WSTĘPNIAK

COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ SIĘ ZACZYNA

Trudno zignorować takie wydarzenie jak „The New 52”, będące kolejną próbą reaktywacji superbohaterskiego uniwersum DC Comics. Inicjatywę może nie do końca udaną, jeżeli popatrzy się na obecne listy sprzedaży komiksów z głównego nurtu, ale za to pomyślnie przypominającą o istnieniu komiksów w Ameryce. Gromadzącą wokół siebie zarówno starych wyjadaczy, którzy porzucili historie obrazkowe dawno temu, jak i nowych czytelników (choć pamiętajmy, że „świeżsi” odbiorcy stanowią zdecydowaną mniejszość, jeżeli zaufamy badaniom surveyowym czytelników DC Comics realizowanym pół roku temu).

Tyle się mówi o beznadziejnej sytuacji komiksów w Polsce. W USA także nie jest zbyt różowo. Gdyby chodziło tylko o kryzys i internetowe piractwo, przez które część nakładów zeszytów nadaje się do spalenia… Najgorsze jest to, że historie obrazkowe tracą systematycznie popularność jako anachroniczna forma rozrywki, nie potrafiąca się bronić przed innowacyjnością interaktywnych multimediów, konsol i rynku gier komputerowych. Po części same korporacje wydawnicze są winne takiej sytuacji, sprzedając licencje na swoje najlepsze marki poszczególnym studiom i wytwórniom. Trudno jednak się temu dziwić, kiedy większość tytułów superbohaterskich sprzedaje się poniżej 100 tys. egzemplarzy. Kuriozalnym jest, że zdecydowaną większość tych serii przebijają komiksy dziecięce, pokroju „My Little Pony”, które sprzedają się na poziomie 94-95 tys. egzemplarzy miesięcznie. Lepiej od nich sprzedają się tylko „Avengers versus X-Men”, „Batman” oraz „Justice League”. To ma swoje wyraźne odbicie w San Diego, na największym konwencie popkultury na świecie. Popkultury, już nie komiksów. Komiks istnieje tam na uboczu. O wiele ważniejsze są występy gwiazd filmowych, eventy związane z cosplayem, rynkiem kierowanym do dzieci, merchandisingiem. To impreza dla tych, którzy wspierają obecnie kulturę masową nie tyle twórczo, co finansowo. A to dla wytwórni i wydawnictw w dobie Internetu i powszechnej kradzieży intelektualnej liczy się najbardziej. Zresztą przekonacie się o tym po seansie dokumentu „Comic-Con Epizod V: Fani kontratakują”, który pod koniec listopada będzie wyświetlany dzięki polskiemu dystrybutorowi Gutek Film.

Sama idea „New 52” jest standardową procedurą molochów komiksowych wprowadzaną po to, by zainteresować nową generację czytelników. W przemyśle komiksowym nazywa się to zasadą czterech pór roku, którą można sprowadzić do najprostszego wyczerpywania się schematu przewodniego danego uniwersum. W końcu od najbardziej znaczącego wydarzenia wywracającego świat DC do góry nogami minęło prawie 30 lat. Mówię tutaj oczywiście o „Crisis on Infinite Earths” Marva Wolfmana i George’a Pereza. Między tymi dwoma zdarzeniami miały miejsce co prawda jeszcze dwa kryzysy – „Infinite Crisis” Geoffa Johnsa i „Final Crisis” Granta Morrisona – jednak nie przyniosły one tak znaczących reperkusji, jak wcześniej wspomniany kryzys Wolfmana. Skutki kryzysu Johnsa nie wywołały aż takiego trzęsienia ziemi, gdyż postacie, które w nim umierały, szybko powracały z martwych. Kryzys Morrisona zaś był dla niektórych lekturą wręcz nie do zniesienia ze względu na niełatwy odbiór i bełkotliwość niektórych scen oraz dialogów. Sami scenarzyści wręcz narzekali, że świat DC już istniejący jest na tyle skomplikowany i trudny do rozwijania, że potrzebny jest zasadniczy reset. I w tym sensie „New 52” jest nieco niekonsekwentne – DCU bowiem nie zostało wyzerowane, tak jak poszczególne serie wydawnicze, a jedynie poddane liftingowi. Najważniejsze historie z ostatnich 20 lat, takie jak „Rok Pierwszy”, „Śmierć Supermana” czy nawet „Final Crisis”, nadal mają rację bytu tutaj. Sedno historii nie uległo zmianie, przemianie uległ natomiast design, technikalia. By było nowocześniej, by bohaterowie zostali odmłodzeni, by czytelnik mógł się z nimi identyfikować. Jak to wyszło? Przekonacie się, czytając poszczególne recenzje. Dość powiedzieć, że stare schematy wydają się jeszcze bardziej utarte, przez co DC, podobnie jak Marvel zresztą, zniechęca czytelników do sięgania po kolejne zeszyty. No bo jak można bez końca czytać tę samą powtórkę z rozrywki, tylko z jeszcze bardziej patetycznymi dialogami, a jedynie lepszymi grafikami?

