zroz ok

Gdy Umberto Eco wydał w roku 1964 legendarną dziś książkę „Apokaliptycy i dostosowani: komunikacja masowa a teorie kultury masowej”, włoskie środowiska akademickie zadrżały z oburzenia. Szacownych naukowców irytował fakt, iż ten wówczas zaledwie trzydziestodwuletni młody badacz prezentuje światu przeprowadzoną całkowicie serio dysertację na temat zjawisk tak błahych, niegodnych uwagi i pozbawionych znaczenia, jak m.in. muzyka rozrywkowa, fenomen telewizji czy język komiksu. Eco, analizując niezwykle szczegółowo pierwszy odcinek gazetowego serialu rysunkowego „Steve Canyon” Miltona Caniffa, posługiwał się narzędziami metodologicznymi, które – zdaniem krytyków – nie miały nigdy zostać skalane użyciem do tak pośledniej formy sztuki ze wszech miar niskiej. „W każdym porządnym badaniu naukowym przedmiot studiów wpływa decydująco na wybór stosowanych narzędzi, które się z nim doskonale utożsamiają” – jak czytamy w recenzji Pietra Citatiego („Il Giorno”, 14 października 1964). „Eco – jak gdyby apelując o wybaczenie mu mało znaczącej tematyki, jaką podejmuje – cytuje bez powodu Husserla, Kanta i Baltrušaitisa”. We wstępie do współczesnego polskiego wydania książki możemy znaleźć trafną ripostę na słowa krytyka: „Pomińmy już przekonanie, jakoby narzędzia służące analizie jakiegoś przedmiotu miały się z nim utożsamiać – jak gdyby w pracy kryminalistycznej należało stosować pchnięcia nożem, a Kant mógł być przywoływany tylko tam, gdzie mówi się o filozofii.” Jednak nawet Eco w swej pionierskiej pracy nie mógł przewidzieć, że pewnego dnia powstanie wielki esej o komiksie, w którym użyte narzędzia będą doskonale tożsame z badanym medium. I nic dziwnego. Na ten genialny pomysł trzeba było poczekać do lat 90. i stworzenie przez Scotta McClouda „Understanding Comics”.

zroz2

Kiedy Kultura Gniewu ogłosiła rozpoczęcie prac nad przygotowaniem polskiego wydania dzieła, które przez dwie dekady zdążyło obrosnąć gigantyczną legendą, moje uczucia były mieszane. Z jednej strony cieszyłem się, że nareszcie poznam mityczną lekturę obowiązkową każdego miłośnika narracji obrazkowej (traf chciał, że nigdy nie wpadł mi w ręce oryginał, a postanowienia jego celowych poszukiwań nie potrafiłem zrealizować), z drugiej obawiałem się, czy wydana w USA ponad dwadzieścia lat wcześniej pozycja nie trafia nad Wisłę po prostu zbyt późno. W końcu dla medium minęły przez ten czas całe epoki, w trakcie których doszło do mnóstwa eksperymentów z formą, setek zmian sytuacji rynkowej, rozwoju twórczości internetowej i wielu innych transformacji. Nie można zapomnieć też o roźdźwięku między krajami publikacji, gdzie w jednym komiks stanowi istotny filar narodowej kultury, a w drugim jest wciąż przez większość społeczeństwa odbierany jako prymitywna rozrywka dla słabiej rozwiniętych dzieci. Myliłem się. Dzieło McClouda nie straciło przez te lata nic na aktualności.

mcl 001

Wszystkim nam wydaje się, że po latach praktyki mniej więcej umiemy czytać komiksy. Niektórzy nawet dochodzą do wniosku, że są na tyle mocni, by sami je tworzyć. I chociaż, oczywiście, dzięki uważnej lekturze potrafimy wykorzystywać pewne techniczne chwyty, podpatrzone w innych historiach obrazkowych, ich używanie jest w dużej mierze intuicyjne. Wierzę, że po lekturze pracy McClouda to się zmieni. Ciężko wyrazić słowami, jak bardzo się cieszę z pojawienia się tej pozycji na rodzimym rynku komiksowym, którego lwią część stanowi przecież albo skrajnie zindywidualizowana i wyrosła z formalnych eksperymentów twórczość samouków, albo mniej lub bardziej udane imitacje (albo pastisze) zagranicznych formatów. Ten album musi znaleźć się w rękach wszystkich, którzy kiedykolwiek mieli do czynienia z komiksem na poważnie – jako twórcy, krytycy czy badacze. I nie powinien trafić na półkę, ale leżeć zawsze pod ręką, służąc radą i nieustannie nakreślając szerszą perspektywę postrzegania.

zroz3

Praca McClouda to zachęta do świadomej lektury i tworzenia narracji rysunkowej. I to zachęta równocześnie urzekająca szczerością, jak i spektakularnym wykonaniem. Autor otwiera oczy na kwestie z pozoru oczywiste, a jednak notorycznie pomijane w refleksji nad strukturą medium. Niczym wprawny chirurg na pokazie anatomicznym prezentuje zgromadzonemu czytelniczemu audytorium kolejne powiązania, mechanizmy i konteksty, rozebrane na części pierwsze. Nie jest to jednak chłodne podejście akademika (chociaż erudycja rysownika oszałamia), a praktyka i – przede wszystkim – entuzjasty. Miłość McClouda do sztuki komiksu jest mocna i pełna bezwarunkowego oddania. Pasja, z jaką prowadzi swój wywód, momentalnie potrafi zawładnąć sercem i umysłem czytelnika. Równocześnie nie stroni od humoru i ironii, których umiejętne rozmieszczenie uatrakcyjnia ten jedyny w swoim rodzaju wizualny esej.

To dzieło monumentalne. I absolutnie niezbędne każdemu miłośnikowi i twórcy komiksowemu. Oby trafiło pod strzechy. Trzymam za to kciuki.

Rafał Kołsut

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Tłumaczenie: Michał Błażejczyk
Tytuł oryginalny: „Understanding Comics. The Invisible Art”
Wydawca oryginalny: Tundra Publishing
Rok wydania oryginału: 1993
Liczba stron: 228
Format: 175×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b. + 8 stron w kolorze
Wydanie: I