Ta recenzja miała opowiadać o tym, jak Marvel Cinematic Universe po raz kolejny umacnia swoją pozycję na rynku filmowym. Nie zabrakłoby wzmianki o tym, że jeszcze przed pójściem do kina odbiorcy byli nastawieni na wielkie święto. Superbohaterowie przyciągają do kin rzesze ludzi niezwiązanych z komiksem. Powiedziałbym, że od jakiegoś czasu na tego typu kino chodzę z osobami, które zainteresowały się komiksem całkiem niedawno. Uznałbym to za sukces. Tak się jednak nie stanie.

Spokojnie, druga część „Avengers” to film niewątpliwie lepszy od poprzedniej odsłony. Niezwykle efektowny pod względem wizualnym, dopracowany w każdym szczególe. Wykorzystuje w doskonały sposób cliché komiksu, by dostarczyć widzom rozrywki. Jednak ta odsłona cyklu podzieliła odbiorców. Podobno nie istnieje coś takiego jak zły rozgłos. Spór, jaki rozgorzał nad najnowszym dziełem Jossa Whedona, osobiście mnie smuci. Fani oburzeni są sposobem, w jaki twórca przedstawił dwoje bohaterów: Tony’ego Starka i Nataszę Romanov – klasyczne postacie Marvela. Iron Man ma status niegrzecznego chłopca Hollywood. Sam siebie określa mianem playboya, filantropa i multimilionera. Podziwiają go tłumy, a jego kontrowersyjny sposób bycia jest społecznie akceptowany. Z drugiej strony mamy Czarną Wdowę, postać kobiecą o dość jednoznacznej przeszłości. Kobietę-szpiega wywodzącą się z minionej epoki na drodze do odkupienia. Oboje są rozwiąźli seksualnie. Jedno z nich jest za to potępiane, drugie nie. Joss Whedon pozostał wierny konwencji i został za to ukarany.

Krytyka twórcy zawsze powinna być ściśle związana z jego dziełem. Nie może być osobista. Można nie zgadzać się z prywatnymi poglądami autora lub jego postawą życiową. Nie powinno to jednak wpływać na obiektywny osąd jego pracy. Przede wszystkim nie zgadzam się, by dyskusje zastępować argumentami ad persona. Joss Whedon został po projekcji publicznie obrzucony błotem przez rzesze ludzi za pomocą Twittera. Nazwano go mizoginem. Oznacza to osobę, która nienawidzi albo ma silne uprzedzenie w stosunku do płci żeńskiej. Termin też często jest używany jako równoznaczny z seksizmem. Generalnie jest to wyszukany sposób, by kogoś obrazić. Nie ulega wątpliwości to, co zrobił autor, było kontrowersyjne. Przedstawił obie postacie w diametralnie odmiennym świetle, które wiktymizuje kobiety. Czarna Wdowa uważa, że wydarzenia podczas szkolenia, uczyniły z niej potwora. Oliwy do ognia dodaje fakt, że Joss Whedon poruszył delikatnie takie tematy jak instynkt macierzyński, sprawy związane z płciowością i ogólnie stosunek społeczeństwa do tych problemów. Fala krytyki przelała się przez fora internetowe po słowach jednego z członków ekipy Avengers, że Czarna Wdowa to: „slut” dziwka. Oczywiście Jeremy Renner przeprosił za swoje słowa – jednak to nie on został pociągnięty do odpowiedzialności. Niedopuszczalne jest obraźliwe wypowiadanie się w ten sposób o jakichkolwiek osobach, a co bardziej boli, o jedynej kobiecie w składzie „Avengers”, która zasłużyła na miano superbohatera. Tutaj zgadzam się z krytyką w całej rozciągłości.

