LOCKE & KEY: WELCOME TO LOVECRAFT


Dlaczego obcując z horrorami zazwyczaj się śmiejemy? Dlaczego większość opowieści grozy, które powinny nas ewidentnie straszyć, witamy z litościwym uśmieszkiem? Głównie przez efekciarstwo. Od czasu filmowych „Krzyków” i innych dreszczowych tasiemców twórcy wychodzą z założenia, że liczy się najbardziej skuteczne wzbudzenie zaniepokojenia. Skupiają się na wzmożeniu adrenaliny, zapominając o niemal całej otoczce. Być może trochę przesadzam. Niektóre z tych „straszydeł” posiadają fabułę z ciekawą puentą, ale odbywa się to kosztem szczegółów – opracowania charakterystyk postaci, wytworzenia klimatu i historii dla miejsca akcji, dopieszczenia detali mających pogłębić wrażenia z lektury. Szczęśliwie jednak coraz więcej młodych twórców zdaje sobie sprawę z tego notorycznie popełnianego błędu. Do tak pozytywnego oglądu na przyszłość horrorów nastraja mnie twórczość Joe Hilla, a w szczególności autorska seria komiksowa „Locke & Key”, powoli zbierająca coraz zacniejsze nagrody.

Warto się zatrzymać na chwilę przy osobie scenarzysty, głównego pomysłodawcy historii rozpisanej na trzydzieści sześć zeszytów. Przez długi czas Joe Hill był uznawany za objawienie fantastyki. Jego debiutanckie opowiadania zyskiwały pochlebne recenzje i całkiem pokaźną liczbę zatwardziałych fanów. Stosunek środowiska do samego Hilla od 2007 roku uległ zmianie, gdy rzeczony publicznie ogłosił, że jest synem Stephena Kinga. Używał w swojej twórczości pseudonimu literackiego, by nie być kojarzonym ze spuścizną ojca oraz uniknąć (bezpodstawnych) szykan za karierę „na skróty”. Mimo to, czytając „Locke & Key”, można odczuć zazdrość wobec talentu Hilla, a także uświadomić sobie zwyczajną niesprawiedliwość. Urodził się przecież w rodzinie jednego z największych pisarzy obecnych czasów, autora światowych bestsellerów. Mógł od niego czerpać inspiracje i nauki, będąc „bliżej” jego warsztatu, o genach nie wspominając. Czytając pierwszy tom perypetii rodziny Locke’ów, wyczuwa się ten przebłysk znakomitości.

Niech nie zwiedzie Was tani podtytuł, odwołujący się do mistrza grozy. Nazwa miejscowości, do której przybywają główni bohaterowie komiksu, jest oczywistym odwołaniem do twórczości autora „Zewu Cthulhu”. Hill zresztą łączy niepokój z opowiadań Lovercrafta z różnymi konwencjami, bowiem w „Locke & Key” krzyżują się ze sobą różne gatunki. Mamy tutaj aspekty dramatu rodzinnego, thrillera dla nastolatków i historii obyczajowej dziejącej się za szkolnymi murami. Do tego miesza się trochę estetyki mistrzów Hilla – Kinga, Gaimana, Moore’a oraz Szekspira.

Zresztą fabuła na początku wydaje się być prosta. Oto mamy zwyczajną rodzinę, jakich wiele w Ameryce. Zapoznajemy się z nią w chwili ogromnej tragedii. W trakcie wyjazdu wypoczynkowego do domku letniskowego zostaje zaatakowana przesz szalonych nastolatków. Młodzieńcy bestialsko mordują głowę rodziny i pomimo tego, że udaje się powstrzymać sprawców przed wyrządzeniem większych szkód, to trauma nadal żyje w matce i dzieciach. Zostaje podjęta decyzja, że cała rodzina przeniesie się do miejscowości Lovercraft, gdzie tragicznie zmarły ojciec spędził szkolne lata. Familia przybywając do jego dawnego domu nie wie jeszcze, że z posiadłością związana jest tajemnicza historia, a z pobliskiej studni dobiega dziwne echo. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują, gdy najmłodszy z powinowatych odkrywa jeden z wielu misternych kluczy, obdarzonych niesamowitą, magiczną mocą. Tak oto niewinnie rozpoczyna się zabawa w kotka i myszkę, a raczej w odnajdywanie tytułowych zamków pasujących do odpowiednich kluczy. Jak sami zapewne zauważyliście, czytając tytuł, Locke’owie odegrają tutaj dość dwuznaczną rolę…

