DUSZA HARLEMU 

luke harlem kzet

Harlem. Tutaj atmosfera bywa tak gęsta, że można ją kroić nożem. Choć są ludzie starający się wpoić młodszemu pokoleniu jakieś wartości, o wiele większe grupy skutecznie to utrudniają. Tutaj nie pojawia się Tony Stark z pokaźnym czekiem, nie uświadczymy także lecącej w kierunku któregoś z przestępców tarczy Kapitana Ameryki. Jest za to mafia, mniejsze gangi, przemoc i naprawdę dużo narkotyków. To robota dla Super… Luke’a Cage’a!

Kolejny raz fani przygodowych produkcji TV z superbohaterami mogli doświadczyć solidnej produkcji, a to wszystko ponownie za sprawą współpracy Marvela i platformy Netflix. Jeszcze raz dostaliśmy produkcję mocno osadzoną w klimacie ulicy, bardziej przyziemnych Mścicieli oraz oczywiście – bardziej przyziemnych antagonistów. To czy przygody bohaterów Marvela zmierzają do ich spotkania w Defenders, nie odgrywa tu większej roli.

Nawiązania do filmów są znikome, bardzo subtelne. Trochę tak jakby w Netfliksie wstydzili się tego, z jakiego uniwersum wywodzą się ich seriale. Lepiej natomiast wychodzą konotacje z innymi produkcjami tej platformy – „Daredevilem”, „Jessicą Jones”. Tutaj faktycznie czuć, że mamy do czynienia z dopieszczoną fabularnie koncepcją. Wszystko w „Marvel’s Luke Cage” jest jednak na tyle przystępne i rozwinięte, że nawet bez oglądania poprzednich seriali przeciętny widz bez problemu odnajdzie się w kreowanym przez tę produkcję świecie.

AFRO, ŁAŃCUCH I ŻÓŁTA KOSZULA 

Luke Cage jest już bohaterem starej daty. Zadebiutował w 1972 roku, a jego znakiem charakterystycznym był z perspektywy dzisiejszej mody maksymalnie kiczowaty i zabawny styl ‒ afro, łańcuch zamiast pasa, iście hipisowska żółta koszula oraz specyficzna uliczna „biżuteria” na głowie. Na przestrzeni lat jego wizerunek był zmieniany, unowocześniany. Dotyczyło to nie tylko samego bohatera, lecz także historii z nim związanych, całej otoczki, która składa się na Power Mana jako takiego – skoro już do tego doszliśmy, właśnie taki Cage miał początkowo pseudonim.

Szczęśliwe doczekaliśmy się adaptacji przygód tego superbohatera w XXI wieku, kiedy mamy już za sobą bardzo przystępny i realistycznie ukształtowany status quo w komiksach. Cieszy fakt, że mimo niezbędnej zmiany wizerunku i klimatu kwintesencja tego herosa pozostaje niezmienna – nadludzko silny facet, który dba o porządek tylko w swojej dzielnicy.

kzet luke 2

Serial naturalnie nie przedstawia nam superbohatera. Nie na początku. Zastajemy Cage’a w miejscu, w którym skończył w serialu „Jessica Jones”, a więc w finansowej ruinie. Widzowie telewizyjnych przygód panny Jones wiedzą, że Luke w tym serialu stracił swój pub, co skutkowało jego problemami finansowymi i mieszkaniowymi. Zatem nasz supersilny właściciel pubu jest teraz supersilnym asystentem fryzjera, a na drugiej zmianie pracuje na zmywaku.

Zaprezentowanie kariery zawodowej głównego bohatera już w pierwszym odcinku bardzo ładnie zarysowuje nam to, jakim Cage jest człowiekiem. Kuloodporny nadczłowiek mógłby w mniej niż minutę obrabować bank i żyć jak król. Oczywiście to tylko banalny argument u komiksowych superludzi – jasne jest przecież, że żaden heros by tego nie zrobił. Ale pomyślmy teraz realnie. Luke mógłby okraść przecież mafię, której dochody i tak pochodzą z przestępstw. Mimo to, Power Man wybiera ciężką i uczciwą pracę, aby jakoś związać koniec z końcem.

