móc te plany pokrzyżować. Zabieg podawany jako jeden z przykładów złego scenariusza.
Jako czytelnik poczułem się osobiście urażony. Nie wszystkimi tymi błędami, ale sposobem, w jaki zostałem potraktowany. Monolog ciągnący się przez jedną dziesiątą komiksu jest nudny. Oczywiście zmienia również optykę i przesłanie całego tekstu. Znamy jednak w dziedzinie komiksu dzieła, które uzyskiwały podobny efekt za pomocą jednego kadru, zmuszającego do zmiany postrzegania całego scenariusza.
Takich zmian na nieszczęście jest więcej. Mniej więcej co trzy strony mamy do czynienia z rozwiązaniem w stylu deus ex machina, które w cudowny sposób zmienia bieg akcji. Wraz z Ambrożym miotamy się po kadrach niczym kot z pęcherzem, zasypywani coraz to nowymi informacjami. Kolejne cudowne remedia są w naszym zasięgu, akcja zmienia się szybko i dynamicznie, ale jest to raczej denerwujące i prowadzi do rozdrażnienia.
Najpoważniejszy zarzut, jaki wysuwa się po lekturze komiksu to fakt, że pozostałe trzy tomy można włożyć między bajki, gdyż wszyscy kłamią, bez wyjątku. Jest podobnie jak w powieściach Agathy Christie, gdzie autor skwapliwie skrywa informacje ważne dla fabuły i rozwiązania intrygi, uniemożliwiając czytelnikowi rozwiązanie jej samemu na podstawie wniosków, które można wysnuć w czasie lektury. Stąd też użyte wcześnie wyrażenie the cake is a lie.
Na pocieszenie dostajemy jednak dość dobrą przygodę okraszoną mnóstwem nawiązań do kultury Europy. Jest to rodzaj alternatywnej historii, historical fiction, gdzie możemy podziwiać przekształcanie poszczególnych dobrze nam znanych zdarzeń na potrzeby komiksu, jak chociażby – co miało miejsce w poprzednich tomach – nowe interpretacje mitów.
Na szczególną uwagę zasługuje tutaj sam epilog historii, który pozostawia możliwość powrotu do serii, a jest ciekawy, ponieważ nawiązuje do wydarzeń historycznych bliskich Polsce i polskiej publiczności, co jest zawsze miłym akcentem. Jednak po przeczytaniu komiksu wrażenie niedosytu pozostaje i jest ono niemałe.
Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Rafał Pośnik
Jednorożec – 4 – Dzień Chrztu.
Tytuł oryginalny: Le Jour du Baptême
Wydawca oryginalny: Delcourt
Rok wydania oryginału: 2012
Liczba stron: 64
Format: 220 × 300 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 978-83-64360-02-2
Wydanie: I
Data wydania: październik 2013