Co szczególnego wyróżnia „Locke & Key” w porównaniu z wydawanymi ostatnio komiksami grozy i czemu seria cieszy się coraz większą popularnością? Wynika to przede wszystkim z faktu, że Joe Hill ma przemyślany i ciekawy plan na opowiedzenie doskonałej historii. Opowieści, w której trwoga i tajemnica nie są jedynymi wątkami fabuły, ale idą w parze z nie mniej ważnymi scenami z życia codziennego głównych bohaterów. Tutaj właśnie znajduje się najmocniejszy punkt pisarski Hilla – dialogi. Od czasu Bendisa nie doświadczyłem takiej frajdy z czytania tak naturalnych, pełnych życia kwestii i monologów wewnętrznych. Syn Kinga doskonale odnajduje się w troskach dzisiejszej młodzieży, wie co jest trendy i potrafi to oddać w warstwie dialogowej. Co ważne, odnajduje się w różnych nastrojach. Równie skutecznie potrafi wywołać humorem śmiech, by nagle przejść w mocniejsze tonacje, ale bez ciężaru pompatyczności.

Przy tym podobnie jak Bendis, Hill potrafi się świetnie zgrać z rysownikiem. Gabriel Rodriguez, absolwent architektury, wykonuje świetną, rzemieślniczą robotę. Jego talent rozwija się z tomu na tom i pomimo tego, że w pierwszej historii Rodriguez ignoruje tło i detale otoczenia, to jego prace nie przeszkadzają w odbiorze komiksu. Nawiasem mówiąc, sam Hill przyznał, że patrząc z dystansu na swoje poprzednie próby komiksowe, łapie się za głowę, że dawał taką wolność rysownikom w oddawaniu rzeczywistości na kadrze. W niedawnym wywiadzie zaznaczył, że obecnie idzie śladami Alana Moore’a i stara się w scenariuszu wyodrębnić w kadrze tyle detali, ażeby zintensyfikować lekturę komiksu. Efekt tego taki, że obecne scenariusze do „Locke & Key” są o czterdzieści stron grubsze niż te do początkowych zeszytów. To wiele mówi o progresie twórców i ich staraniach ku tworzeniu jak najlepszej historii obrazkowej.

A przecież o „Locke & Key” jest coraz bardziej szumnie. W 2009 roku twórcy zostali nagrodzeni British Fantasy Award za najlepszą powieść graficzną. W USA zaś komiks jest nominowany zarówno do nagród Eisnera, jak i Harveya. Mało tego, tak jak do niektórych opowiadań Hilla, tak i w przypadku „Locke & Key” wykupiono prawa do ekranizacji. Zrealizowano nawet odcinek pilotowy serialu, który ma być wyświetlany na tegorocznym festiwalu komiksowym w San Diego. Te rekomendacje i rewelacje wystarczą, by spróbować czegoś nowego i niekoniecznie związanego z DC albo Marvelem. Nie wydaje się przy tym, by to była jedyna perełka ze stajni IDW Publishing i wielce prawdopodobne, że to wydawnictwo zaskoczy nas jeszcze w przyszłości ciekawymi pomysłami na dobre komiksy.

Michał Chudoliński

„Locke & Key Vol. 1: Welcome to Lovercraft” HC/SC
Scenaiursz: Joe Hill
Rysunki I tusz: Gabriel Rodriguez
Kolory: Jay Fotos
Liternictwo: Robbie Robins
Okładki: Gabriel Rodriguez
Data wydania: Październik 2008/Lipiec 2009
Format: 17 x 26 cm
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Stron: 152
Cena: $24,99/19,99