SUICIDE SQUAD: FROM THE ASHES
O tym, że superdrani da się lubić, wie niemal każdy, kto miał sposobność sięgać po tytuły z udziałem trykociarzy. Stąd też niesłabnące zainteresowanie perypetiami speców od rozwałki o jakże wdzięcznej nazwie Suicide Squad, która to grupa trwale wkomponowała się w realia uniwersum DC Comics.
Nic w tym dziwnego, bo o dobry start dla podkomendnych Richarda Flaga (a faktycznie oddelegowanej do tej funkcji Amandy Waller) zadbał John Ostrander, scenarzysta może nie genialny, ale z pewnością solidny. Współcześnie „hanzy” nawróconych złoczyńców (bądź też częściej – udzielających się po stronie tzw. dobra w zamiarze osiągnięcia wymiernych korzyści) stanowią całkiem często spotykane zjawisko. Tymczasem na etapie zamierzchłego roku 1987 „Oddział Samobójców” zdawał się bezprecedensowym novum i zapewne z tego powodu prędko zdobył sobie uznanie pokaźnej gromadki czytelników.
Debiutujący na kartach miniserii „Legends” (prawdopodobnie jednego z najciekawszych, a zarazem najbardziej zapomnianych „kryzysów” w dziejach DC Comics) rychło odnaleźli się w pełnowymiarowym miesięczniku, który – jak czas pokazał – miał przetrwać na rynku pięć lat. Dużo to czy mało – rzecz względna. Pewne jest, że Bronze Tiger, Night Shade, Plastique, Captain Boomerang, Count Vertigo oraz cały tabun drugo- i trzecioligowych adwersarzy miotających się po wspomnianym uniwersum, zyskali sposobność, by na długie lata nie dać o sobie zapomnieć i co jakiś czas powracać w coraz to nowych inkarnacjach. Ten swoisty fenomen przejawił się przede wszystkim w osobie słynącego ze skuteczności Deadshota (o czym boleśnie przekonał się m.in. Deathstroke, a nawet Batman), który nie tylko stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osobowości „Suicide Squad Vol. 1” (by wręcz nie rzec – jej „niezbędnikiem”), ale też bohaterem dwóch solowych miniserii (opublikowanych w 1988 i 2005 r.), licznych gościnnych występów oraz partycypowaniu w Secret Six (grupie pochodnej wobec Oddziałowi Samobójców). Zresztą, zarówno czytelnicy, jak i grono wybrednych krytyków zgodnie przyznają, że miesięczniki z udziałem „Szóstki” nie zyskałyby aż takiej popularności, gdyby nie umiejętne poprowadzenie postaci Deadshota. A to tylko jedna z osobowości Suicide Squad, które zdołały na trwałe wkupić się w łaski fanów superbohaterskiej konwencji.
Stąd też, mimo że – jak wyżej wspomniano – seria z ich udziałem zniknęła z oferty DC po pięciu latach publikacji (w czerwcu 1992 r.), to jednak decydenci wydawnictwa starali się zapobiec popadnięciu jej bohaterów w zapomnienie. Przejawem tego była opublikowana na przełomie 2007 i 2008 r. miniseria „From The Ashes” – rzecz o tyle wyjątkowa, że do roli scenarzysty tej fabuły zdecydowano się zaangażować współodpowiedzialnego za sukces pierwszej serii „Suicide Squad” Johna Ostrandera.
Akcja tegoż komiksu rozpoczyna się bez znamion szczególnej oryginalności. Niegdysiejszy lider Oddziału Samobójców, Rick Flag, robi to, co potrafi najlepiej, tj. bierze udział w tajnej operacji wyeliminowania grupy islamskich terrorystów. Początkowo misja zdaje się przebiegać bez większych problemów. Niebawem jednak okazuje się, że wśród muzułmańskich bojowników jest również irański superłotr imieniem Rustam. Stąd też dochodzi do strzelaniny zwieńczonej spektakularną eksplozją i tym samym wszystko wskazuje, że burzliwa kariera przywódcy Suicide Squad dobiega końca. Pomimo wszelkich przesłanek wskazujących na taką właśnie ewentualność, Amanda Waller nie daje temu wiary i w miejsce potyczki wysyła na nowo zrekrutowany Oddział Samobójców. Wśród nich nie mogło rzecz jasna zabraknąć Bronze Tigera oraz przetrzymywanego dotąd w Arkham Deadshota. Jak się później okazuje, rządowa agencja kontrolująca tę grupę, ma do swej dyspozycji cały tabun skłonnych do współpracy (czy może trafniej – niemających innego wyboru) rozrabiaków o nieprzeciętnych mocach i umiejętnościach, spośród których mało kto zasługuje chociażby na cień zaufania.