Nie chcę się zgodzić na brak rozdziału między osobą twórcy a jego dziełem. W jednym ze swych wywiadów Neil Gaiman opisał wspólny lunch ze swoim przyjacielem i mentorem Alanem Moorem. Starszy z Anglików pracował wtedy nad swoim komiksem „Prosto z Piekła”. Opowiada on historię Kuby Rozpruwacza, ze wszystkimi makabrycznymi szczegółami. Alan Moore opisał jeden z bardziej drastycznych paneli przy obiedzie. Neil Gaiman, pisarz horrorów i makabry, zzieleniał. Nie znaczy to, że Moore miał upodobanie do sadyzmu lub zapędy Kuby Rozpruwacza. Alan Moore jest twórcą i scenarzystą komiksowym taką ma pracę – niekiedy musi dotykać tematów, które wzbudzają szczególne emocje. Dobry komiks, książka, film niesie ze sobą jakąś treść, komentuje zastaną rzeczywistość. By coś zobrazować, trzeba o tym mówić za sprawą narzędzi dostępnych danemu medium. „Age of Ultron” jest dużo dojrzalszy od pierwszej części „Avengers”. Porusza społecznie ważne tematy, budzi emocje. Po projekcji filmu część środowiska fanów poczuła się dotknięta, urażona podniosła krzyk. W filmie nie ma ani jednego słowa komentarza odnośnie do tego, jak świat odbiera Czarną Wdowę. Mamy tylko i wyłącznie narrację płynącą z punktu widzenia Nataszy Romanov bohaterki, której kwestie napisał Joss Whedon, mężczyzna. Nie znaczy to, że sam twórca nienawidzi kobiet ani tego, że nie widzi problemów obecnych w jego otoczeniu.

Problem dyskryminacji kobiet w komiksie istnieje. Wiem, że Czarna Wdowa zyskała masę nowych fanów i zwolenników, którzy wzięli ją w obronę, gdyż w ich opinii została niesłuszne przedstawiona w niewłaściwym świetle. Postać grana przez Scarlett Johansson zachowała się jak ofiara, która bierze na siebie winę za to, co się jej przytrafiło. Ile razy słyszymy, że kobiety będące ofiarami gwałtów same prowokują niebezpieczne wydarzenia? Ile jest kobiet, które wierzą właśnie w taki przebieg sprawy, wiedzą tylko psychologowie. Nie musimy daleko szukać, by znaleźć przykłady niewłaściwego zachowania i zobojętnienia, zazwyczaj po stronie mężczyzn kazus kobiety zaatakowanej w Lesie Kabackim w Warszawie nasuwa się sam. Joss Whedon nie komentuje obrazu, który przedstawia – pozostawia go do interpretacji widzowi. Nie sugeruje nawet, jakie są jego osobiste preferencje, jest niemy. Osobiście uważam, że jako twórca spisał się doskonale. Przedstawił problem, rolą odbiorcy jest się do niego ustosunkować.

Wątek miłosny pomiędzy Czarną Wdową a doktorem Bannerem jest najsłabszy w filmie, to fakt. Między tymi postaciami nie ma chemii. Sam Bruce Banner jest raczej przedstawiany jako życiowa ciapa, szczególnie gdy przestał się w niego wcielać Edward Norton. Mimo że Mark Ruffalo czuje się w swojej roli coraz lepiej, nie buduje przekonującej iluzji uczucia na ekranie. Widz aż czeka, żeby się przekonać, jakie tym razem podwójne motywy lub rozkazy kierują Czarną Wdową, niestety została sparowana z Hulkiem i wydaje się, że nic tego nie zmieni, przynajmniej do następnego filmu. Oczywiście jest to typowy sposób tworzenia wątków romantycznych w amerykańskiej kinematografii. Mniej popularny bohater jest promowany kosztem drugiego. W moim odczuciu to postać grana przez Scarlett Johansson jest tą popularniejszą. Już po „Zimowym żołnierzu” słychać było głosy o solowym filmie ekssowieckiej kobiety-szpiega. Niestety to frustrujące, że studio nie jest gotowe na solowy tytuł, a pierwsza superbohaterka pojawi się dopiero w „Captain Marvel”. Niewystarczające jest być według fanów lepszym od konkurencji, trzeba cały czas dążyć ku perfekcji. Publika domaga się bohaterki, która mogłaby stanowić wzór dla żeńskiej części publiczności, być im bliższa.

