Jak to jest wkroczyć na ścieżkę legend? Pytanie to zadaje sobie w najnowszym tomie „Nieśmiertelnego Iron Fist” tytułowy bohater. Jednocześnie musiało ono kołatać się w głowach Swierczynskiego i Foremana przy tworzeniu tego komiksu. Nie można bowiem ukryć, że Ed Brubaker i David Aja w swojej kultowej serii zawiesili poprzeczkę bardzo wysoko. Czy nasi bohaterowie sprostali zadaniu i „Ucieczka z Ósmego Miasta” była skuteczna?
Danny Rand nie jest pierwszoplanową postacią w uniwersum Marvela. Jego początki, zestaw mocy i koligacje umieszczają go gdzieś na styku domen mistycznego Dr. Strange’a, mistrza sztuk walki Shang-Chi i ulicznego rozrabiaki Daredevila. Dość mdłe pochodzenie i motywacje (kolejny biały milioner, który zabiera się za naprawianie świata kopami) nabierają charakteru za sprawą jego wiernego towarzysza Luke’a Cage’a oraz grupy Heroes for Hire. Jego wartość była po prostu wartością dodaną, wojownik o gorejącej pięści był elementem składowym, lecz nie pierwszoplanowym aktorem. Dlatego właśnie pierwszy „Immortal Iron Fist” był takim przełomem.
Gwoli przypomnienia, Ed Brubaker wyszedł od idei miasta K’un-Lun, ukrytej stolicy sztuk walki, i konsekwentnie obudowywał go mitologią znanym z filmów braci Shaw, Bruce’a Lee czy ich późniejszych reinterpretacji. Na całości odcisnął pieczęć swojego innowacyjnego podejścia do „zużytych” bohaterów, a niesamowicie nastrojowe i „ruchome” ramy ilustracji stworzył David Aja. Jednocześnie pozostawił wiele niedokończonych wątków i właśnie te nici fabularne podjął duet Duane Swierczynski/Travel Foreman. Poprzednio mieliśmy do czynienia z wielowątkową, ale trzymającą się cokolwiek filmowych reguł opowieścią. Teraz pokrętło fabularne znajduje się w górnych rejestrach liczby „11”.
Iron Fist uderza bez ustanku
Czego my tu nie mamy! Antyczne klątwy, piekielne wymiary, magiczne portale, gladiatorskie pojedynki, miasta zmarłych, wieczne poświęcenie i wieczne tortury oraz, oczywiście, pięści, kopniaki, cięcia czy sztychy rozdawane na lewo i prawo w ilościach hurtowych. Poprzedni „Immortal Iron Fist” był narastającą epopeją w oparach opium. Teraz wchodzimy do chińskiego lunaparku, zagryzając pigułką ecstasy, która po pierwszych kilku atrakcjach okazuje się zmieszana z metamfetaminą i żenionym kwasem. Podróż tym wagonikiem jest szybka, brutalna, miejscami piękna, miejscami odrażająca. Oddech złapiemy dopiero po kulminacji tytułowej „Ucieczki z Ósmego Miasta”.
Chciałbym zostać dobrze zrozumiany – to nie jest zarzut. Znany z poprzednich zeszytów pietyzm przy rozbudowywaniu postaci jest obecny w pierwszych kilku zeszytach. Potem najzwyczajniej nie ma na niego miejsca. Ale nie martwcie się, nie brakuje tutaj smaczków dla fanów poprzedniego podejścia do Iron Fista. Powracają ulubieni bohaterowie. Mamy również ciekawie poprowadzony wątek romantyczny Danny’ego z Misty Knight, odrobinę osadzenia Iron Fista w szerszym kontekście Marvela i sprytnie porozsiewane zalążki przyszłych zdarzeń. Nie brakuje też imponujących scen walki, co przenosi nas do części poświęconej oprawie wizualnej.
Styl wybuchowego panelu
Sposób planowania i oddawania ruchu przez Davida Aję na stronach „Immortal Iron Fist” może służyć do dziś jako nieosiągalny standard. Travel Foreman nie stara się emulować tego stylu w żaden sposób. Gdzie sekwencje Ajy były płynne, czytelne, eleganckie, Foreman stawia na wybuchy, chaos i efektowność. Jeśli Aja to niemalże baletowa scena z udziałem Donniego Yena z „Ip-Mana”, to Foreman serwuje nam raczej rozróbę à la Dante z serii gier „Devil May Cry”. By wyjść z pułapki porównawczej: Aja to woda, Foreman to ogień. Oba style, odpowiednio użyte, są równie zabójcze i działają w ramach prowadzonych opowieści. Zapomniałem: sugeruję włączyć Wu-Tang Clan – Mystery of Chessboxin’ do czytania poprzedniego akapitu, może pomoże w tych zawiłych metaforach.
Zanim zamkniemy tę księgę kung-fu opowieści, przejdźmy do kwestii technicznych. Na tom składają się komiksy „Immortal Iron Fist” numery 17-20, 22-23, 25-27 oraz „I Am An Avenger 1”. Całość wydana jest na kredowym papierze w twardej oprawie. Szybka uwaga: komiks ma 27,5 centymetra wysokości, odrobinę więcej od zwyczajowych wydań. Na przykład na mojej półce się nie zmieścił. A warto go tam umieścić. Z czystym sercem naznaczonym symbolem smoka Shou-Lao polecam „Nieśmiertelnego Iron Fista” wszystkim fankom i fanom ciężkiego mordobicia, wykrzykiwania nazw specjalnych ciosów, kopania demonów i podobnych zajęć kompletnie dorosłych ludzi.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Tytuł oryginalny: „Immortal Iron Fist: Mortal Iron Fist”, „Immortal Iron Fist: Escape from the Eight City”, „I Am An Avenger #1”
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Liczba stron: 228
Format: 180 x 275 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN 978-83-65938-41-1
Wydanie I