BRIAN AZZARELLO MÓWI…
ROZMOWA Z BRIANEM AZZARELLO – POMYSŁODAWCĄ „100 NABOI”, NA PODSTAWIE INDYWIDUALNEGO WYWIADU ORAZ SPOTKANIA Z PUBLICZNOŚCIĄ
O genezie fabuły „100 naboi”
Brian Azzarello (BA): Na pomysł tej historii wpadłem podczas jazdy samochodem z przyjacielem. W pewnym momencie ktoś zajechał mi drogę i strasznie się wkurzyłem. Tłukłem w kierownicę i krzyczałem, że zabiję gościa. Wtedy mój przyjaciel zapytał mnie: „Gdybyś mógł go bezkarnie zabić, naprawdę zrobiłbyś to?”. „100 naboi” wzięło się właśnie z tego pytania. Zawdzięczam całą moją karierę jakiemuś gościowi, który zajechał mi drogę (śmiech).
Nie robiłem zbyt wielkich przygotowań do tej serii, ponieważ dzielnica Dizzy to jednocześnie moja dawna dzielnica, mieszkałem tam i znałem tych ludzi. Poza tym przyjaźnię się z kilkoma funkcjonariuszami policji, miałem okazję trochę pojeździć z nimi na nocne patrole. Wierzcie mi, czasem widziałem tam naprawdę zadziwiające rzeczy.
To nieprawda, że dodałem wątek spisku w późniejszych numerach serii. Spisek był w niej od samego początku, tylko nie wiedzieliście o tym. Lubię te małe historyjki o przegranych ludziach, ale to ta wielka historia w tle uczyniła ze „100 naboi” wielką serię; to opowieść o Truscie łączy wszystkie epizody w coś większego. Wolałbym przerwać tę serię, niż robić w kółko opowieści o zemście.
O pracy nad serią „100 Naboi”
BA: Tak wielka seria wymaga dużego uporządkowania. Od początku miałem w głowie całą historię, wiedziałem dokładnie, co się wydarzy w ostatnim numerze. Zrobiłem sobie plan, niezbyt ścisły, ale wiedziałem dzięki niemu, że np. około numeru pięćdziesiątego ujawniona zostanie historia Trustu, albo że jakaś postać umrze około siedemdziesiątego piątego numeru. Miałem więc ogólne założenia, ale też pewne pole do improwizacji: jeśli jakaś konkretna historia wypadła bardzo dobrze, robiliśmy dodatkowe epizody, aby rozwinąć fabułę albo jakiegoś bohatera.
Tęsknię za pracą nad tym komiksem. To był kawał mojego życia, dziesięć lat ciężkiej, systematycznej pracy. Teraz nie pracuję już tak dużo, jestem bardziej leniwy (śmiech).
Realizacja tak dużego projektu była wspaniała. Pragnąłem, żeby nigdy się nie skończyła. Jednak nadszedł czas, kiedy osiągnęliśmy punkt końcowy. Czy kiedykolwiek wrócimy do tego? Może. Podkreślam: „może”, nie ma żadnych planów.
Czy czuję, że największy sukces jest już za mną? Taa, dajcie mi spluwę, żebym mógł odstrzelić sobie łeb! Nie, wcale tak nie jest, nie sądzę. A nawet jeśli, to co z tego? Wali mnie to! (śmiech).
O relacjach z Vertigo
BA: Nie jest tajemnicą, że Karen Berger nie była w stu procentach za „100 nabojami”, kiedy zaczynaliśmy. Wierzyła w nas, bardzo podobała jej się historia, ale nie była pewna, czy Vertigo jest odpowiednim miejscem na publikację. Na szczęście udowodniliśmy jej, że była w błędzie.
Myślę, że „100 naboi” odmieniło Vertigo, przed tą serią większość ich tytułów miała silne elementy fantastyczne, jak „Kaznodzieja” czy „Sandman”. Komiks „100 naboi” ich nie zawiera, jego siłą są prawdziwi ludzie i prawdziwy świat. Dzięki sukcesowi, jaki odnieśliśmy, przetarliśmy szlaki innym seriom, jak „Scalped” czy „DMZ”.
W chwili obecnej DC koncentruje się na odnowie swojego uniwersum, więc Vertigo zeszło trochę na dalszy plan. Myślę jednak, że Vertigo stanie się silniejsze w przyszłym roku. Wiem, co jest szykowane i wiem, że będziecie zadowoleni.
