DREDD 3D

NEGOCJACJE SKOŃCZONE


Sędziego z Mega-City One życie nie pieści. Co piąty nowicjusz nie wraca już z pierwszego dnia służby. Mapa popełnianych w danym momencie zbrodni, które wyświetlane są za pomocą czerwonych punktów, przypomina raczej flagę ZSRR niż możliwe pole działania. W razie ciężkiej sytuacji nikt Sędziemu ręki nie poda, co więcej, każdy zamknie drzwi na wszystkie możliwe zasuwy. Tak więc i Sędzia z nikim się nie pieści. Wyroki wydaje natychmiast, a karę egzekwuje jeszcze szybciej. Zamiast słynnych praw Mirandy, które zna każdy (oprócz jednego z bohaterów „21 Jump Street”), Sędzia ponurym głosem oznajmia trzymanemu na muszce kryminaliście, że jeżeli ten się podda, czeka go sprawiedliwy proces, po którym zostanie dokonana egzekucja albo zastrzeli go tu i teraz. To szkoła negocjacji rodem z „Piątego elementu” Luca Bessona. Sędzia Dredd ma jednak oczy sprawne, palce szybkie i jest skuteczny aż do bólu. „Dredd 3D” to film, w którym nikt nikogo nie przeprasza, nie wybacza ani nie oszczędza. Nie ma miejsca na skrupuły i wyrzuty sumienia. Kule latają szybciej.

Wizja Pete Travisa jest mroczna, brutalna i dosadna. Nie pozwala widzowi na chwile odprężenia ani pobłażliwe uśmieszki. Atmosfera przemocy jest tak gęsta, że widz ma wrażenie jakby znalazł się w środku starcia brytyjskich hooligansów i zaraz jego twarz zostanie rozkwaszona na krawężniku i doklepana do podłoża kijem basebolowym. Już dawno nie miałem tak, że po wyjściu z kina powiedziałem „W jakim pięknym i spokojnym miejscu na ziemi mieszkam”.

Tak przedstawiona wizja futurystycznej rzeczywistości jest odpychająca. Istnym wyczynem było więc wykreowanie bohaterów, którzy wzbudzą sympatię widza i szacunek. No bo jak można polubić faceta, którego twarzy w ogóle nie widzimy (jedynie dolną szczękę z grymasem a’la Clint Eastwood), w działaniach przypomina terminatora, a w dodatku nie zwierza się ze swoich rozterek. Przecież nawet „Robocop” Verhoevena zdejmował przyłbicę, by widz mógł dostrzec pełne bólu, na wskroś ludzkie spojrzenie Alexa Murphy’ego. Moim zdaniem twórcom „Dredda 3D” jednak się udała ta karkołomna sztuka. By jednak osiągnąć ten efekt, potrzeba dobrego aktora, który nie tylko będzie prezentował swoje gwiazdorskie oblicze niczym Sylvester Stallone grający Dredda w wersji z 1995 roku, ale także wczuje się w rolę. Trudno o takich gigantów jak Hugo Weaving, który grając zamaskowanego mściciela z „V jak Vendetta” swoją interpretacją sprawił, że w moich wspomnieniach jego nieruchoma biała maska przybiera różne miny. Karl Urban grający w nowej odsłonie przygód twardego Sędziego jednak nie zawiódł. Oszczędna mimika i gesty, świetne operowanie głosem, sposób poruszania sprawiają, że na ekranie widać nie hollywoodzkiego aktora, a nieustępliwego stróża prawa z przyszłości.