Pod tym względem szczególnie nieobliczalnie jawi się niegdysiejszy generał armii amerykańskiej, Wade Eiling, swego czasu znakomicie sportretowany przez Cary’ego Batesa („The Flash Vol. 2”, „New Guardians”, „Vampirella”) na kartach serii „Captain Atom Vol. 1”. Na etapie „From The Ashes” zdegradowany oficer-renegat znacznie odbiega od swej pierwotnej formuły zaprezentowanej we wspomnianej serii. Co prawda zmysłem taktycznym wciąż nie ustępuje najwybitniejszym sztabowcom, ale od czasów jego konfrontacji z Ligą Sprawiedliwości („JLA” numer 26 z lutego 1999 r.) wizerunek tej postaci uległ drastycznym przeobrażeniom. Świadoma zagrożeń wynikających z włączenia Eilinga w szeregi Suicide Squad, Amanda Waller decyduje się jednak na ten ryzykowny krok. Zdradzając nieco szczegółów, wypada nadmienić, że jej decyzja okazała się wątkiem szczególnie oddziałującym na tok niniejszej opowieści.
Nie da się ukryć, że zaprezentowana tu fabuła do szczególnie wyszukanych nie należy. „From The Ashes” okazuje się jednak lekturą wcale nie banalną. Bowiem nie w miałkim wyzwaniu tkwi sedno jakości tej opowieści, lecz w sposobie ujęcia obecnych tu osobowości. Ostrander z rzadka spotykanym wyczuciem potrafi tchnąć autentyzm także w bohaterów, po których mało kto takowego mógłby się spodziewać. Bez względu na to, czy są to do bólu płaskie postacie zapełniające uniwersum Gwiezdnych Wojen, sprowadzony do ponurego tła Spectre czy też właśnie trzecioligowi superdranie, wspomniany autor z zadziwiającą lekkością czyni ich osobowościami przekonującymi, a zarazem przykuwającymi uwagę czytelników. Co więcej, udaje mu się to uczynić bez silenia się na ich redefinicje, tak jak to uczynił m.in. Grant Morrison z Animal Manem. Miast tego Ostrander zdaje się umiejętnie akcentować najbardziej charakterystyczne, a zarazem najbardziej atrakcyjne cechy profilu psychologicznego powierzonych mu postaci.
Idealnym przykładem jest pod tym względem Plastique (Betty Sans Souci), która z typowej terrorystki przejawiającej aktywność w takich seriach jak „The Fury of Firestorm” czy wzmiankowany „Captain Atom Vol. 1” za sprawą Ostrandera przeobraziła się w jedną z najciekawszych bohaterek „Suicide Squad Vol. 1”. „Niekiedy zła dziewczynka, innym razem dobra. Zmieniasz się niczym tykający zapalnik” – niniejsze stwierdzenie Amandy Waller, mimo że nieszczególnie wyszukane, w telegraficznym skrócie oddaje niejednoznaczność niegdysiejszej bojowniczki o niepodległość Kebeku. Można mniemać, że scenarzysta „From The Ashes” darzy tę postać szczerą sympatią, bo podobnie jak w pierwotnej serii o „Samobójcach”, także i tu zapewnił jej bardzo udany występ.
Niemało miejsca poświecono również Deadshotowi (Floyd Lawton), co ani trochę nie zaskakuje, biorąc pod uwagę, że jest on najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem tej formacji. Jak niemal zawsze w jego przypadku, także i tym razem powierzone mu zadania wykonuje on z zimną precyzją, po raz kolejny dając popis zabójczej skuteczności. Natomiast jakby nieco w cieniu pozostaje Bronze Tiger, którego nadwiślański czytelnik miał sposobność poznać w dwóch epizodach spolszczonego „Batmana” (nr 7-8/1996). Z racji pierwotnego tytułu tej opowieści („Rise of Flag”) istotną rolę odgrywa tu również Rick Flag, którego perypetie stanowią niejako oś tej fabuły.