O mrocznej stronie ludzkiej duszy
BA: W moich postaciach jest wiele zła, ale to tylko fikcja, produkt wyobraźni. Kiedy zobaczyłem to, co zrobił Anders Breivik w Norwegii, zrozumiałem, że to jest prawdziwe, realne zło. Każda istota ludzka ma tę mroczną stronę, ale ludzie różnie sobie z tym radzą. Kto wie, gdzie byłbym, gdybym nie przelewał mojej mrocznej strony do moich opowieści? Niech Bóg błogosławi DC Comics! (śmiech)
O „Lex Luthor: Man of Steel”
BA: Dlaczego skoncentrowałem się na Lexie, a nie na Supermanie? Superman jest nudny, Lex jest interesujący. To był jeden z najłatwiejszych komiksów, jakie kiedykolwiek napisałem – to było jak pisanie pamiętnika. Zgadzam się ze wszystkim, co Lex mówi; jego obraz Supermana jest moim obrazem Supermana. Nie mam jedynie jego pieniędzy, cholera! (śmiech)
Superman jest dla mnie, podobnie jak dla Lexa, głównie zagrożeniem. Nie o to chodzi, że go nie lubię. Po prostu lubię go bardziej, kiedy nie ma go w pobliżu (śmiech).
O „Superman: For Tomorrow”
BA: Ten album był wielkim wyzwaniem, bo bardzo ciężko mi pisać o kimś, kto jest idealny. Doskonałość nie jest ciekawa. Musiałem znaleźć w nim jakąś skazę, błąd. Moim zdaniem to właśnie błędy czynią nas interesującymi. Pisanie „Batmana” jest proste, bo popełnia on wiele błędów; samo założenie kostiumu było wielką pomyłką, Bruce Wayne nigdy nie powinien był tego robić. Znalezienie błędu u Supermana było trudne. Ten, który ja znalazłem, sprawił, że zaczął zastanawiać się nad sobą, wątpić w siebie. Wtedy pojawiła się historia.
O komiksach z Batmanem
BA: Wygląda na to, że razem z Eduardo [Risso – przyp. MS] wracamy do Batmana co dwa lata, więc na pewno będą nowe historie. Jednak bardzo ważne jest dla nas, aby mieć coś do powiedzenia, zanim zaczniemy. Nie chcemy po prostu „zrobić Batmana”. Jeśli mamy pomysł, to kontaktujemy się z edytorami i przedstawiamy go. To daje nam dużą swobodę.
Kiedy robię komiks superbohaterski, robię go z taką samą dozą koncentracji i troski, jaką wkładam we własne kreacje. Jeśli nie mam nic do powiedzenia, nie mówię. Nie warto.
O pomocy Frankowi Millerowi przy komiksie „All Star Batman and Robin the Boy Wonder”
BA: Moja pomoc polegała głównie na tym, że piłem razem z Frankiem (śmiech). Rozmawialiśmy o Green Lanternie, o tym że może robić wszystko, cokolwiek przyjdzie mu do głowy, ogranicza go tylko wyobraźnia. Jego pierścień działa na wszystko z wyjątkiem koloru żółtego. Przecież to głupota! Powiedziałem do Franka: „Pomaluj całą jaskinię Batmana na żółto, kiedy Lantern przyjdzie do niej, nie będzie miał żadnej mocy”. Tak więc wpadłem na to, jakim przygłupem jest Green Lantern, to wszystko.
O noweli graficznej „Joker”
BA: „Lex Luthor: Man of Steel” okazał się sporym sukcesem. Podczas konwentu w San Diego byłem na lunchu z Danym Didio, był bardzo zadowolony z „Lexa Luthora” i zapytał, czy Lee [Bermejo – przyp. MS] i ja nie chcielibyśmy zrobić więcej podobnych komiksów. W tamtym okresie zadecydowaliśmy z Lee, że nie będziemy więcej współpracować. Były pewne problemy i zadecydowaliśmy, że lepiej rozstać się jako przyjaciele. Tak się złożyło, że byłem z nim na kolacji tego samego dnia i powiedziałem mu o pomyśle Dana. Lee stwierdził, że nie jest zainteresowany takim projektem, a w ogóle to nie zna żadnej postaci podobnej do Luthora. Wtedy pomyśleliśmy, że może gdyby to był komiks o Jokerze, to wyszłoby z tego coś wartościowego. Zanim skończyliśmy kolację, mieliśmy już całą historię.
