Susan, Esther i Daisy zaczęły swoją przygodę ze studiami trzy tygodnie temu i szybko zostały przyjaciółkami. Razem rozpoczynają swoją podróż w dorosłość, która choć trudna i długa dla każdego, dla dziewczyn zdaje się być szczególnie zawiła. „Giant Days” to opowieść o przyjaźni, miłości i po prostu relacjach międzyludzkich. Bez nudnych moralitetów, a za to z komediowym zacięciem.

Dla porządku odnotujmy, że „Giant Days” swoje początki miało jako komiks internetowy i de facto, to spin-off innego komiksu Johna Allisona (scneariusz) – „Scary Go Round”. Stąd zresztą pochodzi postać Esther. Spokojnie jednak, nie trzeba go znać, by móc cieszyć się lekturą „Giant Days”. To w pełni samodzielne dzieło.

Daisy – najmłodsza z grupy, nieśmiała, po szkole domowej, nieco naiwna i dopiero poznająca świat. Esther  – blada, z gotyckim/grunge’owym wizerunkiem, określana przez koleżanki królową dramy, bo kłopoty stale pojawiają się dookoła niej. Susan – narratorka komiksu, z zacięciem feministycznym, uparta, pewna siebie,  z temperamentem. To trzy główne bohaterki, które szybko podbijają serce czytelnika. Chociaż ich skrócony opis może brzmieć nieco sztampowo, to postaci są napisane autentycznie, z realizmem i w przekonujący sposób.

Nie jestem typowym przedstawicielem grupy docelowej dla tego komiksu. Czasy studiów już dawno za mną, niektóre z problemów bohaterek zdają się być nieco błahe, ale w trakcie lektury bawiłem się świetnie. Przedawkowanie polskiego leku na grypę, niespodziewane odwiedziny babci, czy rozmowa na haju z gołębiem to tylko kilka przykładów z wielu komicznych elementów, które zapadły w pamięć podczas lektury.

 Co więcej, te ważniejsze problemy, jak seksizm (z obydwu stron) zostały przedstawione w zgrabny sposób. Komiks niesie przekaz, który można uznać za feministyczny (tu warto zaznaczyć, że napisał go mężczyzna), ale nie mamy tu do czynienia z żenującym wbijaniem poglądów autora czytelnikom na siłę do głowy. Te najważniejsze kwestie są przedstawione zgrabnie. To ważne, bo brakowało takich pozycji na polskim rynku. Owszem, wychodzą w naszym kraju mangi obyczajowe, które poruszają podobne tematy, ale ich sposób narracji i akcenty tematyczne są inaczej rozłożone. W sposób, który może nie każdemu pasować i nie niesie też tego samego przekazu co „Giant Days”.

Za warstwę wizualną komiksu odpowiadają Lissa Treiman (rysunki) i Whitney Cogar (kolory). Obydwie panie wywiązały się ze swoich zadań znakomicie. „Giant Days” wygląda bardzo ładnie, uroczo, i jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi, to po prostu na miejscu. Rysunki idealnie pasują do warstwy fabularnej. To m.in. dzięki nim wiele scen komediowych jest tak zabawnych.

„Giant Days” zostało nominowane do dwóch nagród Eisnera i czterech Harveya. Nie bez powodu, to porządna komedia obyczajowa z ciekawie napisanymi postaciami, którą czyta się błyskawicznie i bardzo przyjemnie. Ten komiks może trafić do wielu osób, które do tej pory z medium nie miały zbyt dużo do czynienia. Jedynym minusem pierwszego tomu jest pewna epizodyczność poszczególnych rozdziałów i wolno rozwijająca się główny wątek fabularny. Jednak to dopiero początek, czas na poznanie nowych bohaterów. Ja sam po lekturze pierwszego tomu jestem ciekaw dalszych losów Susan, Esther, Daisy i kilku innych postaci.

Dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Wydawnictwo: Non Stop Comics
9/2017
Tytuł oryginalny: Giant Days Vol. 1
Wydawca oryginalny: BOOM! Box
Rok wydania oryginału: 2015
Liczba stron: 112
Format: 170×260 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN-13: 9788381101707
Wydanie: I
Cena z okładki: 40 zł