Jak to zazwyczaj ma miejsce w przypadku komiksów sygnowanych nazwiskiem Johna Ostrandera, także i tym razem obok przekonująco poprowadzonych dialogów nie zabrakło także mnóstwa epickiej akcji, której kulminacją jest szturm Oddziału Samobójców na wyspiarską bazę szczególnie problematycznego konsorcjum. Jak się okazuje, jest to jedynie tło dla ukazania głębszej intrygi, w której trudno rozpoznać, kto jest wrogiem, a kto faktycznym sojusznikiem. To sprawia, że podczas lektury „From The Ashes” trudno oprzeć się poczuciu obcowania z rozrywką może nie wybitną, ale z pewnością sprawnie poprowadzoną. Obiecująco prezentuje się również finał tej opowieści, a zwłaszcza obecność nowego „rekruta”… Ale o tym więcej na kartach „Secret Six”, serii pochodnych wobec „Suicide Squad” (uznawanych przy tym za jedno z najciekawszych przedsięwzięć DC Comics w minionej dekadzie).
Stylistyka ilustracyjna tegoż komiksu dalece odbiega od formuły graficznej, z jaką zwykło się kojarzyć „Suicide Squad”, za sprawą wymykającego się jednoznacznej ocenie talentu Luke’a McDonnella (próbkę jego twórczości polski czytelnik odnajdzie również w „Batmanie” – tym razem z marca 1993 r.). Javiera Pina (jak również wspomagających go twórców) śmiało można uznać za wprawnego wyrobnika, który tajniki operowania tabletem graficznym opanował w stopniu zadowalającym. Rzadko zdarza się tu dostrzec poważniejsze błędy rysunkowe, w scenach konfrontacyjnych nie brak trafnie ujętej dynamiki, a gesty bohaterów prezentują się bez znamion fuszerki (choć nieco gorzej z zagospodarowaniem tła). A jednak mimo warsztatowej poprawności trudno wyzbyć się odczucia nadmiernej syntetyzacji (by nie rzecz wręcz – „silikonizacji”) warstwy graficznej, co zresztą nie dotyczy wyłącznie tegoż komiksu, lecz bez mała dziewięćdziesięciu procent ogółu produkcji powstających na zamówienie obu gigantów amerykańskiego rynku. Pokusa korzystania z elektronicznych udogodnień widać i w tym przypadku okazała się nad wyraz silna. Tym bardziej, że napięte terminy realizacji to odwieczna zmora twórców udzielających się pod „sztandarami” DC i Marvela.
Podsumowując: wraz z „From The Ashes” ewentualny czytelnik otrzymuje produkt może nie z najwyższej półki, ale z pewnością na zapewniającym rozrywkową lekturę poziomie. Jest to również istotny etap w dziejach Oddziału Samobójców, która to grupa być może nigdy nie zdoła wydobyć się z cienia Ligi, tudzież Stowarzyszenia Sprawiedliwości, ale z pewnością może liczyć na całkiem pokaźne grono zagorzałych fanów.
PS. Podziękowania dla Damiana „Damexa” Maksymowicza za udostępnienie egzemplarza niniejszego komiksu.
Przemysław Mazur
„Suicide Squad: From The Ashes”
Scenariusz: John Ostrander
Szkic: Javier Pina, Jesus Saiz, Robin Riggs
Tusz: Robin Riggs
Kolor: Jason Wright
Liternictwo: Rob Leigh
Ilustracja na okładce: John K. Snyder III
Pierwotnie opublikowane w formie miniserii „Suicide Squad: Raise The Flag” nr 1-8 (listopad 2007-czerwiec 2008 r.)
Wydawca: DC Comics
Data premiery: sierpień 2008 r.
Okładka: miękka
Format: 17 x 26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolor
Liczba stron: 192
Cena: 19,99 $