Chcieliśmy przedefiniować tę postać. Ostatnimi czasy Joker stał się kimś w rodzaju antybohatera. Dla wielu czytelników nie jest już złoczyńcą, ludzie lubią go. Sądziliśmy że to błąd, że nie powinniście lubić tej postaci, powinniście się jej bać. Chcieliśmy podkreślić fakt, że samo przebywanie w jednym pomieszczeniu z nim może cię zabić, do tego stopnia jest niebezpiecznym i nieprzewidywalnym człowiekiem.
Inaczej niż w „Lexie”, Joker nie opowiada swojej historii. Stwierdziłem, że wniknięcie do głowy Jokera byłoby wielką pomyłką. Nie powinniście wiedzieć, o czym myśli.
O powiązaniach „Jokera” z filmem „Mroczny Rycerz”
BA: Wiele osób zwraca uwagę na podobieństwo naszego Jokera do Jokera w wykonaniu Heatha Ledgera. Wygląd naszego Jokera powstał dawno temu, właściwie w „Lexie Luthorze”; jest tam w lokalnej gazecie jego wizerunek z charakterystycznym usytuowaniem blizn. To było dużo przed filmem „Batman – Początek”. Nie twierdzę, że Nolan inspirował się naszą powieścią graficzną; wiem, że autorzy filmu wiedzieli nad czym pracujemy, ale nie mam pojęcia, czy widzieli jakąkolwiek planszę z „Jokera”.
Ten album miał ukazać się przed „Mrocznym Rycerzem”, ale kiedy go ukończyliśmy, było już blisko do premiery filmu. Dlatego dział marketingu w DC powiedział „nie”. Byliśmy z Lee bardzo zawiedzeni. Jednak kiedy komiks w końcu wyszedł po filmie i sprzedawał się tak dobrze, nie byliśmy już zawiedzeni. Właściwie sądzę, że film pomógł w sprzedaży naszego komiksu.
Muszę powiedzieć, że uwielbiam rolę Ledgera. Jest sto razy lepszy niż Jack Nicholson.
O pasku komiksowym „Joker & Lex”
BA: To było przy okazji jubileuszowego numeru serii „Superman/Batman”. Edytor skontaktował się ze mną, powiedział, że miałbym do dyspozycji dwie strony i zasugerował, że moglibyśmy z Lee Bermejo zrobić coś o tym, jak Joker i Lex spotykają się. Powiedziałem, że to najgłupszy pomysł jaki słyszałem. Przecież gdyby ten świat był prawdziwy, to Lex Luthor nigdy nie miałby nic wspólnego z Jokerem. Odparłem, że nie zrobię tego. Trochę później pomyślałem, że te postaci tak totalnie nie pasują do siebie, że przypomina to trochę Calvina i Hobbesa. Pomyślałem „zróbmy to w stylu Calvina i Hobbesa”, to byłoby coś, czego nikt by się po nas nie spodziewał. Zrobiliśmy to z Lee, problem polegał na tym, że poszło nam zbyt dobrze. Prawnik z DC stwierdził, że nie mogą tego opublikować. Na szczęście zanim te dwie strony poszły do kosza, Jim Lee skontaktował się z Billem Wattersonem [autorem „Calvina i Hobbesa” – przyp. MS], pokazał mu je, a Bill powiedział: „Nie ma problemu”.
O przyszłych projektach ze złoczyńcami w roli głównej
BA: Nie sądzę. Problem polega na tym, że w uniwersum DC jest Joker, jest Luthor i jest cała reszta.
O rekonstrukcjach postaci
BA: Uważam, że każda postać komiksowa powinna co jakiś czas podążyć w nowym kierunku. Ponieważ nie żyjemy w idealnym świecie, istnieją mity. Mit potrzebuje być czasem stworzony na nowo, aby zachować właściwe znaczenie. W przeciwnym razie umiera.
O serii „Loveless”
BA: Bezpośrednią inspiracją była miniseria „El Diablo”, western, a jednocześnie opowieść wojenna, którą zrobiliśmy wspólnie z Danijelem Zezeljem. Miałem naprawdę świetną zabawę, mieszając oba te gatunki razem. Powiedziałem sobie, że chcę zrobić to ponownie. Świadomie wybrałem rekonstrukcję czasów wojny domowej, ponieważ wielu Amerykanów wie bardzo mało o tym okresie amerykańskiej historii. My Amerykanie mamy tendencje do ignorowania paskudnych części naszej historii. Chciałem, aby trochę z tego ujrzało światło dzienne. Warto dodać, że jestem fanem westernów, ale nie amerykańskich, lecz spaghetti westernów.