Reżyser nowej odsłony przygód brytyjskiego Sędziego użył również sprytnego wybiegu by zyskać przychylność widza. Na partnerkę zmagań Dredda wybrał nowicjuszkę Cassandrę (mrugnięcie oka twórców w stronę znawców mitologii greckiej) Anderson. Grana przez Olivię Thirlby bohaterka nie nosi kasku, dlatego widzimy jej strach, zwątpienie i rodzącą się determinację w walce o przetrwanie. To jej postać sprawia, że ten dynamiczny film akcji nie jest pozbawiony ważnego emocjonalnego ładunku, pozwalającego widzowi wczuć się w opowiadaną historię. Nota bene twórcy filmu znaleźli dobre wytłumaczenie (idąc za rozwiązaniem autorów komiksu), dlaczego bohaterka nie nosi kasku. Ogranicza on jej mutacyjne zdolności czytania w myślach. Sędzia Dredd podsumowuje jednak: „Kula w czaszce zakłóca zdolności telepatyczne jeszcze bardziej”. Czarny brytyjski humor to kolejna zaleta tej produkcji. Dredd ma kilka pięknych onelinerów w stylu bohaterów kina akcji lat 90.

Co do gry postaci drugo i trzecioplanowych, to trudno powiedzieć coś konkretnego, ponieważ pojawiają się one i znikają w iście kalejdoskopowym tempie, padając hurtowo w krótkich starciach ze stróżem prawa, któremu ręka trzymająca pistolet nigdy nie drży. Widz jednak nie użala się nad ich losem, ponieważ wyglądają na twardych i wrednych typów, a ich sposób bycia jest wybitnie antypatyczny. Kilka słów więcej można powiedzieć o roli Leny Headey, kojarzonej przede wszystkim z kreacją dzielnej królowej Gorgo, żony Leonidasa z filmu „300”. Tutaj wciela się ona w postać Ma-My, przywódczyni klanu – oponentów Sędziego. Trzeba przyznać, że twórcom filmów udało się dzięki charakteryzacji wybitnie zeszpecić tę piękną aktorkę. Twarz Ma-My pokrywają blizny a ciało tatuaże. Całości wizerunku dopełnia wredny wyraz twarzy królowej gangu. Bohaterka grana przez Headey jest wyrachowana, sadystyczna, bezlitosna, przy tym nie pozbawiona inteligencji i charyzmy. To antagonista godny Sędziego Dredda.

Nie ma co się doszukiwać w „Dredd 3D” psychologicznej głębi czy egzystencjalnych rozważań, jednak na dialogi czy scenariusz nie ma co narzekać. Wszystko dzieje się szybko, ale z sensem. Twórcom produkcji udało się uniknąć w scenach akcji sztampowości i powtarzalności. Zachwyca strona wizualna filmu. Scenografia, świetna praca kamery, błyskotliwe ujęcia i rozwiązania montażowe. Byłem na wersji 2D, więc nie mogę wypowiedzieć się na temat efektu 3D, ale sądzę, że jego brak w żaden sposób nie zmniejszył mojej satysfakcji z seansu. Pozostałe efekty wizualne są naprawdę dopieszczone, a przy tym użyte z sensem, jak chociażby w scenach bullettime’owych spowolnień akcji po zażyciu narkotyku Slo-Mo. Całości dopełnia klimatyczny minimalistyczny soundtrack.

Tych, których widzieli już indonezyjski „Raid” i boją się powtórki z rozrywki mogę zapewnić, że nie będą mieli wrażenia deja vu. Jedynie pomysł stróżów prawa, którzy utknęli w budynku pełnym bandziorów łączy obie produkcje. Jednak rozwiązania scenariuszowe, sceny walk czy rozłożenie akcentów jest kompletnie inne. Jak dla mnie z przewagą na rzecz Dredda. Poza tym trzeba pamiętać, że Sędzia Dredd nawet jak musi uciekać, to goni.

Radosław Swółł

„Dredd 3D”
Reżyseria: Pete Travis
Scenariusz: Alex Garland
Obsada: Karl Urban, Olivia Thirbly, Lena Headey, Wood Harris, Deobia Oparei, Domhnall Gleeson, Langley Kirkwood
Muzyka: Paul Leonard-Morgan
Zdjęcia: Anthony Dod Mantle
Montaż: Mark Eckersley
Na podstawie: „Judge Dreed” John Wagner (scenariusz) , Carlos Ezquerra (rysunki)
Czas trwania: 95 minut