Mam 30 lat, „Pożoga” powstała w 2016 roku, ale to zaginiony komiks mojego dzieciństwa. Kiedy byłem mały, wypożyczałem stare komiksy z lokalnej biblioteki. W tym dużo pochodzących z Francji i dla tego małego chłopca było w nich coś świeżego, żywiołowego. Rysunki zachwycające, fabuła porywająca, z kartek wylewała się przygoda. Nie pamiętam jednak konkretnych tytułów, a jedynie ogólne emocje, jakie mi towarzyszyły przy lekturze. To był powód, dla którego zakochałem się w komiksach. Panie i Panowie, „Pożoga” ma właśnie to coś!

Wiem, wiem, brzmi, jakby to był komiks idealny. Niestety, tom 1 to dopiero wstęp do większej opowieści i to trochę czuć, co nie zmienia faktu, że po lekturze od razu chciałem więcej. W mojej głowie kotłowały się pytania, na które natychmiast domagałem się odpowiedzi. Zanim jednak do nich przejdziemy, pozwólcie, że dla porządku wprowadzę was w świat „Pożogi”.

Jest 2152 rok. Na Ziemi nie ma żadnej zaawansowanej technologii. Nie będzie dalekie od prawdy, jeśli stwierdzimy, że wszelki objaw ludzkiej myśli inżynieryjnej jest zakazany. To odpowiednie słowo. Jednak niektórzy ludzie próbują na nowo wzniecić ogień technologii, budują „Maszynę”. Rozpoczyna się bitwa. Przeciwko śmiałkom staje Patriarcha, powiedzieć o nim, że jest przywódcą, to jakby nic nie powiedzieć. Czytelnik od razu wie, że to lider przez duże „L”. Tacy jak on rodzą się raz na pokolenie. Poprzysiągł, że nie dopuści do powrotu technologii. Zniszczy każdy jej objaw w zarodku, za wszelką cenę. Patriarcha pamięta bowiem o tym, jak wyglądał świat sto lat wcześniej. Gdy technologia była wszędzie, a zaufanie człowieka do niej nieograniczone. Pamięta też, jak nadszedł tegoż świata koniec.

Tak zaczyna się „Pożoga”, ale nie poznajemy od razu wyniku bitwy. W jej kluczowym momencie przenosimy się o sto lat wcześniej i mamy okazję poznać utracony świat przepełniony technologią. Oglądamy go oczami młodego Patriarchy, który nie nosi jeszcze tego tytułu, a jest młodym, bystrym i inteligentnym chłopakiem u progu dorosłego życia. Trzeba dodać, że jest nieco zarozumiały, ale któż taki nie był w pewnym momencie swojego życia? François poznajemy, gdy przybywa do Paryża, ma właśnie rozpocząć prestiżowe studia i dopiero co odnowił znajomość z bliską jego sercu przyjaciółką z dzieciństwa. Cały świat stoi przed nim otworem, czeka go najprawdopodobniej idealne życie pełne sukcesów. Jednak w jednej chwili wszystko obraca się w ruinę, zaś młody Patriarcha jest w samym oku cyklonu. Dochodzi do gigantycznej katastrofy, której początków jesteśmy świadkami. Co ją spowodowało, kto za nią stoi? Szaleniec, terrorystyczna organizacja? A może to efekt naturalnej katastrofy? Dokładne odpowiedzi na te i wiele innych pytań, która pojawią się w trakcie lektury, poznamy dopiero w kolejnych tomach.