Oczywiście przed napisaniem scenariusza przeprowadziłem porządne badania, aby zachować wierność realiów. Musiałem jednak pójść na pewne kompromisy; im bardziej studiowałem ówczesny język, tym bardziej stawało się jasne, że jeśli go wykorzystam, będzie trudny do zrozumienia dla czytelników. Musiałem więc uwspółcześnić ten język. Ale w innych przypadkach myślę, że motywacje postaci czy scenografie są naprawdę realistyczne.
Niestety, seria nie sprzedawała się dobrze, dlatego DC podjęło decyzję o jej skróceniu. Nie zdradzę, co planowałem w kolejnych numerach, ponieważ jest szansa, że odzyskam prawa do serii i dokończę ją u innego wydawcy.
O wymarzonym współpracowniku
BA: Nie mam wymarzonego rysownika, z którym chciałbym pracować. Po prostu teraz pracuję z moim wymarzonym teamem: Eduardo, Davem [Johnsonem – przyp. MS] i Patricią [Mulvihill – przyp. MS]. Bardzo ich lubię. Ostatnio rozmawiałem z Andym Kubertem, że gdybyśmy mieli czas i gdyby był odpowiedni projekt, może zrobilibyśmy coś wspólnie. Chciałbym też zrobić więcej projektów z Danijelem Zezeljem, wspaniale się uzupełniamy.
O amerykańskim rynku komiksowym
BA: Komiksowy rynek w Stanach Zjednoczonych jest inny, niż gdziekolwiek indziej, głównym nurtem w nim są komiksy superbohaterskie. Wygląda na to, że tego chcą czytelnicy i – patrząc na to, co się dzieje w kinach – niestety, nie zmieni się to. Ale OK, widać ludzi poruszają takie komiksy, lubią ten rodzaj fantastyki; to, że nie lubię komiksów superbohaterskich nie znaczy, że mam rację (śmiech).
Tym bardziej cieszę się, że jest na rynku miejsce dla takich komiksów jak „100 naboi”, że jest miejsce dla historii, które chcę opowiadać i jest wystarczająco dużo ludzi kupujących moje historie. Ja nie muszę być nieludzko popularny, żeby być szczęśliwy. Dopóki mam wystarczająco dużo odbiorców tego co robę i zapewnienie DC, że będą to wydawać, jestem zadowolony. Gdyby istniały tyko komiksy superbohaterskie, prawdopodobnie nie tworzyłbym komiksów. Pisałbym zapewne coś innego, może scenariusze dla telewizji.
O nowej serii „Spaceman”
BA: „Spaceman” dzieje się w niedalekiej przyszłości, kiedy wszystkie ponure przewidywania dotyczące zmian klimatycznych na Ziemi stały się prawdą. Konsekwencją są przemiany polityczne, ekonomiczne i społeczne. To ponury, deszczowy świat.
Pomysł na tę historię przyszedł podczas dyskusji z moim przyjacielem, profesorem bioinżynierii na Uniwersytecie w Chicago. To było akurat w momencie, kiedy NASA i Rosjanie podjęli decyzję, by połączyć wysiłki związane z podróżą na Marsa. Przyjaciel powiedział mi, że w tej chwili to niemożliwe, ponieważ nasze ciała nie zniosłyby takiej podróży z powody utraty wapnia w kościach. A co – odparłem – gdyby przy pomocy genetycznych manipulacji zmodyfikować ludzkie kości, aby były większe i twardsze? Komiks powstał poprzez rozwinięcie tej idei; głównym bohaterem jest genetycznie zmodyfikowany z myślą o wyprawie na Marsa astronauta. Problem polega na tym, że nie może lecieć na Marsa, bo NASA już dawno nie istnieje.
„Spaceman” to nowy dla mnie gatunek, ale pracuje przy nim cała ekipa „100 naboi”, więc czuję się, jakbyśmy ponownie zebrali swój zespół do kupy. W pierwszym roku będzie dziewięc zeszytów. Traktujemy to trochę jak serial telewizyjny, podzielimy serie na sezony.
Opracował Michał Siromski