SKAŻONA JAPOŃSZCZYZNĄ
CYCKI DO GÓRY!
W pewnym momencie życia człowiek zauważa biust. Nie tylko jako torbę z jedzeniem, ale jako nieodłączny element kobiecej klatki piersiowej. Nagle prosty podział „mama/tata/pani z przedszkola/inny dorosły” zostaje wzbogacony o „ludzi z biustem i bez biustu”. Potem idzie lawiną cała reszta podziałów, ale nie ma nic bardziej jednoznacznego niż bimbały. W umyśle małych dziewczynek pojawia się prosta myśl: „Też takie chcę” i czekają dnia, żeby mieć pretekst do zakupu stanika. Szczególnie, że wszystko dookoła mówi nam, że posiadanie porządnego zderzaka z przodu jest rzeczą absolutnie konieczną do szczęścia.
Siedzę więc ja sobie, jako ten berbeć i krytycznym okiem taksuję wdzięki pań dostępnych wizualnie w komiksach i w kreskówkach typu „niekoniecznie-dla-dzieci”. Czarodziejka z Księżyca biega nago, ba, nawet jej przyszłościowa córka ma coś na kształt biustu, choć cała reszta jest wybitnie młodociano-przedszkolna. Z komiksów wyziera ponętna wróżka Śliweczka, całe stada ponętnych karczmareczek i wieśniaczek (z bujnościami Lubawy na czele), panie w trykotach i pelerynach wybijają oczy odpowiednio wycieniowanymi sterczydłami. Biust ma być. Fajnie mieć biust. Napiersia nie mają chyba tylko pszczółka Maja i pajęczyca Tekla (no, miś Koralgol też), przepadło, trzeba dorosnąć.
A potem człowiek dorasta i odkrywa, że raz, że ciężkie, dwa – bieganie to niezbyt komfortowa sprawa, trzy – za cholerę to nie chce się trzymać tak, jak paniom w komiksach. Piękne, krągłe cuda nie są statyczne, przypominają dynamiką baloniki z wodą i przynajmniej raz w miesiącu (jeśli nie częściej) wywołują przemożne pragnienie możliwości odkręcenia ustrojstwa i odstawienia na bok.
W dodatku nie uświadczysz w okolicy żadnych superbohaterów, co najwyżej powita cię gwizdem paru budowlańców. Koledzy nieustannie konwersują z twoim biustem (albo czerwienią się i uciekają), zaczyna cię to wkurzać i patrzysz krytycznie na panienki z kolorowych kartek, bo przecież nie może chodzić o zderzaki, musi być w tym coś więcej… Odkrywa człowiek, że panienki oprócz walorów estetycznych posiadają mózg, a wyglądem się nie przejmują. Chyba, że te złe, niedobre, one zawsze są ubrane tak, że mama by mnie z domu wyrzuciła, machają dekoltami do pępka i podtykają biednym facetom biust pod nos. Te pozytywne, dobre babeczki są zazwyczaj samodzielne, niezależne i ciekawe, choć konwencja często je wtłacza w ramy kretynek, które same się proszą o wrzucenie pod pociąg. Tak, tu chodzi o intelekt.
Bzdura.
Przyznajcie się, kto się kochał w Wilmie ze „Scooby Doo”? Gdyby Lois Lane miała aparycję wkurzonej Moniki Olejnik, nikt by jej nie kupił jako postaci. Gdyby Kobieta-Kot była podobna do persa i porośnięta futerkiem, mogła by co najwyżej oberwać butem. A gdyby Storm miała fryzurę naelektryzowanego szynszyla? Nawet Zbyszko wolał babę, co orzechy tyłkiem zgniatała, od panienki z luteńką, choć honor go pchał do tej drugiej i słowo rycerza, ale co się najpierw naślinił, to jego. Drogie panie, intelekt intelektem, ale nie da się ukryć – faceci lubią sobie pooglądać, dlatego zawsze będziemy miały przewagę – jak nie intelektem, to biustem go. Co z tego, że trzeba ów biust (jak Bóg da) nosić na stelażu (a jak nie da, to i tak są sposoby), co z tego, że facet kocha nasze wszystkie fałdki, niedoskonałości i mechatości, raz na jakiś czas warto przypomnieć, kto tu ma cycki. Owszem, oni próbują nasze krągłości strywializować, ale i tak przybiegną się wtulić. Cycki to władza, której nie należy lekceważyć.
Moim zdaniem nie powinno się mówić „kobieta z jajami”. „Kobieta z megacycem” wystarczy.
Joanna Pastuszka