X-MEN: PIERWSZA KLASA

MUTANTY RUSZAJĄ W ŚWIAT


Na początek krótka lekcja historii. W 1963 roku Stan Lee i Jack Kirby stworzyli kolejny komiks, który nowatorskimi rozwiązaniami miał zaskakiwać miłośników superbohaterskich przygód. Napis nad jego tytułem głosił: „Najdziwniejsi superbohaterowie ze wszystkich”. Byli nimi: Charles Xavier, czyli telepata Professor X, Scott Summers – emitujący promienie z oczu Cyclops, Hank McCoy, czyli zwinny i wysoce inteligentny Beast… dalej, Bobby Drake jako zamrażający Iceman, Warren Worthington III – skrzydlaty Angel oraz, dołączająca w pierwszym numerze do istniejącej już grupy, posiadająca zdolność telekinezy Jean Grey. Ta ostatnia będzie posługiwać się pseudonimem Marvel Girl. Był to początek trwających do dziś niezapomnianych zmagań i trosk często wyobcowanych bohaterów. Teraz zaś, w roku 2011, na wielkich ekranach pojawia się filmowa geneza najsłynniejszej grupy mutantów. Pierwsza klasa X-Men właśnie rozpoczyna zajęcia.

Młodzieńcy z filmu Matthew Vaughna zebrali się jednak w składzie odmiennym niż wynika to z komiksowej chronologii. Film jest bowiem, jak sugerują zwiastuny, prequelem poprzednich produkcji spod znaku „X“, więc twórcy nie mogli wprowadzić choćby postaci uskrzydlonego mutanta, którego obecność przeczyłaby fabule „X-Men 3: Ostatni bastion“. Nie jest to bynajmniej wada. Do nowego obrazu o nierozumianych przez świat herosach wybrano bowiem intrygującą grupę charakterów i to właśnie one stanowią największą siłę projektu.

Na pierwszy plan wysuwają się Charles Xavier, Erik Lensherr oraz, pozostająca w cieniu – Raven, szerzej znana jako Mystique. Rzeczona trójka bohaterów pojawia się już w swoistym prologu, rozgrywającym się w 1944 roku. W nim właśnie Erik odkrywa swe umiejętności, gdy jeden z nazistów zabija jego matkę podczas ich pobytu w obozie koncentracyjnym. Natomiast telepata Charles już jako dziecko odznacza się dobrym sercem oraz zdolnościami przywódczymi. Poznaje zagubioną Raven, która ukrywa się przed ludźmi, kradnąc jedzenie, by nie umrzeć z głodu. Xavier pomaga jej, dzięki czemu zostają bliskimi przyjaciółmi. Ich przyjaźń, podobnie jak inne w tym filmie, zostaje jednak wystawiona na ciężkie próby.

Od samego początku otrzymujemy więc realistyczne relacje międzyludzkie (i międzymutanckie) oraz wyraźnie motywowanych bohaterów. Motywacje podkreślane są aż do ostatnich chwil produkcji, będąc największym jej plusem. Sprawiają, że ani przez chwilę nie tracimy zainteresowania losami mutantów. Do tego dochodzą kolejne postacie: Havok, Banshee, Angel (kobieta) oraz często skupiający na sobie uwagę Beast. Wszystkich poznajemy w momencie, gdy nie potrafią jeszcze kontrolować swoich mocy lub próbują je ukrywać. Dzięki temu możemy obserwować ich edukację, postępy w kształtowaniu relacji w grupie oraz próby zdobycia akceptacji – zarówno ze strony innych, jak i w odniesieniu do samych siebie.

Oczywiście wielkie zainteresowanie wzbudzają kwestie, takie jak kalectwo Charles’a, geneza Magneto czy jego sojusz z Mystique. Te i inne wątpliwości dalsza część scenariusza rozwiewa co najmniej zadowalająco. W „Pierwszej klasie“ Matt doskonale zobrazował proces tworzenia się grupy na tle wątku napędzającego fabułę. Centrum historii stanowi bowiem zagrożenie III wojną światową, której groźbą wybuchu zakulisowo dyryguje Sabastian Shaw.

Osoba Shawa naprowadza nas na znane prawidło. Bohaterowie – nawet tacy jak Magneto – nie mogą istnieć bez wyrazistych wrogów. Wspomniany Sebastian Shaw, dawny nazista i zabójca matki Erika, jest przywódcą grupy mutantów, która aranżuje konflikt nuklearny pomiędzy USA i ZSRR. Daje nam to możliwość obserwacji silnego antagonizmu między Magneto a Shawem. Poświęcenie byłego więźnia obozu koncentracyjnego w ściganiu nazistowskich zbrodniarzy jest obecne od samego początku „Pierwszej klasy“, by w pewnym momencie przerodzić się w bezpośrednie starcie i osiągnąć apogeum. Dzięki temu oglądamy naprawdę świetnie zrealizowane sceny akcji, będąc jednocześnie świadkami przemyślanego połączenia komiksowych postaci z zimnowojennymi realiami. Wątek nuklearny tworzy zaś realistyczne widmo zagrożenia, generując napięcie bezustannie towarzyszące seansowi. Ponadto tak walki z żołnierzami, jak i pomiędzy homo superior (w tym spektakularny finał) zrealizowano bardzo dynamicznie, więc nierzadko z zapartym tchem obserwujemy moce mutantów w akcji.

