Kiedy byłem małym chłopcem, do kin wszedł niezwykły film „Tańczący z wilkami”, który rozbudził moją fascynację światem Indian Ameryki Północnej. Ta pozostała ze mną do dziś. Chłonę wszystkie elementy popkultury, które sięgają po atmosferę tamtych ludów i ich wierzeń lub inspirują się nimi. Takim właśnie komiksem jest „Plemię Sów” od Timof Comics.
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jeśli nie czytaliście jeszcze pierwszego tomu tej opowieści, zróbcie to. Historia jest tak skonstruowana, że bez znajomości fabuły i postaci z wcześniejszego albumu dużo stracicie. Powiem więcej, możecie się pogubić i stracić przyjemność z obcowania z Indianami oraz wikingami. Czy ja napisałem wikingami? Tak, albowiem…
Wierzenia wikingów i Indian północnoamerykańskich
Komiks „Plemię Sów” stanowi połączenie elementów mitów i legend skandynawskich i północnoamerykańskiech. Wikingowie porzucają próby skolonizowania Winlandu i wycofują się pod naporem rdzennych mieszkańców. Wkrótce nieznana siła zaczyna siać zniszczenie pośród plemion północnego wschodu. Garstka ocalonych decyduje się wytropić bestię, ale by tego dokonać, szukają pomocy Arosena ‒ białego wojownika wychowanego wśród Indian. Tyle działo się w tomie pierwszym.
W drugim natomiast historia zaczyna się od tajemniczej wyprawy dwójki młodych Indian – Nahimy oraz Achaka i ich tajemniczego odkrycia, a znany z pierwszego tomu Aronsen zostaje postawiony przed nie lada wyzwaniem. Musi odzyskać to, co dla niego cenne, a jednocześnie musi stoczyć walkę z demonem, który prześladuje Indian. Czarownik Lox jest złem nękającym Plemię Sów. Nie zdradzę, czy udało się go pokonać. Napiszę tylko, że we wszystko zaangażują się kobiety z plemienia Skenchetoa, które postanowiły nie siedzieć bezczynnie i wziąć sprawy w swoje ręce.
„Plemię Sów” to uczta dla oczu
Autorem „Plemienia Sów” jest Łukasz Wnuczek, scenarzysta, ilustrator i rysownik komiksów. Młody polski artysta obecnie pracuje nad kolejnym tomem serii oraz dwiema powieściami graficznymi. Jeżeli będą tak dobre jak „Plemię…”, to wróżę mu naprawdę wielką karierę, przynajmniej nad Wisłą, ale nie tylko. Recenzowana przeze mnie właśnie pozycja zostanie wydana we Francji oraz Belgii.
Dlaczego uważam, że jest tak dobrze? Spójrzmy chociażby na rysunki. Mamy do czynienia z czarno-białymi ilustracjami, wyglądającymi jakby były rysowane węglem. Rewelacyjnie współgrają z atmosferą tajemniczości wylewającą się z kart komiksu. Dzięki zastosowaniu takiego, a nie innego stylu historia od początku jest wyjątkowa.
Łyżka dziegciu w beczce miodu
Jako recenzent muszę jednak wytknąć parę kwestii, które mnie czasem drażniły, a czasem nie pozwalały w pełni cieszyć się z czytania. Pierwsza z nich to zastosowana w komiksie czcionka i jej wielkość, albowiem litery są na tyle zbite i małe, że czasem można mieć problem z ich odczytaniem. Jest to problem obecny zarówno w tomie pierwszym, jak i drugim.
Drugim „problemem” jest momentami obecny w narracji chaos, ponieważ czasem trudno nadążyć za tym, co się dzieje na kolejnych rysunkach. Jednak w mojej opinii wynagradzają to z nawiązką zarówno dobra kreska, jak i fabularny potencjał. Opowieść wciąż się rozkręca i czekam z niecierpliwością na kolejne części.
Dziękujemy wydawnictwu Timof Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Michał „Emjoot” Jankowski
Cena: 19,90
Autor: Łukasz Wnuczek
Liczba stron: 64
Oprawa: miękka
Zalecane dla odbiorcy: Młodzież i dorośli
Data wydania: 23 września 2019
Druk/barwność: czarno-biały
Format: 165X240
ISBN: 978-83-66347-08-3
Wydanie: I