SUPERMAN: DOOMSDAY


Superman zginął w 1992 roku na łamach 75-ego zeszytu serii „Superman”, o czym dowiedziałem się z telewizyjnych wiadomości, natomiast w Polsce wydarzenie to miało miejsce trzy lata później na łamach 57-ego (odwrócenie cyfr to mający swój urok przypadek) zeszytu „Supermana” wydanego przez TM-Semic. Od tamtej pory pogłoski mówiące o tym, że kolejna kinowa produkcja z Człowiekiem ze Stali w roli tytułowej zostanie oparta o jego pojedynek z istotą zwaną jako Doomsday, wzbudzała moje szczere zainteresowanie i pobudzała wyobraźnię. Z tego też powodu nakręcony w roku 2006 obraz „Superman Returns” z Brandonem Ruthem zupełnie rozminął się z moimi oczekiwaniami. Światełkiem w tunelu okazała się być produkcja pełnometrażowej animacji zatytułowanej „Superman: Doomsday”, która ujrzała światło rok później. Lecz twórcy postanowili opowiedzieć w niej alternatywną, do tej znanej z komiksu, historię śmierci i powrotu superbohatera, czym najzwyczajniej w świecie mnie nie zachwycili. A może po prostu dla mnie to już nie był czas na tego typu przygodę?

To, co przede wszystkim zwróciło w filmie moją uwagę, to wspomniana wyżej różnica pomiędzy, zrealizowanym piętnaście lat po komiksowej premierze, scenariuszem i jego komiksowym pierwowzorem. Po pierwsze, Doomsday zostaje odnaleziony przez jedną z firm podlegających pod LexCorp, której celem jest wyszukiwanie alternatywnych źródeł energii dla Metropolis. Podczas prac odkrywkowych ekipa techniczna narusza kapsułę, w której była uwięziona bestia z kosmosu – jak się dowiadujemy, pochodząca z Kryptona istota zaprogramowana na sianie destrukcji. Po drugie, w obranym kursie na Metropolis nikt Doomsdayowi nie stawia czoła, jak to miało miejsce w kilku odcinkach komiksu, gdy na jego drodze pojawiła się Amerykańska Liga Sprawiedliwości, która – tak po prawdzie – zupełnie nie poradziła sobie z jego destruktywną siłą. Robi to dopiero Superman, a skutki tego są wszystkim doskonale znane. Pomijając wyżej wspomniane, chyba największej zmianie poddana została jednak oś fabularna po śmierci Supermana (następuje ona stosunkowo szybko, tak mniej więcej w jednej-trzeciej długości filmu). Tutaj twórcy poszli w zupełnie innym kierunku, ale nie chciałbym szczególnie zdradzać rozwoju fabuły. Grunt, że próżno oczekiwać chociażby prób adaptacji „Rządów Supermanów”, jakie rozegrały się po pamiętnym „Pogrzebie Przyjaciela”, zaś wykorzystany wątek jest nie tylko mocno uproszczony i banalny, co niemalże żywcem zaczerpnięty z pierwszego zeszytu komiksowej serii „Superman Adventures” z 1996 roku, opartej na kreskówce produkowanej przez WB.

Parę słów warto nadmienić o rzeczywistości, w jakiej rozgrywa się film. Otóż Superman i Lois Lane są od jakiegoś czasu w związku, jednak dziennikarka Daily Planet nie zna tożsamości skrywanej przez jej ukochanego w osobie kolegi z pracy. Ten akurat, tuż przez masakrą mającą miejsce w Metropolis, planuje wyjazd służbowy do Afganistanu, dlatego jego zniknięcie po śmierci superbohatera nie jest zupełnie z nią powiązane. Ciekawym akcentem jest przedstawienie zarówno Kryptonijczyka, jak również Lexa Luthora jako naukowców, którzy starają się poprawić kondycję nauk medycznych na Ziemi. Luthor, jak wspomniałem, poszukuje nowych źródeł energii, Kal-El między innymi lekarstwa na raka. Obaj działają jednak z zupełnie innych pobudek. W ogóle ciekawie została przedstawiona obsesja, jaką na punkcie herosa ma łotr – zależność ich łącząca przybiera w pewnym momencie ciekawy charakter, co doskonale przedstawiają sceny, gdy Luthor rozpacza, że to nie on pogrzebał swojego największego wroga.

Narracja w filmie prowadzona jest w miarę szybko, zresztą jego czas jest dość ograniczony, więc nawet pojedynek Człowieka ze Stali z Doomsdayem nie został w żaden sposób rozciągnięty na przydługie sekwencje, a to raczej cieszy. Swoją drogą Superman krwawi w jego trakcie nawet obficie, co przełożyło się na podniesienie kategorii wiekowej (PG-13).

Animacja jest bardzo czysta i płynna, ale kreska została mocno uproszczona, co upodabnia ją do obecnie realizowanych przez Wagnera i DC Comics produkcji. Tak naprawdę miejscami tła wyglądają dużo lepiej niż pierwszy plan. Jednym słowem, trudno mówić o epickim dziele, gdzie tragiczna śmierć obrońcy sprawiedliwości pogrąża świat w smutku i wszechobecnym mroku, a jego powrót przywraca ład i harmonię oraz przeciera zachmurzone niebo. W tej sytuacji to nie jednostajna animacja, a co najwyżej muzyka stara się ukazywać tego typu stany emocjonalne.

Z mojej perspektywy uważam, że producenci spóźnili się ładne parę lat z produkcją tego filmu, dlatego też trudno im było mnie poruszyć. Z drugiej strony, obiektywniej patrząc, nie dokonali niczego szczególnego – jestem pewien, że mogli pokusić się o ciekawsza fabułę, między innymi z racji o wiele bardziej interesującego pierwowzoru, czy wreszcie wspomnianej wyżej kategorii wiekowej dla tego filmu. Gdyby w oparciu o zaproponowany scenariusz powstał film fabularny, to nawet przy odpowiedniej realizacji efektów specjalnych – szczególnie walki Supermana z Doomsdayem – również nie wywarłby on na mnie większego wrażenia, choć z pewnością cieszyłby bardziej niż „Superman Returns” i śmiem twierdzić, że mógłby nawet zapewnić większy sukces komercyjny. Mimo wszystko, miłośnicy Człowieka ze Stali powinni zaznajomić się z omawianym obrazem. Zwłaszcza ci trochę młodsi. Dla tych starszych być może niebawem Christopher Nolan przygotuje coś godnego uwagi, aczkolwiek zdania w tym temacie są mocno podzielone.

Jakub Syty

„Superman: Doomsday”
Reżyseria: Bruce Timm, Lauren Montgomery, Brandon Vietti
Scenariusz: Duane Capizzi
Producent: Bruce Timm
Głosów użyczyli: Adam Baldwin (Clark Kent / Superman), Anne Heche (Lois Lane), James Marsters (Lex Luthor), John DiMaggio (Toyman), Tom Kenny (The Robot), Swoosie Kurtz (Martha Kent), Cree Summer (Mercy Graves), Ray Wise (Perry White), Adam Wylie (Jimmy Olsen)
Muzyka: Robert Kral
Data wydania: 18.09.2007
Czas trwania: 78 minut
Dystrybucja: Warner Home Video,Warner Bros. Animation, Warner Premiere, DC Comics