Rys psychologiczny grupy Shawa nie jest niestety tak rozbudowany, jak w przypadku konkurencyjnej frakcji Charlesa i Erika. Charakterystyka antagonistów płci męskiej pozostawia sporo do życzenia. Mimo tego niedosytu, szczególnie jeśli chodzi o intrygującą postać Azazela, ich zachowanie, a nade wszystko moce, każą odczuwać pewien respekt. Pomagają też uniknąć całkowitej jednowymiarowości. Nieco lepiej przedstawia się postać Emmy, której kolejne cechy charakteru wyłaniają się w filmie stopniowo. Niestety, ten progres trwa tylko do momentu drugiej konfrontacji z Erikiem, po której zatrzymuje się w miejscu. Jest to największa wada całej produkcji, traktującej postacie negatywne zbyt pretekstowo, szczególnie w porównaniu do mutantów po przeciwnej stronie barykady.

Sam Shaw to świetnie przedstawiony czarny charakter. Może nie wzbudza tak ambiwalentnych emocji jak choćby Loki z niedawnej adaptacji innego komiksu Marvela, pt. „Thor“, lecz jest na wskroś złym mutantem, który nie posiada żadnych wyrzutów sumienia i oporów, a przy tym wykazuje wyraźne zdolności przywódcze. To za jego sprawą przez sporą część filmu, niejako siłą rzeczy, kibicujemy kierującemu się żądzą zemsty Erikowi.

Z recenzji wyłania się zatem obraz filmu bardzo dobrego. Taki w istocie jest – pomimo pewnych wad, do których dodać należy nazbyt częste powtarzanie muzycznego tematu w finale oraz niewystarczająco silne odzwierciedlenie nastroju zimnej wojny w odniesieniu do życia codziennego. Uczciwie należy przyznać, że Matthew Vaughn stworzył doskonałe kino rozrywkowe, subtelnie nawiązujące do tematyki uprzedzeń wynikających z ludzkiego strachu przez nieznanym. Człowiek jak zwykle podejmuje próby niszczenia tego, co niezrozumiałe. To właśnie te destrukcyjne zapędy, których dopuszczają się „normalni“ obywatele, powodują pęknięcie w grupie X-Men. Równocześnie jednak jednoczą samych ludzi przeciw wspólnemu „zagrożeniu“.

O sile obrazu decydują więc umiejętnie dozowane napięcie oraz interesujące i rozwinięte postacie. Wszystko to dobrze wkomponowane w sceny akcji, często doprawione szczyptą tragedii bądź humoru. Po wyjściu z kina miałem wrażenie, iż obejrzałem właśnie najbardziej wartościową adaptację komiksów Marvela, przewyższającą nawet „X-Men 2“, a tym samym jedną z najlepszych adaptacji komiksu superbohaterskiego w ogóle. Dla fanów mutantów przygotowano liczne smaczki – kostiumy nawiązujące do pierwszych strojów uczniów Professora X czy kwestie odnoszące się do (znanej nam zarówno z poprzednich filmów, jak i komiksów) przyszłości bohaterów. Epizodycznie pojawiły się również postacie takie jak Storm czy Wolverine.

Słowem podsumowania: każdy miłośnik zrealizowanego na wysokim poziomie kina akcji z elementami science fiction, każdy fan komiksów superbohaterskich – a w szczególności komiksów o X-Men – powinien wybrać się na najnowszy film o ich przygodach. Naprawdę warto.

Na koniec pozwolę sobie tylko wyrazić wielki żal, smutek i rozczarowanie brakiem epizodu ze Stanem Lee. Okrutne niedopatrzenie.

Mateusz R. Orzech

„X-Men: Pierwsza Klasa”
Reżyseria: Matthew Vaughn
Scenariusz: Jane Goldman, Ashley Miller, Zack Stentz, Matthew Vaughn
Obsada: James McAvoy, Michael Fassbender, Rose Byrne, Jennifer Lawrence, Kevin Bacon, January Jones, Nicholas Hoult, Caleb Landry Jones
Muzyka: Henry Jackman
Zdjęcia: John Mathieson
Montaż: Lee Smith, Eddie Hamilton
Kostiumy: Sammy Sheldon
Czas trwania: 132 minuty