Już w chwili pojawienia się pierwszych wieści o zamiarze ekranizacji najsłynniejszego utworu Brama Stokera przez Francisa Forda Coppolę oczywistym było, że przed wielbicielami znakomitego kina szykuje się wyjątkowa gratka. I rzeczywiście, ów zasłużony reżyser nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Już po premierze 13 listopada 1992 roku stało się jasne, że wspomniany obraz z miejsca wpisał się w „żelazny” kanon horroru. Nic zatem dziwnego, że „Dracula” Coppoli został niemal równolegle adaptowany na język komiksu.
Ta sytuacja tym bardziej nie zaskakuje, że cieszące się wówczas nieporównywalnie większą niż obecnie popularnością komiksowe medium, sięgało po niemal każdą produkcję filmową, rokującą przynajmniej umiarkowany sukces finansowy. W przypadku „Draculi” sukces był kwestią czysto formalną. Zapewne mało komu trzeba przytaczać treść fabuły filmu opartego na klasycznej powieści wzmiankowanego Brama Stokera.
Książę z Wołoszczyzny
Gwoli ścisłości przypomnijmy jednak, że irlandzki pisarz powiązał tradycje wampiryczną z postacią wołoskiego księcia Vlada III, władającego naddunajskim księstwem w latach 1456-1462 (oraz epizodycznie w 1448 i 1476 r.). Wsławiony odparciem Turków osmańskich zyskał status bohatera narodowego późniejszej Rumunii, a za rządów niesławnego Nicolae Ceauşescu jego żywot przeniesiono na wielki ekran z rozmachem porównywalnym do naszego „Potopu”.
Początek dramatu historycznego „Vlad Tepes„.
Przypisywane temuż osobnikowi upodobanie do okrucieństwa (w czym w gruncie rzeczy nie odstawał od większości współczesnych mu władców) uczyniło zeń, jak widać, idealny „materiał” do powieści gotyckiej. Podobnie jak film Coppoli, również jego komiksową adaptację otwiera retrospekcja z czasów konfrontacji tegoż księcia z ekspansywnymi Turkami. Bieg wypadków sprawia, że jego małżonka Elizabetha odbiera sobie życie, a on sam przeistacza się w Nosferatu – „nieumarłego” trawionego niezaspokojoną żądzą krwi, a w jeszcze większym stopniu tęsknotą za utraconą miłością swego życia. Przeszło czterysta lat później do zamku wołoskiego feudała (tutaj – zgodnie z treścią powieści – usytuowanego w Transylwanii) trafia Jonathan Harker, plenipotent jednej z londyńskich agencji sprzedaży nieruchomości. Dalszy rozwój wypadków zapewne nie wymaga streszczania ze względu na niemal powszechną znajomość tej fabuły.
Adaptacja kultowego filmu
Niniejsza miniseria bardzo wiernie odzwierciedla film Coppoli, nie omijając nawet drobnych szczegółów. Mało tego – zawiera również co najmniej dwie sceny, dla których zabrakło miejsca w kinowej produkcji. Mimo znacznych podobieństw z dziełem adaptowanym, lektura tegoż komiksu ani trochę nie nuży – zapewne po części z powodu archetypiczności tej historii. Roy Thomas – weteran tworzenia mrocznych, a zarazem epickich opowieści (marvelowski „Conan Barbarzyńca”, „Pierścień Nibelungów” zrealizowany do spółki z Gilem Kane) – również i tym razem umiejętnie wyważył poszczególne sekwencje, budując napięcie w niczym nieustępujące filmowi. Oczywiście można by rzec, że nie był on szczególnie oryginalny, bo przecież otrzymał na przysłowiowym talerzu gotowy skrypt, który wystarczyło jedynie przełożyć na język komiksu. Sęk w tym, że wbrew pozorom nie jest to wcale tak łatwym zadaniem, o czym świadczą liczne, pisząc kolokwialnie, spartolone adaptacje.
Dojrzały warsztat Mignoli
Mike Mignola, z jakim mamy tu do czynienia, jest już w pełni ukształtowanym twórcą, znanym nam z „Hellboya” tudzież „Sanctum” („Batman” nr 12/1992), którym podbił serca nadwiślańskich czytelników. Nie ma tu miejsca na fuszerki jakich jeszcze kilka lat wcześniej dopuszczał się w miniseriach „World of Krypton” tudzież „Phantom Stranger”, ani też beztroskiej nonszalancji, jaką zwykł on niekiedy przejawiać przy okazji tworzenia swej sztandarowej serii (m.in. niechlujnie komponując plansze). Dostrzegalne są natomiast inne „grzechy” warsztatu Mignoli – np. traktowanie po macoszemu dalszych planów.