Niesamowicie usatysfakcjonowało mnie wyeksponowanie tego motywu w serialu na tyle mocno, że stał się on charakterystyczną cechą bohatera. Jak na razie wszystkie seriale Marvela zmierzające do Defenders były blisko tak zwanego „poziomu ulicy”, jednak to „Marvel’s Luke Cage” czerpie z tego najwięcej i najumiejętniej. Drugim motywem  pozytywnie wyróżniającym Luke’a zarówno w komiksach, jak i w serialu jest podwójna tożsamość. Czyli kompletny brak alter ego, maski.

Spokojnie – przypuszczam, że część osób podniosło teraz ogromne weto. Przecież tego motywu prawie w ogóle nie poruszano w MCU. Niedawno dopiero wprowadzono Daredevila i Spider-Mana, którzy zakrywają swoje twarze pod maskami, a przecież Czarna Wdowa, Kapitan Ameryka czy Tony Stark działają kompletnie jawnie. Zgadzam się, to prawda. Kim jednak są wymienieni przeze mnie bohaterowie? Milioner-playboy, którego stać na świetną ochronę, superżołnierz, za którym najpierw stała wielka antyterrorystyczna organizacja, a później zasoby wspomnianego Starka, czy rewelacyjny szpieg, dla którego kamuflaż to chleb powszedni? O Doktorze Bannerze wspominać nie będę. Gdy się zezłości, wygląda mi na kogoś, kto umie o siebie zadbać.

NAZYWAM SIĘ LUKE CAGE 

Dlatego też uważam, że działanie Power Mana pod imieniem i nazwiskiem jest czymś tak przełomowym w filmowo-serialowym świecie Marvela. To kompletnie nowa jakość w tym uniwersum, z którym twórcy serialu poradzili sobie bardzo zręcznie. Czy można było bardziej podbić wykreowany obraz prostego człowieka, który mimo ogromnej mocy pracuje na zmywaku, na drugiej zmianie machając miotłą w zakładzie fryzjerskim? Może i tak, ale tutaj akurat dobrze się to wpasowuje w ramy komiksowego pierwowzoru.

Ktoś mógłby powiedzieć: „przecież tak było w komiksach, nie ukryliby mu w adaptacji tożsamości”. Tak, to prawdopodobne. Ale czy gdyby za serial odpowiadał gorszy zespół twórców, czy tak sprawnie by to powiązali zresztą zręcznie wykreowanego przyziemnego klimatu serialu? To jest już w moim odczuciu bardzo wątpliwe. Choć pomysł na powszechnie znaną tożsamość Power Mana pochodzi z kart komiksów, to można było to zepsuć na dziesiątki sposobów. A nie oszukujmy się – w produkcjach z superbohaterami psute były o wiele popularniejsze motywy.

luke kzet 4

Skoro jesteśmy już przy niemalże „antycznych” motywach w produkcjach superhero, pociągnijmy ten temat dalej. Każda historia o superbohaterach ma swojego antagonistę, urodzonego pod ciemną gwiazdą jegomościa, który odpowiada za uprzykrzanie życia głównemu bohaterowi. Tutaj mamy ich aż troje, jednak nie w tym samym czasie. I teraz niestety będę dopiero zmierzał do bardziej surowej części tego artykułu. Ale spokojnie. Pozostańmy jeszcze wśród oparów optymizmu i powiedzmy kilka słów o panie, którego w Harlemie nazywają Cottonmouthem.

Cottonmouth wspólnie z kuzynką, która również w historii odgrywa dużą rolę, jest dzieckiem Harlemu. Tutaj się wychował, tutaj uczył się życia. Harlem go stworzył, wszystkie jego grzechy ulepiły te bezwzględną figurę. Cottonmouth nie jest przerażający jak Kingpin ani równie szalony co Killgrave (antagoniści z poprzednich seriali Marvel/Netflix), jednak biorąc po trochu z cech obu tych panów, jednocześnie dodając sporo własnego stylu, jest bardzo dobrze napisanym (a także zagranym) szwarccharakterem. Nie ma takiej klasy i stylu jak jego poprzednicy, a wychowanie przez Harlem jest u niego widoczne na tyle, że majątek i drogi garnitur nie są w stanie tego zamaskować.