Nie jest winą Whedona, że Czarna Wdowa jako jedyna z klasycznego składu Avengers nie ma własnej figurki. Obrzucanie go inwektywami może ukoić złość, ale na pewno nie rozwiąże problemu. Sam Mark Ruffalo wywołał Disneya do tablicy, umieszczając uprzejmą prośbę o więcej zabawek Czarnej Wdowy dla swoich córek i siostrzenic. Może to być próba zatarcia złego wrażenia po wypowiedziach Chrisa Evansa i Jeremy’ego Rennera, może to być przemyślana promocja. Nie jest to ważne. Sam problem został naświetlony, szkoda tylko, że w międzyczasie postronni dostają się w krzyżowy ogień. Szczególnie, że Joss Whedon konsekwentnie buduje obraz skrzywdzonej superbohaterki, która zdobywa sympatię widzów. Taka właśnie jest najskuteczniejsza droga do solowego filmu. To, że w międzyczasie ukazuje ważne kwestie obyczajowo-społeczne, naprawdę powinno cieszyć, a nie być powodem ataku.

Do poczucia humoru Jossa Whedona musiałem się ponownie przekonać. Nie podobał mi się w „Thorze”, w żadnej z części. Nie podobał mi się w pierwszej części „Avengersów”. Nie przekonałem się do „Firefly”, przynajmniej nie na początku. To się zmieniło. Uważam, że w „Czasie Ultrona” powrócił do swoich najlepszych lat. Trzeba pamiętać, że to właśnie Joss Whedon w latach 90. ubiegłego wieku kompletnie zrewolucjonizował postrzeganie kobiet jako superbohaterów. „Buffy postrach wampirów” to serial, który przełamywał stereotypową konwencję. Drobna blondynka zawsze ginie pierwsza w horrorze. To właśnie wkurzało Whedona. Buffy Summers weszła w życie fanów i przez więcej niż siedem sezonów pokazywała, co znaczy girl power. Whedon zawsze będzie miał u mnie kredyt zaufania, bo przez siedem lat serialu i niezliczone późniejsze publikacje komiksowe pokazywał mi inny punkt widzenia. Obdarzył mnie perspektywą, która pomogła mi zrozumieć trudne relacje i tematy wykraczające poza zwykły serial dla nastolatków. Wtedy nikt nie nazywał go mizoginistą. To, że poruszasz kontrowersyjny problem, by go przedstawić, nie jest jednoznaczne z tym, że opowiadasz się po jakiejkolwiek stronie. Sztuka istnieje po to, by poruszać odbiorców. Nie tylko ładnymi i miłymi wizjami. Prawda bywa bolesna.

Dla wszystkich tych, którzy twierdzą, że Joss Whedon nienawidzi kobiet, mam jeszcze jedną sprawę. Internet pokochał trzecią z sióstr Olsen, Elisabeth. Aktorka wcieliła się w rolę Scarlett Witch i odniosła sukces. Niewątpliwie rodzeństwo Maximow było oczekiwane na ekranach kin już od dłuższego czasu. To nie tłumaczy jednak ogromnej popularności panny Olsen. Jako aktorka do tej pory żyła nieco na uboczu, miała dość ciekawą rolę w nowej odsłonie „Old Boya” i kompletnie nietrafioną w „Godzilli”. Dość głośno było o niej po roli w filmie „Martha Marcy May Marlene”, ale to właśnie szansa dołączenia do Avengers okazała się strzałem w dziesiątkę. Wszystko wskazuje na to, że pozostanie z nami na dłużej i zajmie miejsce obok Czarnej Wdowy w podstawowym składzie drużyny. Josh Whedon wprowadził kolejną silną postać kobiecą do uniwersum MCU i zrobił to pomimo kłopotów licencyjnych związanych z używaniem przez Disneya postaci mutantów. Wiadomo nie od dziś, że w świecie wielkich koncernów liczy się przede wszystkim zysk. Disney wydaje się na najlepszej drodze do zredukowania znaczenia bohaterów, do których nie posiada praw. MCU będzie na tyle obszerne, że nie ma potrzeby włączania do niego wszystkich. Na pewno ucierpią na tym X-meni, do których prawa posiada wytwórnia Fox. Czas pokaże, czy kultowe zdanie: „No more mutants” padnie z ust najnowszego nabytku studia. Na razie w filmie „Czas Ultrona” nie znajdziemy ani jednej wzmianki o mutantach. Pojawia się za to postać kobieca o skomplikowanym życiorysie i ciekawym charakterze. Joss Whedon nie ucieka od trudnych tematów, a postać Scarlett Witch nie jest łatwa.