Co ponadto znajdziecie w tym numerze? Polecam z całego serca rozmowę z Davem McKeanem, którego można było spotkać w trakcie Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Entuzjaści felietonów, mang oraz starszych komiksów też znajdą coś dla siebie. Mateusz Orzech zwraca chociażby uwagę na pewnego pulpowego herosa, odrestaurowanego ostatnio przez wydawnictwo Dynamite. Justyna Janik zaś skupia się na mało znanym u nas gatunku mang, przekrojowo go opisując i przedstawiając najważniejsze pozycje z tego gatunku. Wreszcie Filip Świderski przybliża nam jedno z najbardziej znaczących a jednocześnie rzadko wspominanych dzieł w twórczości Alana Moore’a, Miraclemana, który niedługo zostanie odświeżony przez wydawnictwo Marvel, obecnie właściciela praw autorskich do tej postaci.

Podtytuł tego wstępu nie dotyczy tylko i wyłącznie reaktywacji głównej linii wydawniczej DC Comics. Chodzi o naturalną kolej rzeczy. Nic nie trwa wiecznie. Nawet mój czas spędzony przy tym magazynie musi kiedyś dojść do końca. Z bólem informuję, że 72. numer Magazynu KZ jest ostatnim z moją skromną osobą w roli redaktora naczelnego. Składa się na to wiele elementów. Po pierwsze, mija dokładnie 5 lat od momentu, kiedy Kuba Syty zaproponował mi tekę zastępcy redaktora naczelnego KZ-u. Akurat wtedy ukończyłem maturę i rozpocząłem studia. Jakoś tak się złożyło, że co 5 lat kończę pewne rozdziały w swoim życiu i przechodzę na „inny poziom”. Potrzebna jest znacząca zmiana od czasu do czasu, aby zaznać nowych doświadczeń i wrażeń, które zaprowadzą nas w miejsca wcześniej dla nas niedostępne. Tak jak przestałem być uczniem i przeistoczyłem się w studenta, tak niedługo przestanę być studentem i przeistoczę się w dorosłego. KZ zawsze zaś był miejscem dla studentów, tworzonych przez nich i kierowanych głównie do nich. Dzięki temu był i jest taki witalny, żywy i pełen wigoru. Mój czas dobiegł końca i czas rozpocząć coś nowego w komiksowym świecie.

Chciałbym też serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom i osobom, które mnie wspierały w kontynuowaniu tradycji magazynu. Dzięki okresowi spędzonego na tworzeniu tego monumentalnego przedsięwzięcia poznałem świetnych, pozytywnych ludzi oraz posiadłem doświadczenie w kierowaniu zespołem jednostek specjalizujących się w różnych gałęziach popkultury i komiksu. Dzięki nim udało mi się wraz z Arkiem Królakiem wydać edycję specjalną KZ-u na papierze, co było równie wielkim i ważnym wydarzeniem. W Polsce jeszcze nigdy nie było możliwości dostania tego magazynu o publicystyce komiksowej, nawet w tak małym nakładzie. Gdyby nie możliwość prowadzenia magazynu i odważna próba publikacji jego papierowej wersji, moje doświadczenia dziennikarskie i redakcyjne byłyby o wiele uboższe. Bez nich z pewnością nie miałbym odwagi próbować swoich sił w innych redakcjach ani ryzykować z wprowadzaniem w życie nowych działań, o których z pewnością niedługo usłyszycie.

Sam fakt, że odchodzę z funkcji redaktora naczelnego wcale nie oznacza, że odchodzę z KZ-u na dobre. Od czasu do czasu będą się tutaj pojawiać moje teksty, ale gościnnie. Gdy będę miał coś do powiedzenia na temat jakiegoś zjawiska lub konkretnego komiksu. Ważnym jest, by tego nie robić na siłę, by mieć coś ważnego do przekazania, zachęcić kogoś do przeczytania danej rzeczy. To niebywale trudne zadanie, wymagające czasu na refleksje i przemyślenie danego tematu, którego coraz bardziej mi brakuje w tym zabieganym świecie.

Stanowisko głównodowodzącego przejmie po mnie Patrycja Janiszewska. Cieszę się niezmiernie, gdyż po raz pierwszy szefem KZ-u zostaje kobieta. Ponadto Patrycja jest osobą nieznaną dotąd w środowiskach komiksowych, pełną entuzjazmu i energii a nade wszystko nowych pomysłów, dzięki czemu KZ będzie nadal ewoluował i rozwijał się wraz ze zmianami zachodzącymi na arenie polskiego komiksu. W tym miejscu pragnę życzyć powodzenia nowej redaktor naczelnej, nowych sukcesów i poprowadzenia magazynu przynajmniej do setnego numeru.

Szczególne podziękowania kieruję w stronę Arka, Kuby i Marcina – przyjaźń z Wami jest dla mnie wielką wartością. Dziękuję Wam za wszystko.

Po raz ostatni życzę Wam przyjemnej lektury i do zobaczenia wkrótce!

Jak to powiedział Dr. Manhattan, „Nic nigdy się nie kończy”. Bądźcie w gotowości.

Michał Chudoliński