KONIEC POCHLEBSTW 

Projekt „Marvel’s Luke Cage” to w praktyce dwa różne seriale. Jeden to kryminał , drugi to sztampowe superhero, w którym mamy kąpiele w kwasie i broń pochodzącą od kosmitów. Lepszy jest zdecydowanie ten pierwszy. Świetnie zarysowany przeciwnik, klimat oraz sprawy dotyczące jednej konkretnej dzielnicy. Zatem podstawowe pytanie – czy kiedy serial zmienia obroty, staje się gorszy? Nie. Nagły przeskok w klimaty bardziej wierne obrazkowym historiom nie powoduje obniżenia lotów, choć trudno nie przyznać faktu, że jest inaczej. To, która część sezonu – pierwsza czy druga – jest lepsza, pozostawiam do oceny każdemu z osobna. Ja jednak czułem się lepiej w klasycznym, przyziemnym Harlemie, ze wszystkimi jego problemami, które nękają te rejony Nowego Jorku również w realnym świecie.

Moim największym problemem w serialu był drugi przeciwnik. Diamondback, mimo że zapowiadany na coś wielkiego, był zwyczajnie nudną i maksymalnie przerysowaną postacią. Jego monologi były bardziej zabawne niż groźne, a jego motywacje żenująco niedojrzałe i oklepane. Fakt, muszę przyznać, że aktor sprawiał naprawdę wrażenie kogoś, kto w jednej chwili się do ciebie uśmiechnie, a za chwilę skręci kark.

luke kzet diamond

Postura i wyraz twarzy Erika LaRaya Harveya uratowały trochę tę rolę, szkoda tylko, że mimo prób aktora najwyraźniej świetną zabawę z psucia tej postaci miał scenarzysta. Ilekroć nasz bohater zaczynał ponownie cytować Biblię, zbierało mi się na wymioty. Ponownie – jestem zdania, że sam pomysł jest ciekawy. Niewłaściwe i subiektywne interpretowanie pism uznawanych przez poszczególne wierzenia za święte zawsze mnie intrygowało. Szkoda tylko, że scenarzyści w serialu obeszli się z tym wątkiem tak jak Zack Snyder z mitem Supermana.

Kiedy myślałem, że Diamondback nie może być już bardziej irytujący i sztampowy, nagle na jaw wychodzi jego bardzo mocne powiązanie z przeszłością naszego protagonisty. I wtedy mnie zmierziło. Powód, dla którego Diamondback nienawidzi Cage’a, to co napędza cały jego plan i zemstę, jest tak sztuczny i infantylny, jak tylko być może. Gorsza mogłaby być tylko kłótnia o kobietę.

To jaką porażką okazuje się pociągający za wszystkie sznurki Diamondback, pokazuje tylko, jakie szczęście ma ten serial. Nawet okropne zmarnowanie potencjału jednego z kluczowych szwarccharakterów nie pogrzebało serialu żywcem, a tylko pokazało, jak niesamowicie oddany klimat Harlemu oraz tej zamkniętej, kameralnej historii potrafi zamaskować niejedno niedociągnięcie.

Luke Cage nie przetarł szlaków dla zapowiedzianego „Marvel’s Defenders”, nie rozwinął telewizyjnego miniuniwersum Marvela poza podstawami, jak wprowadzenie nowych bohaterów, jednak zaprezentował nam świetną zamkniętą historię. Historię jednocześnie tak przyziemną jak tylko się da, a zarazem momentami sztampową i oddającą piękny hołd komiksowym perypetiom Power Mana. Opowieść o kuloodpornym facecie, który nawet mając supermoce, może być tak samo kruchy jak my. A to wszystko okraszone prawdziwymi klasykami amerykańskiego hip-hopu.

kzet luke 1

Było bardzo dobrze. Nie było idealnie, nie mogło być. Nie z panem Diamondbackiem. Ale Harlem zadbał o to, by przykryć wszystkie wady. Harlem, najciekawszy bohater tego serialu.

Błażej Deja