Drogi Czytelniku, jeśli jesteś dorosły, z pewnością pamiętasz czasy, kiedy byłeś nastolatkiem. Chyba że wciąż nie masz skończonych dwudziestu lat, wówczas ta kwestia jest ci dużo bliższa. O co chodzi? O rodziców, oczywiście! Przychodzi taki moment, w którym czujemy (lub czuliśmy), że są jakby „z innego świata”. Niby wszystko było ok, ale oni mieli swoje sprawy, my swoje. Podświadomie jednak mieliśmy wrażenie, że coś nie do końca jest w porządku. A co jeśli skrywają przed nami wielką tajemnicę? W takiej sytuacji zostali postawieni bohaterowie komiksu „Runaways”, wydanego niedawno przez Wydawnictwo Egmont.

O czym jest ta opowieść? Podczas dorocznego spotkania sześcioro nastolatków przypadkiem odkrywa szokującą prawdę: ich rodzice należą do sekretnej organizacji przestępczej, która od lat potajemnie rządzi Los Angeles. Jej członkowie nie cofną się przed niczym, żeby zabezpieczyć swoje interesy, ale ich dzieci nie zamierzają im na to pozwolić. Nico, Chase, Karolina, Gertrude, Molly i Alex uciekają z domów i wspólnie uczą się trudnej sztuki przerwania. Wiedzą, że muszą powstrzymać swoich rodziców, zanim ci doprowadzą do zagłady miasta, a może i całej Ziemi.

Co ciekawe, historia ta dzieje się w Marvel Universe, także w tle mamy wspomniane takie postaci jak Kapitan Ameryka, Hulk, Spiderman, Daredevil czy Fantastyczna Czwórka. Nie biorą one jednak bezpośredniego udziału w wydarzeniach.

„Runaways” czytało mi się rewelacyjnie. Biorę oczywiście pod uwagę to, że lubię komiksy superbohaterskie, ale ten tytuł ma w sobie coś więcej. Przez to, że problemy bycia nastolatkiem nie były mi obce, mogłem do pewnego stopnia identyfikować się z bohaterami opowieści. Poruszono tutaj przecież między innymi takie kwestie jak poszukiwanie własnego ja, samotność i wyobcowanie, umiejętność radzenia sobie z presją grupy rówieśniczej oraz przemianami własnego ciała. W związku z powyższym wydawałoby się, że to tematy dość ciężkie i tak podane być powinny. Nic bardziej mylnego. To bardzo przyjemna i świetnie napisana historia. Nic dziwnego, za scenariusz odpowiada Brian K. Vaughan, człowiek-legenda. Na swoim koncie ma on przecież już 14 nagród Eisnera (komiksowy odpowiednik Oskarów), 14 nagród Harveya oraz nagrodę Hugo. Znamy go również i u nas z takich serii jak „Y: Ostatni z mężczyzn”, „Ex Machina”, „Lwy z Bagdadu”, „Saga” czy „Paper Girls”. Rysunki natomiast to robota Adriana Alphony oraz Takeshiego Miyazawy.

Wróćmy jednak do „Runaways”. Każdy z osiemnastu rozdziałów kończy się mniejszym lub większym cliffhangerem, co tylko potęguje chęć dalszego czytania i wywołuje tak znany osobom czytającym syndrom „jeszcze jednej strony”. Wielokrotnie historia szła torem, którego w ogóle nie potrafiłem przewidzieć. Byłem zaskakiwany, co nie zdarza mi się dość często, a tutaj jednak miało miejsce raz po raz. To także siła tej opowieści. Nic nie jest do końca takie, jakim się wydaje.

Zakończenie tomu to już w ogóle majstersztyk. Nie chcę spojlerować i tego nie zrobię, by nie popsuć wam możliwości samodzielnego odkrycia finału. Napiszę tylko tyle – jest dobrze i nie będziecie się czuli zawiedzeni. Owszem, nie przeczę, większość z wątków zawartych w tym komiksie została już poruszona gdzie indziej. Jednak sposób ich podania w „Runaways” sprawił, że zamiast gumowatego kotleta dostaliśmy krwistego steka jako danie główne.

Oryginalna opowieść została opublikowana między kwietniem 2003 a sierpniem 2004 roku w osiemnastu zeszytach. My dostaliśmy je zebrane w album zbiorczy, w grubej, twardej oprawie, liczący ponad 440 stron i do tego świetnie przetłumaczony (żadnych kwiatków nie zauważyłem, język nastoletnich bohaterów oddany rewelacyjnie). Dla mnie ma tylko jedną wadę – jako że lubię czytać komiksy, np. jadąc autobusem, trzymanie go przez dłuższy czas w powietrzu powoduje, że męczą mi się nadgarstki. Bądźcie świadomi, że nie jest to lekka lektura – komiks swoje waży.

Jeżeli nadal potrzebujecie rekomendacji, by sięgnąć po ten tytuł, wiedzcie, że po tym, jak Marvel w 2004 r. postanowił zaprzestać wydawania kolejnych numerów i zrezygnować z serii, jeden z fanów napisał bardzo gorący i pełen emocji list. Ów czytelnik stwierdził, że „co to ma, do licha, znaczyć? (…) jak można wydawać ostatni numer, skoro ta historia ma potencjał na lata? Coś się Wam chyba pokićkało. Zastanówcie się raz jeszcze”. Owym fanem był nie kto inny, tylko sam Joss Whedon, twórca takich hitów jak „Buffy: Postrach wampirów”, „Firefly”, „Agenci T.A.R.C.Z.Y”, reżyser m.in. pierwszej i drugiej części „The Avengers”.

Czy polecam? No oczywiście, że tak! Zauważę jedynie na koniec, że to nie jest tytuł dla bardzo młodego czytelnika, więc dzieci niech raczej trzymają się od niego z dala, gdyż po prostu w wielu aspektach mogą go nie zrozumieć, a w innych okaże się on dla nich zbyt brutalny. Jednak bez problemu mogą po niego sięgnąć nastolatkowie (15+), jak również ich rodzice. To lektura, z której zarówno dziecko, jak i opiekun mogą wiele wyciągnąć. To jednak przede wszystkim doskonała i wciągająca historia, która może bawić pokolenia.

Dziękujemy Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Michał „Emjoot” Jankowski

Tytuł oryginalny: Runaways: The Complete Collection. Volume 1
Wydawca oryginalny: Marvel Comics
Rok wydania oryginału: 2014
Kategoria: Komiks superbohaterski
Wydawca: Egmont
Język wydania: polski
EAN: 9788328126596
Liczba stron: 444
Wymiary: 170 x 260 mm
Dla kogo: nastolatek i dorosły
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena z okładki: 119,99 zł