Ostatnie słowo na temat nierównego traktowania mężczyzn i kobiet w komiksie. Tak, są oni nierówno traktowani. Tak, trzeba to pokazywać. Joss Whedon nie moralizuje, nie jest kaznodzieją, który potępia niemoralne zachowania. Traktuje wszystkich w tym względzie tak samo, niezależnie od płci. Przez fora internetowe przetoczyła się fala krytyki pod adresem reżysera, że w „Avengers” pojawia się niesmaczny żart nawołujący do gwałtu. Dokładnie do prawa pierwszej nocy. Podczas sprawdzania, kto jest godzien, by podnieść młot Thora. Symbol falliczny. Nikt nie zareagował świętym oburzeniem na słowa Tony’ego Starka. Jedna bardzo ważna wiadomość: Stark to dupek. Tony jest szowinistą i egocentrykiem oraz narcyzem. Jego postać tak została stworzona. Nie jest pokorny, wyznaje inne wartości niż Kapitan Ameryka, a nawet on w dzisiejszym świecie zostałby wzięty za męską szowinistyczną świnię. Nie jest to moja interpretacja, to wszystko zostało powiedziane wyraźnie na ekranach kin na całym świecie, gdy Czarna Wdowa dokonała oceny przydatności mężczyzny, który kryje się w zbroi Iron Mana. Ta postać taka właśnie jest. Każdy w drużynie zdaje sobie z tego sprawę. Większość Avengersów go akceptuje. Dlaczego?

Tony Stark jest szowinistą, który próbuje się zmienić. Jest aroganckim człowiekiem świadomym swych wad. To ciekawa postać komiksowa. Nie jest wzorem do naśladowania, za którym można podążyć bezkrytycznie. Stanowić może źródło inspiracji. Przeszedł bardzo długą drogę od człowieka, który wykorzystuje i traktuje kobiety przedmiotowo, przez osobę, która utraciła miłość swojego życia, do bohatera zdolnego do poświęceń dla dobra innych. Jedna z moich ulubionych scen w pierwszych Avengersach to moment, w którym Tony Stark dzwoni, by się pożegnać. Iron Man nie jest idealny, ma swoje wady. Walczy z nimi, ale nie zawsze wygrywa. Jest też szowinistą, zawsze nim będzie, tak jak jest się alkoholikiem przez całe życie. Można ukazać jednak jego walkę ze swoimi słabościami. Czarna Wdowa ma również swoją historię, jako jedyna pojawiła się zarówno w Iron Manie, jak i Avengersach, a także w filmie o Kapitanie Ameryce. Nie zawsze jest równorzędnym partnerem, zawsze ma wpływ na opowiadaną historię.

Kończąc, Joss Whedon jest twórcą ciekawym, ma swoją artystyczną wizję. Zmusza nas do myślenia o rzeczach trudnych, na filmach, które inaczej mogłyby być uznane za banalne. Czy to go czyni mizoginem, nie wiem. „Avengers: Czas Ultrona” polecam, chociażby, żeby wyrobić sobie własne zdanie. Wiem jedno, jest tak jak w dość dobrze znanym dowcipie dla geeków: „Joss Whedon, George R.R. Martin i Steven Moffat wchodzą do baru i… wszyscy, których kiedykolwiek kochałeś/łaś, umierają”. To się nazywa styl. To są historie, których zawsze z chęcią wysłucham.

Rafał Pośnik

Tytuł: „Avengers: Czas Ultrona”

Reżyseria: Joss Whedon

Scenariusz: Joss Whedon

Obsada:

  • Robert Downey Jr.
  • Chris Evans
  • Mark Ruffalo
  • Chris Hemsworth
  • Scarlett Johansson
  • Jeremy Renner
  • Samuel L. Jackson
  • Aaron Taylor-Johnson
  • Hayley Atwell
  • Elizabeth Olsen
  • Stellan Skarsgard
  • Paul Bettany
  • Idris Elba
  • James Spader
  • Don Cheadle
  • Thomas Kretschmann

Muzyka: Danny Elfman, Brian Tyler

Zdjęcia: Ben Davis

Montaż: Lisa Lassek, Jeffrey Ford

Scenografia: Charles Wood, Domenico Sica

Kostiumy: Alexandra Byrne

Czas trwania: 141 minut