Natomiast we wszelkiej ornamentyce (jak np. elementy garderoby wampirzyc na usługach Drakuli), architekturze tudzież scenach rozgrywających się półmroku (a tych jest tu całkiem sporo), grafik czuje się bardzo pewnie, co znajduje swój przejaw w wysokiej jakości jego prac. Schematyzm w ukazywaniu fizjonomii postaci sprawia, że trudno doszukiwać się głębszego podobieństwa z aktorami wcielającymi się w bohaterów filmu. Choć przyznać trzeba, że niektóre zbliżenia na Gary’ego Oldmana jako Drakulę wypadają bardzo udanie.
W przygotowywaniu oprawy graficznej dzielnie sekundował Mignoli sprawdzony przy seriach takich jak „Doom 2099” oraz „Green Arrow vol. 2”, John Nyberg. Idealnie wyczuł klimat stylistyki twórcy Hellboya. Głębokie czernie, wszędobylskie światłocienie – czyli wszystko z czym zwykło się kojarzyć Mignolę – dopracował z godną pozazdroszczenia brawurą.
Zawirowane losy polskiej edycji
Niebawem po opublikowaniu wszystkich czterech części tej niezwykłej miniserii, do dystrybucji trafił pieczołowicie wydany album zbiorczy oraz składająca się z trzech epizodów opowieść „Dracula: Vlad the Impaler”, również rozpisana przez Roya Thomasa, a zilustrowana przez znakomitego grafika rodem z Półwyspu Iberyjskiego, Estebana Maroto („Atlantis Chronicles”, „Amethyst”, „Zatanna”).
Przy tej okazji warto odnotować, że istniała szansa, by ów tytuł doczekał się swej polskiej wersji. Jak stwierdził w wywiadzie udzielonym Alei Komiksu Marcin Rustecki, redaktor naczelny wydawnictwa TM-Semic: „«Dracula» Mignoli był na widelcu, ale potrawy w postaci albumu nie skonsumowaliśmy”. Wielka szkoda, bo gdyby doszło do jego spolszczenia, ów tytuł niemal na pewno byłby wymieniany wśród najbardziej udanych przedsięwzięć TM-Semic, a być może w istotny sposób wpłynął na twórczość polskich komiksiarzy. Wszak po zaprezentowaniu „Hellboya” przez polską filię Egmontu, doczekaliśmy się co najmniej kilku pozycji zdradzających znamiona inspiracji stylistyką Mignoli („Odmieniec” Mariusza Gradowskiego i Marka Oleksickiego; cykl „Przebudzone legendy” Adama Święckiego).
W nieco późniejszych czasach (około roku 2005/2006) do tematu przymierzali się również inni polscy wydawcy – m.in. Maciej Pietrasik z Taurus Media. Powichrowana sytuacja w kwestii praw autorskich po upadłym w 1998 roku Topps Comics sprawiła, że jak do tej pory nie doczekaliśmy się polskiej edycji tego tytułu. A szkoda, bo pomimo upływu niemal dwóch dekad od swej premiery, „Dracula” Roya Thomasa i Mike’a Mignoli – podobnie zresztą jak filmowy pierwowzór – ani trochę nie traci na swej jakości i z powodzeniem odnalazłby się w obecnej rynkowej rzeczywistości. Z pewną dozą optymizmu można założyć, że nawet wielbiciele eterycznych pseudowampirów według przepisu Stephanie Meyer poczuliby się w pełni usatysfakcjonowani tą lekturą.
Polskie wydanie nadciąga
Stosunkowo wysoką cenę poszczególnych zeszytów tej miniserii (niemal trzy dolary, czyli dwukrotną wartość standardowego wówczas komiksu) uzasadnia obecność kart kolekcjonerskich, w których firma Topps zwykła się specjalizować. Wygórowany koszt chętnych jednak nie odstraszył, bo przynajmniej w przypadku pierwszego epizodu nastąpiła konieczność dodruku. Reasumując: klimatyczny horror zrealizowany przez najbardziej odpowiedni ku temu zespół twórczy. Oby pewnego dnia rzecz doczekała się jednak spolszczenia.
Od redakcji: Jak wiemy dziś, w styczniu 2019 r., „Dracula” doczeka się polskiego wydania nakładem Wydawnictwa KBOOM.
Przemysław Mazur
„Bram Stoker’s Dracula” # 1-4
Scenariusz: Roy Thomas
Szkic: Mike Mignola
Tusz: John Nyberg
Kolor: Chiarello
Liternictwo: John Costanza
Wydawca: Topps Comics
Czas publikacji: październik 1992 – styczeń 1993 r.
Okładki: miękkie
Format: 17 x 26
Papier: offset
Druk: kolor
Liczba stron: 32
Cena: 2,95 $ za zeszyt