„Pożoga” została zaplanowana jako tryptyk. J.D. Morvan odpowiedzialny za scenariusz (stworzył m.in. „Armadę”) oparł swoją historię o powieść „Ravage” (ang. „Ashes, ashes”) autorstwa Renè Barjavela. Po raz pierwszy wydaną w 1943 r.! Francuz, niestety nieco dziś zapomniany, był jednym z prekursorów współczesnego SF, to on pierwszy napisał o paradoksie dziadka (jeśli ktoś podczas podróży w czasie wstecz zabije własnego dziadka przed poczęciem swojego ojca, to ten ktoś się nie narodzi i nie odbędzie podróży w czasie i nie zabije własnego dziadka, więc się narodzi i zabije własnego dziadka, więc istnieje paradoks). Jego książki pokazywały świat, w którym technika i postęp często przyczyniały się do katastrofy i stawiały ludzkość na skraju zagłady. I chociaż „Pożoga” dopiero się rozpoczyna, w pierwszym tomie dostajemy przedsmak przekazu Barjavela. Jakże koszmarne musiały być wydarzenia, których świadkiem był młody François, skoro sprzeciwia się nawet tak oczywistemu i prostemu wynalazkowi jak parowa maszyna rolnicza?

Od strony fabularnej kwestia katastrofy to nie wszystko, co dostaniemy w „Pożodze”, znajdziemy tu też opowieść o romantycznej miłości. Być może z nieco zbyt klasycznymi schematami, ale grunt, że działa. Komiks jest szybko poprowadzony, ale bez pośpiechu, w odpowiednim tempie, Dostaniemy także sporą dawkę wartkiej akcji, przynajmniej jeden duży moralny dylemat i ciekawą wizję przyszłości. To tyle ode mnie na ten temat, bo nie chcę zdradzać wam szczegółów przed lekturą.

Czas przejść do tego, co tygryski lubią najbardziej. Od strony warstwy wizualnej nie ma nic, do czego mógłbym się przyczepić. Naprawdę nie chciałbym popaść w zbyt duży zachwyt, ale to po prostu jest piękne. Rysunki są pełne szczegółów, dynamiczne, Paryż przyszłości tętni życiem. Latające samochody, klasyczne pneumatyczne tunele (nie, Elon Musk nie był pierwszy ze swoim pomysłem) rozciągające się nad miastem, gigantyczne drapacze chmur, sale pełne przepychu i blichtru. Nie wspominając nawet o scenach bitwy z przyszłości z pierwszych stron komiksu. Ray Macutay ma wyraźny, realistyczny styl, dzięki któremu czytelnik łatwiej utożsami się z bohaterami i przedstawianą opowieścią. Na pochwałę zasługuje także Walter za dobór i nałożenie kolorów. Ten człowiek jest prawdziwym artystą, który świetnie operuje kontrastami. Wie także, jak wyróżnić ważne dla czytelnika z pozoru błahe elementy, które dzięki niemu wychodzą na pierwszy plan. Z pewnością spora w tym jego zasługa, że odbiór „Pożogi” z mojej strony był tak pozytywny.

Jeszcze nie wiem, jak zakończy się ten tryptyk. Kolejne dwie części dopiero przed nami. Jednak pierwszy tom „Pożogi” wzbudził we mnie duże nadzieje. Komiks nie jest oczywiście idealny, jak wspomniałem, chociażby wątek romantyczny jest dosyć standardowy. Aczkolwiek ja podczas lektury bawiłem się świetnie, a czyż nie o to w tym wszystkim chodzi? Dostałem motywy postapokaliptyczne, futurystyczne, wartką akcję poprzedzoną odpowiednim wprowadzeniem, zero nudnych dłużyzn, może początkowo banalny, ale póki co przyzwoity wątek miłosny. To wszystko w przepięknej oprawie wizualnej. Czego chcieć więcej? Czekam na kolejne tomy, od wydawcy (Taurus Media) wiemy, że będą starali się publikować tuż po oryginalnym wydaniu. Właśnie, zapomniałbym. Na temat jakości polskiej wersji nie ma co się za bardzo rozpisywać. Taurus zdążył nas już przyzwyczaić do dobrego standardu, który wciąż utrzymuje i niczym nie odstaje od wysokich standardów polskiego rynku.

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Wydawnictwo: Taurus Media 8/2017

Tytuł oryginalny: „Ravage”

Wydawca oryginalny: Glénat

Rok wydania oryginału: 2016

Liczba stron: 48

Format: 215 x 290 mm

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

ISBN-13: 9788365465092

Wydanie: I

Cena z okładki: 45 zł